Nebu jako DZ przyznaje się, że jest z Kłakowa

Wiedziony sentymentem odwiedziłem dziś Dywagacje i trafiłem na coś takiego – z 10. lutego (autorstwa nieodżałowanego Smoka): „Nebu jako DZ przyznaje się że jest z Kłakowa”

Jako urodzony awanturnik, pozytywny hejter, tudzież łagodny troll muszę zauważyć, że moim zdaniem Smok cofa się w swym niedorozwoju przyspieszonej ewolucji wstecznej do zupy pierwotnej tudzież do koloidowych skupisk materii organicznej  tow. Oparina.

W Jego zanikającej świadomości NEBU istnieje realnie a nie symbolicznie jako ikona zła wszelkiego, jako – niemalże – figura Żyda  – Wiecznego Przeszkadzacza w zdobywaniu harcersko-wyklętej sprawności Sprawiedliwego Wśród Narodów Świata.

Otóż, Smoku nie ma Nebu. To przykre ale tak jest. Tzn. nie jest. Nie ma. Podobnie jak nie ma  Pana Boga, darmowych obiadów i punktu G (no… może się wydawać, że są wyjątki, ale to właściwie nie ten punkt, nie ten Pan i na pewno to nie jest prawdziwy obiad, taki raczej kotlet sojowy).

dz-99

About dz-99

Cichy kombatant biernego ruchu oporu. Sierota po blogach TOK FM. Ale biada potężnym istotom gdy wchodzą pomiędzy ostrza podrzędnych rycerzy! Charakteryzuje mnie łatwość wypowiedzi, szczególnie gdy się na czymś nie znam. Bo bloger nie musi się znać. Jedyne co musi – to pisać, pisać, pisać. Ja piszę głupawo ale za to rzadko. To moja jeszcze jedna zaleta.

Dodaj komentarz


komentarzy 12

  1. Dawno, dawno temu, gdzieś u stóp Babelskiego wzgórza żył sobie pewien dziwny stwór. Niektórzy nazywali go mitycznym prajaszczurem, inni mawiali, że jest to zemsta rzeki, do której już wtedy mieszkańcy grodu Kłaka nienajczystsze płyny wylewali. W każdym razie czego by o nim nie napisać i czego by o nim nie powiedzieć, był po prostu Smokiem. I to nie byle jakim Smokiem! Był Smokiem Babelskim!

    Jego paszcza wyposażona była w setki ostrych jak szable zębów. Jego pazury cięły tak mocno, jak super ostre miecze. Ale najstraszniejsze było to, co na ogół wyróżnia smoki wśród innych okrutnych i paskudnych stworów, mianowicie umiejętność ziania ogniem. I w tej dziedzinie nasz Smok był absolutnym mistrzem! W trakcie ataków furii płomienie wydobywające się z jego paszczy sięgały nieba, a gorąco było wtedy w całym grodzie jak w piekarniku.

    Całymi dniami wylegiwał się ten obrzydliwy gad na słońcu ogrzewając w jego promieniach swe wielkie grube cielsko i podziwiając błyski łusek n a swoim grzbiecie. Czasami ryknął ostrzegawczo ze znudzenia, żeby mieszkańcy grodu Kłaka nie mieli żadnych wątpliwości, kto tu tak naprawdę rządzi.

    A rządził grodem Kłaka w tamtych zamierzchłych czasach nie kto inny jak sam Król Kłak – o ile sytuacja na to pozwalała i udało się wydać jakiś rozkaz lub rozporządzenie pomiędzy głośnymi rykami Smoka a wypuszczanymi przez niego jęzorami ognia.

    Jednak największym problemem mieszkańców nie były te ataki furii i wystrzały ognistych płomieni. Były nim zwyczaje żywieniowe potwora.

    Smok Babelski miał ten zwyczaj żywieniowy, że w każdą niedzielę musiał połknąć jakąś księżniczkę lub co najmniej szlachciankę na specjalny obiad. A, że kraj Króla Kłaka nie był nieskończenie wielki, z czasem te zasoby się skończyły. Król zdenerwowany chodził po komnacie, a jego doradca mówił: – Panie! Nie ma już ani jednej księżniczki! Nie ma ani jednej szlachcianki, ani innej panny urodzonej w dobrym domu! Jedyną, która może zaspokoić głód Smoka, jest Panie… Jest Twoja córka! – Co?! To nie może być prawda! – Król opadł na swój tron. Długo siedział w milczeniu, po czym odrzekł doradcy: – Zwołaj mi na jutro całą szlachtę mojego kraju. Tak dłużej nie może być… Król Kłak został sam w swojej komnacie. Siedział na swoim tronie i myślał. Chodził po komnacie i myślał. Słońce tymczasem schowało się za horyzontem, król nadał myślał. Momentami nawet spał i myślał. Myślał i skubał włosy ze swojej długiej królewskiej brody. Rankiem, kiedy pierwsze promienie słoneczne oświetliły błękitne lustro rzeki, król nadal myślał. A kiedy dosięgły okien jego komnaty wszystkie myśli w jego królewskiej głowie były już jasne i oczywiste.

    Tymczasem w sali obrad zebrali się wszyscy wielcy i możni tego kraju. Przybyli wyjątkowo szybko, bo też sprawa była wagi państwowej. Na króla nie musieli długo czekać, wszedł pewnym krokiem, usiadł na swoim tronie, po czym głosem spokojnym i zdecydowanym oznajmił: – Smoka Babelskiego trzeba zgładzić. Na sali zapadła cisza jak makiem zasiał. Tego możni panowie się nie spodziewali. Po chwili osłupienia, w jakie wpadło całe dostojne zgromadzenie odezwał się gruby i wąsaty szlachcic z Pomorza: – Tak nie może być! Nie możemy po prostu zgładzić Smoka! Bez niego nasz kraj będzie niekompletny! Niezupełny! Dzięki niemu jesteśmy rozpoznawalni w świecie, a do Kłakowa zjeżdżają z całego świata całe rzesze turystów! – Tak, tak! Ma rację! – krzyczeli jeden przez drugiego panowie szlachta – Smok to nasza wizytówka! To nasza tradycja i nasz symbol narodowy!

    Król słuchał ich w milczeniu, po czym gestem uciszył. Rzekł: – Moi panowie. Oczywiście wiele jest racji w tym, że Smok Babelski to nasza wizytówka i tradycja, ale podczas ostatniej nocy rozmyślań zdałem sobie sprawę, że nasza tradycja jest zła i należy ją zmienić. Może jesteśmy rozpoznawalni w świecie, ale nie chciałbym, byśmy byli dłużej rozpoznawalni jako kraj złych i głupich ludzi. Chyba sami rozumiecie powagę sytuacji… W odpowiedzi zobaczył tylko kiwające się na znak zrozumienia i poparcia głowy. Pozostało tylko podjąć działania, by pomóc swojemu królowi. – Zwołajcie do jutra najznamienitszych i najodważniejszych rycerzy z całego kraju! A tego, który stanie do walki z potworem i pokona go, sowicie wynagrodzę!

    (W tym miejscu na ogół królowie za wykonanie takiego zadania oferowali bohaterowi pół swojego królestwa i – niezależnie od urody – swoją córkę za żonę. Ale król Kłak był z Kłakowa i jak każdy szanujący się kłakus rozrzutnością nie grzeszył. Zaproponował więc jako nagrodę swoją naprawdę piękną córkę za żonę. Widząc jednak na twarzach zebranych niecierpliwe wyczekiwanie, dorzucił jeszcze pół swojego królestwa. Cóż, tam gdzie chodzi o dziecko, o oszczędnościach nie może być mowy.)

    Był poniedziałek, rycerze mieli pojawić się następnego dnia, a okrutny Smok już czekał na swój wyjątkowy niedzielny posiłek.

    Nazajutrz rano na zamkowym dziedzińcu zaroiło się od rycerzy. Ich różnego fasonu zbroje lśniły w słońcu i rozświetlały cały gród. Niektórzy dosiadali równie pięknie odzianych koni. Inni, ufni w swoje umiejętności sztuk walki wierzyli w to, że pokonają bestię walcząc wręcz. Król Kłak patrzył na nich z okna swojej komnaty i zastanawiał się, czy jest wśród nich ten jeden najdzielniejszy z dzielnych, najlepszy strateg i wojownik, który pokona potwora, uratuje królewnę i do którego będzie mógł się zwrócić per „synu”.

    Dochodziło południe. W stronę smoczej jamy na pięknym, białym wierzchowcu podążał pierwszy rycerz. Cały w złotej zbroi. Oprócz niej miał jeszcze złote miecze, złotą tarczę i złotą przyłbicę na głowie. Był bardzo pewny siebie, a tłum zebrany pod Babelskim wzgórzem już wiwatował na jego cześć. Podjechał na swoim rumaku tak blisko, jak tylko zasady bezpieczeństwa na to pozwalały i krzyknął do schowanego w jamie gada: – Jam jest Złoty Rycerz! Przybyłem, by cię pokonać! Wychodź i gotów się na śmierć! Tłum zawył z zachwytu nad odwagą Złotego Rycerza. Przed nim jeszcze nikt nigdy nie ośmielił się odezwać do Smoka w taki sposób. I słusznie zresztą. Smok dostał ataku śmiechu i powoli, z godnością wypełzł ze swojego ukrycia: – Kto ośmiela się przerywać moją drzemkę i wykrzykuje mi nad uchem takie brednie, coooo?! I Smok machnął łapą w powietrzu, bo oślepiło go słońce po stokroć odbite od zbroi rycerza. Rycerz chciał odskoczyć, ale dosięgły go ostre jak brzytwy pazury i zanim zdążył zamachnąć się swoim złotym mieczem jego zbroja rozsypała się na tysiące złotych obrączek. I rycerz już ani trochę nie wyglądał jak rycerz. Był golusieńki i tak zawstydzony, że czym prędzej wskoczył do Wisły.

    Następnego dnia w samo południe na krwawe spotkanie ze Smokiem ruszył następny śmiałek, tym razem był nim Srebrny Rycerz. Cały w srebrnej zbroi, ze srebrnymi mieczami i tarczą, na wspaniałym czarnym rumaku osiodłanym w srebrne siodło. Wyglądał równie imponująco co jego poprzednik. Tłum też wiwatował, ale jakby nieco mniej gorliwie. Srebrny Rycerz podjechał pod smoczą jamę i już nie krzyczał, ale powiedział groźnie: – Jam jest Srebrny Rycerz. Przybyłem, by cię pokonać. Wychodź i gotów się na śmierć. Tłum ze zrozumieniem pokiwał głowami, a po chwili z taką samą godnością co poprzednio wyszedł już nieco zniecierpliwiony sytuacją potwór i zapytał: – Kto znowu ośmiela się przerywać moją drzemkę i wygaduje mi nad uchem takie brednie? Co? I znowu oślepił go blask odbity od zbroi rycerza. W dodatku rycerz zaczął wymachiwać mu przed nosem swoim srebrnym mieczem. To zdenerwowało Smoka tak bardzo, że otworzył swoją straszną paszczę i wystrzeliły z niej wielkie płomienie ognia, prosto w srebrną tarczą rycerza. Tłum gapiów zamarł, a rycerz w te pędy wskakiwał do Wisły, by nie zostać zaraz przypalonym tostem w srebrnym tosterze. Tłum zawył z niezadowolenia…

    W czwartek w samo południe tłum pod Babelem był już mocno poddenerwowany. Kolej tym razem przyszła na rycerza szybkiego jak wiatr, znającego wiele różnych technik. Był to słynny Jędrek Pędrek, zwany przez przyjaciół Szybciorem. Szybcior podbiegł pod jamę i najszybciej jak potrafił zawołał: – JamjestrycerzJędrekPędrekzwanySzybcioremprzybyłemciępokonaćwychodźigotujsięnaśmierć!  Smok niczego nie zrozumiał z jego wypowiedzi, ale poczuł, że ktoś znowu chce mu przeszkodzić w drzemce. No, tego było już za wiele! Wyszedł i nie bacząc na nic wypuścił z paszczy złote płomienie prosto w kierunku rycerza Szybciora. Ten jednak zrobił gwałtowny unik i udało mu się nie zostać od razu przypaloną grzanką. Smok zdziwił się nieco, ale płomieni miał jeszcze w sobie tyle, że starczyłoby na podpalenie całego grodu Kłaka. Rozejrzał się w celu zlokalizowania Szybciora, a gdy go dostrzegł wystrzelił ogniem tak celnie, że rycerzowi zaczęły się palić spodnie. Nie było wyjścia. Aby ujść z życiem, a przede wszystkim z honorem, Szybcior wskoczył do zbawiennej Wisły. Tłum już nie wiedział jak ma reagować. Bohatera nie było, Smok Babelski nadal rządził.

    Rankiem do grodu Kłaka przybył pewien młodzieniec. Chodził od miasta do miasta i naprawiał ludziom buty. Rozejrzał się dookoła i szybko zdał sobie sprawę, że jest to bardzo smutne miasto mimo, że całe skąpane w słońcu i opasane piękną, błękitną wstęgą rzeki. Zapytał pierwszego spotkanego przechodnia: – Co tu się wydarzyło, dobry człowieku? – Żałoba, panie, bo w niedzielę wielki potwór, Smok Babelski, ma pożreć naszą królewnę, piękną córkę króla Kłaka… – A czy nikt nie mógłby temu zapobiec? Zgładzić go? – Owszem, panie, próbowali. Niestety, wszyscy zawiedli. Smok jest silny, przebiegły, nikt nie da mu rady. – To może ja bym spróbował? – Młodzieniec ruszył dziarsko w stronę zamku nie zważając na przestrogi przechodnia i czekające go niebezpieczeństwa. Dotarł pod zamkowe bramy i zawołał: – Hej, jest tam kto?! Podobno macie Smoka do pokonania! – Otworzyło się okno na górze i ktoś słabym, zmęczonym głosem odpowiedział: – Witaj, rycerzu. Mamy Smoka, ale nikt nie potrafi go pokonać. Jest przebiegły i bardzo silny. Odejdź, jeśli ci życie miłe. Ja już straciłem nadzieję, że moja córka przeżyje, więc daj nam spokój i nie rozpalaj płonnych nadziei… Starzec rozpłakał się jak dziecko. – Nie jestem rycerzem, panie. Jestem szewcem i nigdy, przenigdy nie tracę nadziei. Spróbuję pokonać tego Smoka Babelskiego, ale nie będę z nim walczył. – Zadziwiasz mnie, młodzieńcze. Jak chcesz pokonać tego potwora bez walki? – Mam pewien plan. Będzie mi potrzebny do pomocy kucharz i królewskie spiżarnie. – Masz cały dwór do dyspozycji. Ja idę do swojej komnaty, bo moje królewskie nerwy wymagają odrestaurowania… 

    Król odszedł. W piwnicach zamkowych przez całą noc było gwarno i rojno. Rankiem młodzieniec przyszedł do komnaty króla i oznajmił: – Gotowe, królu. Teraz możesz zwołać służbę, by pomogła mi to wszystko Smokowi zanieść.

    Tłum zbierający się pod wzgórzem nie bardzo wiedział co ma robić. Obserwował, jak w stronę smoczej jamy lokaje i kamerdynerzy znoszą najrozmaitsze smakołyki na srebrnych i złotych tacach. Gdy wszystko było już na miejscu młodzieniec stanął przed jamą i powiedział: – Witaj, Smoku! Jam jest Dratewka i zapraszam cię na poczęstunek! Powoli i z godnością Smok wypełzł ze swojego ukrycia i z niedowierzaniem zapytał: – Czy nie chcesz ze mną walczyć, rycerzu? Nie chcesz spróbować mnie pokonać jak twoi poprzednicy? – Nie, Smoku. Chciałbym natomiast wprowadzić trochę zmian do twojego jadłospisu. Jedz proszę i rozkoszuj się przygotowanymi specjalnie dla ciebie potrawami! A na półmiskach było naprawdę wszystko. Różnego rodzaju sałatki, szpinak z czosnkiem, pomidorki nadziewane mozzarellą, ryż z warzywami, marchewka z groszkiem, awokado z tuńczykiem, fasolka z tartym serkiem i porem, jabłuszka zapiekane z cynamonem w cieście… No, po prostu wszystko. Wszystko, czego smoki serdecznie nie znoszą jeść. – Co to za żarty?! – ryczał Smok – Dajcie mi jakieś normalne żarcie, bo się wścieknę! Jakieś mięso, lub coś innego konkretnego, bo zaraz połknę tego zuchwalca, a w niedzielę poprawię królewną i skończy się tu głupie przedstawienie! – Skoro nie chcesz nic na przystawke i tak się denerwujesz, Smoku (a to pewnie przez niedobory magnezu i witamin z grupy B) to proponuję od razu danie główne. Mam dla ciebie dobrze wypieczoną i przyprawiona owieczkę! Smok połkną ją w całości i już chciał się udać na zasłużoną drzemkę, gdy nagle zaryczał: – Uaaaaa! Coś mnie pali w brzuchu! Dratewka powtarzał tylko, że trzeba było zacząć od warzyw i nie jeść tak łapczywie. – Wooodyyy! Krzyczał Smok i wypił dziesięć wiader od razu. Kiedy to nie pomogło, skierował swój łeb ku Wiśle. Pił, pił i pił, aż jego brzuch stał się tak wielki jak cały zamek. Nagle coś w nim zabulgotało, zawirowało i smocze brzuszysko pękło na pół. – Auuuuu! – jęczał Smok – Czy jest tu jakiś lekarz? – Lekarze dawno wyjechali, toteż żaden się nie zgłosił. – Tak się składa, że jestem szewcem – rzekł Dratewka – i mogę ci pomóc, ale musisz nam coś, Smoku, obiecać. – Obiecam co tylko chcesz, tylko zabierz się już do roboty… – Smok był bliski płaczu i nie chciał tracić czasu na rozmowy. – Obiecaj zatem, że nigdy już nie połkniesz żadnej królewny, księżniczki ani szlachcianki na obiad! Oraz, że włączysz do swej diety więcej owoców i warzyw! – Obiecuję… – wyszeptał Smok przez łzy – Tylko zabierz się już do zszywania mojego brzucha… Młodzieniec zabrał się do roboty.

    Kiedy operacja dobiegła końca pod smoczą jamę zszedł sam król Kłak ze swoją piękną jak najdelikatniejsze kwiaty świata córką. – Dziękujemy ci, dzielny młodzieńcze! Uratowałeś moje dziecko przed niechybną zgubą! Uratowałeś też naszą tradycję i tożsamość! Żaden rycerz przed tobą nie dokonał tego, co ty! Z radością ogłaszam cię bohaterem i oddaję ci pół królestwa i moją córkę za żonę, synu! Król nie krył wzruszenia. Tłum również, wreszcie miał swojego bohatera. Wszystkie przygotowane wcześniej potrawy trafiły na weselne stoły, a weselisko trwało do następnej niedzieli.

    Co zaś się tyczy Smoka Babelskiego, to po tej historii bardzo złagodniał. Przeszedł na wegetarianizm i nawet zaprzyjaźnił się ze starym królem Kłakiem. W każdą niedzielę rozgrywali partyjkę szachów, a młodzi w tym czasie rządzili Prawie i Sprawiedliwie. I wszyscy żyli długo…

    1. Nie żebym się czepiał, ale w trosce o prawdę historyczną wypadałoby wspomnieć o tym, że IPN ma dowody na współpracę Dratewki ze Smokiem Babelskim. Dowiedziono także, że kluczową rolę w sprawie odegrali rycerze wyklęci. To ich solidarność umożliwiła Dratewce, zarejestrowanemu jako TW Nicień, przekonanie Smoka. Na koniec warto zaznaczyć, że do dziś TW Nicień nie rozliczył się z pieniędzy poddanych, przez króla wysupłanych, na na ucztę pod jamą wydanych.

      1. Stek syjonistycznych bredni. Pomieszanie poplątaniem. Faktycznie -to kompilacja mieszająca fakty z pomówieniami zwana  goebbelszczyzną.

        Bajkowa prawda jest taka: nie owca a baran był, ale był to Dratewka, straszny baran, Smok baranów nie konsumuje, bo brzydliwy mocno na facetów do konsumpcji, więc Król posłał po jakąś królewnę, a było ich jak psów więc pozbycie się ich nie było łatwe z braku kandydatów na męża, i jedna w tę czy tamtą stronę nie stanowiła problemu. Przyprowadzono więc królewnę, Smok skonsumował bez sprawdzenia bo zgłodniał z braku w okolicy dziewic, i go szlag trafił, bo smoki konsumują wyłącznie dziewice, a królewna była zwyczajną, wielokrotnie używaną przez cały dwór i okolice k…dziwką.

        1. Znowu kłamiesz i przeinaczasz. To nie mógł być baran, bo Smok w związku z niestrawnością tylko dziewice konsumował. Inaczej cierpiał na zgagę i wzdęcia. To była więc owca-dziewica, bo dla Smoka to niewielka różnica. Powiedziane jest wyraźnie

          Jeżeli zaś kto chce złożyć w darze owcę jako ofiarę przebłagalną, to przyprowadzi owcę bez skazy, włoży rękę na głowę ofiary przebłagalnej i zabije ją jako ofiarę przebłagalną na miejscu, gdzie się zabija ofiary całopalne.

          1. Smok jada dziewice nie z powodu zgagi, ale z powodu obrzydzenia podobnego jakie miałby, gdyby miał jeść coś, co ktoś inny już przeżuł. Dla wyjaśnienia: Smok wie co to dziewica prawdziwa a co dziewica konsystorska i nie daje się nabierać na tanie sztuczki.
            Co do ofiary całopalnej to ani owca ani baran, bo najlepszy jest własny nastoletni syn, czego dowodem jest niejaki Abraham.

  2. Wszedłem tu dla wyrażenia podziwu wobec wielkiego rozwoju strony, ale zobaczyłem Twój bezsensowny wpis sprzed kilku dni i z przykrością zobaczyłem że  że stronę porasta pleśń i rozwija się zgnilizna.  Szkoda, tak ładnie się zapowiadała. Twój wpis jest uzupełnieniem – razem  to piękna pryzma kompostowa dzięki której ktoś, być może gospodarz tego ugoru uczyni z niego kiedyś piękny ogród, czego życzę szczerze…
    Moja jest w zaniku, ale zapraszam, zawsze możesz się ponatrząsać, specjalnie dla Ciebie umożliwiłem komentowanie spamerom, czyli bez rejestracji. Jakbyś zapomniał to http://www.lagodnysmok.pl

    Niestety, jak zwykle zrozumiałeś co umiałeś. Wpis nie jest poświęcony Tobie Tomku, ale komuś innemu, a odniesienie do Nebucóśtam-a  to tylko porównanie zachowań. Niestety, znowu okazałeś się Januszem.

    Co do tego reszty Twych światłych uwag:
    : punkt G istnieje http://memy.pl/show/big/uploads/Post/16800/14445045084274.jpg

    Bóg istnieje, spytaj żydów i gojów o pieniądze. To bóg całej ludzkości

    Co do kotletów….
    https://www.youtube.com/watch?v=x-2STfklzNo

      1. Smok poświęcił Ci wpis na stronie, którą na wyrost nazywam główną? Szczerze mówiąc nie rozumiem Cię. Musisz udowadniać na każdym kroku, że nic Cię poza swarami i podszczypywaniem nie interesuje? Jaki problem tym wpisem zasygnalizowałeś? Poza tym, że jak dobrze pójdzie będziecie się naparzać po staremu? Czemu się nie zalogujesz u niego i tam mu nie dasz do wiwatu?