Każdemu tysiąc, pozostałym dwa

Państwo i przyroda to niesłychanie skomplikowane systemy zależności. Zmiana parametru jednego elementu wpływa na działanie pozostałych. Weźmy uprawę roślin, a ścisłej nawożenie. W samym nawożeniu nie ma niczego zdrożnego, ale tylko wtedy, gdy robi się to z głową. Problem polega na tym, że nawozy sypie się bez głowy i umiaru. Zawarte w nich związki azotu i fosforu są przez deszcze wypłukiwane z gleby i spływają do rzek, by ostatecznie trafić do morza. Tam „użyźniają” wodę prowadząc do zakwitu sinic, co prowadzi do powstawania martwych stref. Doskonale widać to na zamkniętych akwenach takich jak Bałtyk, ale problem dotyka także na przykład Zatoki Meksykańskiej. Prawie jedna piąta Bałtyku jest już martwa, a to oznacza, a ryby, które tam wpłyną uduszą się. Oczywiście ogromny wpływ na środowisko ma też plastik, ale to temat na osobną opowieść.

Innym przykładem jest hodowla. Naukowcy opracowali skuteczny środek zwalczający infekcje bakteryjne — antybiotyk. Skoro opracowali, to znaczy, że można go stosować także w hodowli i profilaktycznie faszerować zwierzęta. Na wszelki wypadek, żeby je ochronić. Nie zważając na jakieś tam normy. Każdy głupi wie, że podwójna dawka chroni w dwójnasób. W tym przypadku zależności są dwie. Z jednej strony częste przyjmowanie antybiotyku sprawia, że działa coraz słabiej lub nie działa wcale. Z drugiej strony wiadomo, że ewolucja to fikcja, dlatego bakterie nie ewoluują, tylko idą po rozum do głowy i z bożą pomocą stają się odporne na działanie antybiotyków. A ponieważ zwierzęta faszeruje się na potęgę, wiec każdy jedząc mięsko chcąc nie chcąc przechodzi terapię antybiotykową.

Teoretycznie są normy, które mówią o dopuszczalnych dawkach, ale normy układają będący na usługach lobby spożywczego urzędnicy wspomagani przez naukowców, którzy przekonują, że przyjmowanie przez całe życie małych dawek określonych substancji jest nieszkodliwe, a rak i inne choroby to kara boża nie mająca żadnego związku z nafaszerowaną chemią i medykamentami żywnością. Na przykład fosforany są nieszkodliwe w małych dawkach. No więc dodaje się je — oczywiście zgodnie z wszelkimi normami — do niemal wszystkiego. Znajdują się w mleku, pieczywie, serach topionych, galaretkach, zabielaczach do kawy, mrożonych filetach ryb, płatkach zbożowych, lodach itp. Nawet dziecko wie, że jeśli dopuszczalna jest kropla, a zjemy kilka produktów, z których każdy ma ową kroplę w składzie, to dopuszczalną normę przekroczymy. Choć więc do chorób cywilizacyjnych zaliczane są między innymi otyłość, nadciśnienie tętnicze i problemy układu krążenia, to nawet wspomniane dziecko przyzna, że spożywanie fosforanów nie ma z nimi żadnego związku. Odpowiada bowiem za zupełnie inne dolegliwości, jak otyłość, nadciśnienie tętnicze czy problemy z układem krążenia. Zbieżność z chorobami cywilizacyjnymi jest zupełnie przypadkowa i nie można jednego z drugim wiązać. Jednak gdy mimo wszystko spróbujemy powiązać, zgrabnie przeskoczymy z przyrody na państwo.

Gdy państwo w jednym miejscu wprowadzi jakieś ograniczenia, w innym zaczną się problemy. Na przykład ograniczenie nawożenia wpłynie na plony, a tym samym ceny żywności. Oczywiście podobny efekt da na przykład ignorowanie zmiany klimatu i zaniechanie działań których celem jest odsunięcie w czasie lub zahamowanie ich. Coraz gwałtowniejsze zjawiska atmosferyczne — ulewne deszcze, wichury, susze, gradobicia — prędzej czy później muszą odbić się na cenach żywności. Klęski żywiołowe mające dotąd charakter głównie lokalny mają coraz większy zasięg wpływając na gospodarkę całej planety. A ponieważ wyznawcy bajek sprzed tysiącleci nie chcą słyszeć o kontroli urodzin, coraz większy odsetek mieszkańców Ziemi zacznie cierpieć głód. Chociażby dlatego, że Ziemia nie jest z gumy, nie da się na tym samym obszarze jednocześnie mieszkać i hodować bydła lub uprawiać żywności. Choć doświadczenia amerykańskie pokazują, że to ostatnie jest możliwe. Wróćmy jednak z Ziemi na ziemię, tę ziemię i poszukajmy przykładów bliżej, albowiem bliższa koszula ciału jest.

Dawniej panowało powszechne przekonanie, że bez pracy nie ma kołaczy, oszczędnością i pracą ludzie się bogacą, Bóg bez pracy nic nie daje i tak dalej i tak dalej. Najdalej poszedł św. Paweł, który przekonywał, że „Kto nie chce pracować, niech też nie je!”* Dziś te wszystkie mądrości trącą myszką, ponieważ wystarczy wejść w posiadanie kilkorga dzieci, żeby bez pracy były kołacze. A to dopiero wierzchołek góry lodowej, bo każda z biorących udział w wyborach partii hojnie rozdaje pieniądze podatników.

Tu zróbmy sobie chwilkę przerwy w rozważaniach, by zauważyć, że wielcy mężowie, przywódcy, dowódcy, liderzy zawsze i wszędzie mieli wizję, cel, do którego dążyli i do którego zjednywali sojuszników. Nie oglądali się na innych, tylko parli do przodu przekonani o swoich racjach. I zwyciężali. Niestety, genialny wódz na czas wojny niekoniecznie sprawdzi się w czasie pokoju i vice versa. Doskonałym przykładem jest Lech Wałęsa, który rewolucjonistą był genialnym, a prezydentem marnym, czy Donald Tusk, który stojąc na czele partii nie miał sobie równych, ale premierem był takim sobie. Do tej kategorii można zaliczyć także Jarosława Kaczyńskiego. On jest można by rzec liderem uniwersalnym, ponieważ nie mając przeciwnika, z którym mógłby się zmierzyć, stale na nowo go kreuje. Problem, przed jakim stanęła Polska polega na tym, że nie ma nikogo, kto mógłby stanąć z nim w szranki. Konkurenci są tak marni, że aż żałość serce ściska. Nie mający żadnego pomysłu nieudacznicy drepczący posłusznie szlakiem wytyczonym przez Kaczyńskiego kilka kroków za nim. Żadnej wizji, żadnego celu poza jednym — dopchać się do koryta. Prym oczywiście wiedzie lider mianowany. Poparcie dla partii, którą kieruje przez 4 lata udało mu się zgrabnie zredukować o co najmniej połowę. Dlatego tak zwana opozycja nie ma nic, literalnie nic do zaproponowania poza programem PiS+, czyli wszystko to, co PiS plus kilka dodatkowych obiecanek-cacanek.

Na finiszu kampanii kontynuowany jest program rozdawnictwo już nie „plus” lecz „do potęgi”. Emeryci nie będą dostawać większej emerytury. Cały rok będą przymierać głodem, nie stać ich będzie na leki, ale raz na jakiś czas dostaną trzynastą i czternastą emeryturę, która spłynie na nich w postaci manny z nieba, ponieważ zaproponowany przez PiS zrównoważony budżet takiego wydatku nie przewiduje. Pracownicy także nie będą sobie krzywdowali, ponieważ zostanie podniesiona płaca minimalna do 3.000 zł (huraaaaa!). Kto za to zapłaci? Wszyscy, ponieważ firmy zmusze do ponoszenia większych kosztów podniosą ceny. Wzrosną także wszystkie powiązane z płacą minimalną świadczenia, takie jak odprawa przy zwolnieniu grupowym, świadczenie szkoleniowe dla osób zwolnionych z pracy, preferencyjne ubezpieczenia emerytalne, rentowe i chorobowe, stawka dodatku za pracę w porze nocnej, podstawa zasiłku chorobowego i wynagrodzenia za czas choroby, podstawa wymiaru składek dla osób korzystających z urlopu wychowawczego i inne. Na dodatek wiele osób teraz zarabiających 500 zł więcej niż wynosi płaca minimalna nagle zacznie zarabiać 250 zł mniej i im też trzeba będzie podnieść uposażenie. Równowaga popytu i podaży zostanie zachwiana i ruszy z jednej strony inflacja, z drugiej lawina roszczeń.

Gdyby po stronie opozycji był prawdziwy lider zaproponowałby alternatywę. Tłumaczyłby, że proste rozdawnictwo prowadzi do katastrofy, co powinni doskonale pamiętać zwłaszcza starsi. Pod koniec lat osiemdziesiątych władza podnosiła płace niemal co miesiąc, a mimo to nikomu nie poprawiało się, a ceny rosły w zawrotnym tempie. Zamiast więc rozdawać pieniądze lepiej zainwestować w rozwój — zarobki pójdą w górę i zasiłki przestaną być potrzebne. Niestety populistyczna opozycja jest na to zbyt nieudolna, nikogo nie przekona, nikogo nie porwie. Co prawda teraz na pierwszy plan została wysunięta kandydatka na premiera, ale niewiele to zmienia, skoro litanię pobożnych życzeń, zaklęć i obietnic bez pokrycia nazywa „programem” i zapewnia, że jest to „bardzo dobry program”.

Na finiszu kampanii dwóm głównym rozdającym wyrósł groźny konkurent, działacz chłopski, który najadłszy się szaleju próbuje podnieść stawkę obiecując dopłaty do wszystkiego. Masz dzieci? Dostaniesz dopłatę. Masz hektar? Dostaniesz dopłatę. Nie masz mieszkania? Dostaniesz dopłatę. Masz emeryturę z KRUS-u? Dostaniesz dopłatę. Nie masz emerytury? Dostaniesz najpierw emeryturę, a potem dopłatę…

Tak więc możemy głosować na głupich, głupszych i bęcwałów. Mimo to jednak mamy wybór. Otóż możemy zdecydować jak szybko balansujący na skraju przepaści kraj znajdzie się na dnie.


* 2Tes 3:10

Dodaj komentarz


komentarze 4

    1. Sugerujesz, że przyroda prędzej czy później szkodników zneutralizuje? Nie wiem, nie znam się. Dotąd bywało tak, że jeśli ulegał zaburzeniu naturalny cykl, to tworzyły się nowe gatunki, które przywracały równowagę. Gdy wilki zdychały z powodu zarazy jak króliki mnożyły się zające i inne zwierzęta. Wilki mając obfitość pożywienia zaczynały się mnożyć, zaczynało brakować żarcia i wszystko wracało do normy. Człowiek tę równowagę zaburza. Zaczynają masowo ginąć organizmy, które nie są w stanie szybko dostosować się do zmian. Ale są takie, które potrafią. A człowiek w swej bezdennej mądrości, z bożą pomocą, sam zmierza wprost ku samozagładzie. Uszy do góry, moja droga. Jeszcze dożyjemy chwili, gdy odejdziemy z tego padołu łez w towarzystwie paru miliardów podobnych sobie istot. Bo wiesz jak to jest — głupiec ciągnie na dno nie tylko podobnych sobie głupców, ale i mądrych.

      1. A ileż przy okazji paplania o obronie, ochronie klimatu, zachwytów nad swoją partią, nad sobą.

        Wyborcza.pl:

        – Było już po godzinie 23, kiedy zamaskowani funkcjonariusze straży granicznej, ubrani w kamizelki, i z bronią maszynową w ręku, weszli na pokład statku. Celowali bronią w kierunku okienek, za którymi byli ludzie. W końcu rozbili jedno z okien, weszli na mostek i kazali wszystkim położyć się na ziemię – relacjonuje „Wyborczej” Paweł Szypulski, dyrektor programowy Greenpeace Polska.
        Aktywistki i aktywiści Greenpeace, którzy wcześniej zablokowali transport węgla z Mozambiku, zostali zatrzymani.
        – Chcielibyśmy, aby polskie władze działały tak szybko i zdecydowanie w sprawie kryzysu klimatycznego, jak to robią, tłumiąc pokojowe protesty. Obrońcy klimatu zwrócili uwagę na absurdy polityki energetycznej Polski. W imię obrony interesów lobby węglowego, nasz rząd nie chroni klimatu i nie inwestuje w polskie, odnawialne źródła energii. Zamiast budować wiatraki czy biogazownie, importujemy na potęgę „polskie czarne złoto”, głównie z Rosji, ale też z krajów tak odległych jak Australia, Kolumbia czy Mozambik. Tym, którzy mają odwagę sprzeciwiać się takiej polityce, grozi się bronią maszynową – mówi Marek Józefiak, koordynator kampanii Klimat i Energia w Greenpeace Polska.

        A paplający Morawiecki przekonywuje górników o trosce rządu by było im lepiej i dostatniej.Wtedy jakoś cicho o klimacie i zagrożeniach.

        Na plażach Kołobrzegu nie ma problemu sinic. Nie dlatego, że tu paskudztwa z nawożenia nie spływają. Po prostu prądy morskie kierują wszystko dalej, na wschód lub w stronę Szwecji.

        p.s. Kiedy tak uzbrojeni zaatakują marsze w obronie LGBT?