Byle do przodu

Jak co roku miniona niedziela była wyjątkowa. Nie tylko dlatego, że to jedyna doba w roku, która wbrew temu co nauczają w szkole ma tylko 23 godziny. To także specyficzny czas, gdy szybkość poruszania się pojazdów, które wyruszyły na trasę przed godziną drugą w nocy, a na miejsce zgodnie z planem miały dotrzeć po drugiej, gwałtownie spada. Można to prześledzić na przykładzie słynnego zadania matematycznego. Otóż z Warszawy do Krakowa jest 300 km. O godzinie pierwszej wyjeżdża z Warszawy pociąg ekspresowy, który do Krakowa przyjeżdża o godzinie czwartej trzydzieści. Z jaką prędkością poruszał się on? W tym miejscu uczniowie przystępują do obliczeń. Szybkość to jest droga przez czas, v = s/t. Droga = 300 km, czas = 3,5 godziny. 300 km podzielone przez 3,5 godziny równa się 86 km/h. Jak na ekspres i XXI wiek nie jest to wielkość oszałamiająca. Choć pociągi w Polsce nie gnają po torach w zawrotnym tempie, to każdego innego dnia i nocy na tej trasie poruszają się z szybkością przekraczającą 100 km/h. Z wyjątkiem tej właśnie, ostatniej niedzieli marca. Tej nocy cały transport odnotowuje godzinne opóźnienia.

Zgodnie z przepisami jeśli pociąg spóźni się godzinę lub więcej pasażerowi należy się odszkodowanie. Wszystkie pociągi wyruszające na trasę w ostatnią niedzielę marca przed godziną drugą meldują się na stacji końcowej z godzinnym opóźnieniem. „Główną korzyścią zmiany czasu (Daylight Saving Time), w wielu miejscach na świecie zwanego „czasem letnim”, jest lepsze wykorzystanie światła dziennego” czytamy na stronie poświęconej zmianie czasu. Czy unijni specjaliści od podróży w czasie przedstawili rachunek zysków i strat? Na czym polega „lepsze wykorzystanie światła dziennego” na półkuli północnej w lecie, gdy dzień jest dłuższy i światła jest w bród? W Göteborgu w Szwecji na przykład po zmianie czasu słońce zachodzi w maju o dziewiątej wieczór, a w czerwcu po dziesiątej. Bardziej logiczne byłoby przestawienie zegarków o godzinę do przodu w październiku, gdy zmrok zapada (w naszej szerokości geograficznej) krótko po czwartej po południu, a mógłby to zrobić godzinę później. W tej chwili mamy sytuację odwrotną — z dnia na dzień w październiku o czwartej robi się ciemno.

Według portalu zmianaczasu.info zmiana czasu pozwala zaoszczędzić energię i zwiększyć bezpieczeństwo:
– oszczędność energii wynikająca z efektywnego wykorzystywania światła słonecznego
– oszczędność energii na oświetleniu (oświetlenie ulic, domów, mieszkań, zakładów pracy)
– zwiększone bezpieczeństwo podczas jazdy samochodem

21 marca następuje zrównanie długości dnia z nocą. Od tego czasu noc staje się coraz krótsza, a dzień coraz dłuższy. Większość z nas spędza wieczory w domu, więc faktycznie, zmuszenie do wcześniejszego wstawania sprawia, że o godzinę wcześniej trzeba się położyć, zmrok zapada później, później trzeba włączyć światło. Jednak to samo można osiągnąć zmieniając — jak się okazuje święte, niezmienne i nienaruszalne z niewiadomych przyczyn — godziny rozpoczęcia pracy. Efekt byłby dokładnie ten sam — praca zaczynałaby się i kończyła wcześniej, dzięki czemu pracownik miałby dłuższe popołudnie. Jego aktywność byłaby bliża naturze, bardziej zgodna z naturalnym rytmem dnia i nocy cały rok, bez sztucznego, skokowego wymuszania zmian godzin pracy, bo przecież do tego sprowadza się zmiana czasu. Jeśli zmiana godzin pracy dzięki zmianie czasu pozwala nieco zaoszczędzić na oświetleniu — kładziemy się spać gdy jest ciemno, choć śpimy jeszcze gdy już jest jasno — to na czym polegają oszczędności na działającym przez całą noc oświetleniu ulic? Podobnie zwiększenie bezpieczeństwa podczas jazdy samochodem wydaje się mocno naciągane, skoro powroty z pracy i tak i tak odbywają się za dnia.

Problematycznego zysku jakim jest „lepsze wykorzystanie światła słonecznego” nie równoważą ewidentne i wymierne straty. Pomijając aspekty zdrowotne i psychiczne, kosztują konieczne modyfikacje w systemach logistycznych i obsługa systemów informatycznych. O opóźnieniach w transporcie wspominaliśmy na wstępie. Także firmy pracujące w systemie ciągłym, na trzy zmiany, muszą mierzyć się z problemami. Zależnie od pory roku jedna zmiana jest o godzinę krótsza lub dłuższa. Z kolei z uwagi na to, że nie wszystkie kraje zafundowały sobie podróże w czasie, pojawiają się problemy w międzynarodowym systemie płatności, gdy godzina nagle znika lub pojawia się dwa razy.

Po dwudziestu latach (podobno lepiej późno niż wcale) okazało się, że rozwiązania sprawdzające się jeszcze na początku XX wieku niekoniecznie mają sens w wieku XXI. Dotarło to nawet do urzędników i polityków, którzy wreszcie poszli po rozum do głowy zgłaszając projekt nowelizacji dyrektywy. Zgodnie z nim ostatnia zmiana czasu w UE miałaby miejsce w 2021 roku i tylko od decyzji władz państwa członkowskiego zależałoby czy odbyłoby się to na wiosnę, czy dopiero na jesieni.

Z uwagi na to, że naszych polityków ciągnie na wschód bardziej niż wilka do lasu, więc możemy spodziewać się, że zafundują nam czas wschodnioeuropejski w miejsce środkowoeuropejskiego. W tej sytuacji w Polsce ostatnia zmiana czasu miałaby miejsce w marcu 2021 roku, a południe wypadałoby o pierwszej po południu.

 

PS.
Z jednej strony urzędnicy unijni postanowili uszczęśliwić mieszkańców Unii zmuszając ich do „lepszego wykorzystania światła dziennego”, z drugiej strony projektanci postanowili pójść w przeciwnym kierunku projektując mieszkania bez okien. Prekursorki pomysł zrealizowano w Krakowie.

Blok bez okien
Zdjęcie: TVN24

Dodaj komentarz


komentarzy: 1