Biurokracja

Czasem człowiek musi z tych czy innych przyczyn udać się do urzędu państwowego w celu załatwienia jakiejś sprawy. Urząd państwowy, w tym konkretnym przypadku sąd okręgowy, w ostatnim okresie zmienił się nie do poznania. Pierwsza zmiana od razu rzucająca się w oczy to uzbrojeni strażnicy przy elektronicznych bramkach prześwietlających zawartość toreb i aktówek. Żeby taką bramkę przekroczyć należy przekazać do depozytu klucze i wszelkie przedmioty metalowe włącznie z protezami oraz elektroniczne, takie jak telefony komórkowe, smartfony, laptopy i rozruszniki serca.

Przy każdej sali rozpraw znajduje się wyświetlacz na którym wyświetlane są mające się odbyć danego dnia rozprawy. Obok wyświetlaczy znajdują się ramki, w które wetknięte są wydrukowane harmonogramy rozpraw, które odbędą się danego dnia w danej sali. Ktoś dociekliwy mógłby zanudzać urząd pytaniami. Na przykład po co dublować informacje? Albo po co wyświetlacze, skoro obok są te same informacje w postaci tradycyjnej, papierowej? Tak pytać jednak może tylko człowiek kompletnie nie rozumiejący otaczającej rzeczywistości, wymogów postępu w ogóle, a technicznego w szczególności. Żeby taki nieżyciowy malkontent zrozumiał o co chodzi należy mu odpowiedzieć w sposób dla niego zrozumiały. Na przykład kierując rozumowanie na właściwe tory za pomocą pytań naprowadzających. W pierwszym rzędzie trzeba postawić pytanie zasadnicze. Mianowicie czy kiedykolwiek widział zepsuty, niedziałający wyświetlacz? A zepsutą, niedziałającą kartkę z napisaną odręcznie lub wydrukowaną informacją?

Rozprawy odbywają się jak dawniej, z żywym sędzią, choć dostrzec można pewną różnicę. Otóż dawniej protokolantka protokołowała ręcznie, po czym to co zaprotokołowała przepisywała na maszynie. Oczywiście pisała tak szybko, że mogła od razu protokołować na maszynie, ale nie mogła, bo maszyna tłukła się piekielnie głośno. Dziś protokolantka protokołuje od razu pisząc na klawiaturze komputera. Choć niekoniecznie na tej najcichszej, gumowej. I na tym różnice kończą się. Jak dawniej sąd mozolnie dyktuje z kartki dostarczonej przez inny urząd państwowy, a protokolantka skrupulatnie wklepuje do komputera podane przez sąd dane. Tutaj jednak nie można nie dostrzec i nie docenić innej rewolucyjnej zmiany. Otóż wszystkie pisma są drukowane, dzięki czemu nie trzeba już stosować kalki w celu sporządzenia kliku kopii. Aby stało się zadość wymogom urzędowym na jednym, przeważnie pierwszym, wydrukowanym egzemplarzu jest napisane „oryginał”, a na kolejnych „kopia”. Choć odróżnić kopii od oryginału nie sposób, to niektóre urzędy domagają się oryginału, który może być wydrukowany tylko w jednym jedynym egzemplarzu. Wszystkie kolejne, wydrukowane przez ten sam urząd na tej samej drukarce, nawet po wniesieniu słonej opłaty, będą zawsze miały nadruk „kopia”. Porządek musi być!

Tak więc same czynności sądowe odbywają się według tego samego, niezmiennego od lat scenariusza. Ciekawie robi się później, czyli po. Otóż żeby otrzymać kopię postanowienia trzeba przejść przez bramkę i przy wejściu poprać formularz. Po wypełnieniu go należy znowu przejść przez bramkę i udać się do kasy, by uiścić opłatę. Po czym z pokwitowaniem wpłaty udać się biura podawczego (kolejna zmiana, dawniej był dziennik podawczy) i tam złożyć wypełniony formularz wraz z dowodem wpłaty kwoty opłaty. Aby to uczynić należy z automatu pobrać numerek. Bez numerka petent jest traktowany jak powietrze i niczego nie załatwi. Należy bardzo uważać, żeby do wniosku nie dołączyć kopii potwierdzenia wpłaty, ponieważ system komputerowy kopii dowodu uiszczenia kwoty opłaty nie przyjmie. Komputera nie da się oszukać, ponieważ kopia ma co prawda ten sam kod paskowy transakcji, ale inny kod obrazkowy dokumentu. Dla zwykłego śmiertelnika oba potwierdzenia są identyczne i nie do odróżnienia, dopóki kasjer nie przystawi na kopii pieczątki z napisem KOPIA i nie potwierdzi tego własnoręcznym podpisem.

W tym miejscu wróćmy jeszcze na chwilę na salę rozpraw by skonstatować, że choć najdrobniejsze pokwitowania i formularze mają nieraz po kilka kodów różnego rodzaju, to numery pism, działek, pokwitowań, zaświadczeń i wszelkich możliwych danych podanych w pismach urzędowych nie mają swoich odpowiedników podanych w formie łatwej do zeskanowania. Sędzia musi więc wszystkie literki i numerki jeden po drugim dyktować, a potem kilka razy sprawdzać, czy się nie pomylił. A numery nadawane przez urząd różnym podmiotom, przedmiotom, zdarzeniom czy sprawom, czyli wszystkiemu, czemu urząd nadaje numer, bywają długie i wielce skomplikowane.

Zdarza się czasami, że z tych czy innych przyczyn nie dopełnimy swoich „obowiązków”. Choć skomputeryzowany urząd może komunikować się z obywatelem na wiele nieznanych wcześniej sposobów, nie informuje go że jakiejś formalności nie dopełnił, jakieś opłaty nie wniósł w terminie. Czeka cierpliwie i gdy mija kolejny termin wysyła pismo ponaglające naliczając karę. Jeśli nie zapłacono w terminie np. x zł, to „koszt upomnienia”, jak to zgrabnie ujęto, może wynieść nawet 150% kwoty zaległości. Jak widać każdy sposób jest dobry, żeby podratować kulawy budżet. Tak drakońskich kar nie stosował gubernator kolonii, a także okupant. Ale co to za argument? Stosuje je wybrana w demokratycznych wyborach władza. Czym się od narzuconej, niedemokratycznej, obcej, reżimowej różnić musi…

Podsumowując. Aby załatwić sprawę w urzędzie należy otrzymać zaświadczenie, poświadczenie lub inny stosowny dokument. To, co jest potrzebne wydaje urzędnik pieczołowicie spisując dane z dostarczonych przez petenta dokumentów, po czym drukuje odpowiedni, wypełniony formularz z nadrukiem ‚Oryginał’. Z tym formularzem należy udać się do innego urzędu, gdzie urzędnik pieczołowicie spisze dane z dostarczonego formularza, po czym drukuje odpowiednie pismo, oznaczone odpowiednim numerem. Z pismem udajemy się do… Oczywiście można tego uniknąć załatwiając sprawę przez Internet. W tym celu należy wypełnić formularz i wysłać go drogą elektroniczną, po czym udać się do urzędu w celu złożenia na przesłanym piśmie własnoręcznego podpisu i odebrania potwierdzenia złożenia pisma drogą elektroniczną. Po czym, po załatwieniu sprawy przez urząd, z otrzymanym postanowieniem należy udać się do urzędu, który nie załatwia spraw przez internet i… Dalszy tok postępowania już znamy i mamy opanowany do perfekcji.

Dodaj komentarz


komentarzy: 1

  1. Eeeeee…..dobre i czytelnie opisane.

    Zaczynałam pracę jako urzędniczka państwowa, bo w ZUS. Siedzenie za biurkiem dla osoby nawykłej do sporego ruchu to była niezła mordęga. Zostało mi tam wbite do głowy i wymagane w wykonaniu, że dokumentu nie tworzy się dla siebie, a dla innych czytających. Nauczenie się tej zasady procentowało w dalszej pracy. Oprócz tego, że musiałam nauczyć się mnóstwa potrzebnych przepisów, to zrozumiałam jedną rzecz. Urzędnik nie zrobi inaczej niż mu nakazano. Urzędnikowi nie wolno niczego zmieniać. Nawet jakby miał dobre pomysły, to nie wolno!!!

    Praca urzędnicza mimo, że dotyczy spraw różnych osób, jest tak naprawdę nudna. Dla wielu męcząca, a siedzenie za biurkiem nużące. Są też osoby, którym to odpowiada, bo deszcz nie pada, na ogół jest ciepło. Tylko ci… interesanci tacy upierdliwi bywają.

    Ta pierwsza praca nauczyła mnie jak nie dawać się zbywać urzędnikom. Bo mieli oni kiedyś dwa tygodnie na załatwienie sprawy. I zawsze terminu przestrzegali. Nigdy nie było wcześniej. Dlaczego? Bo urzędnik jest nauczony, że jak przyspieszy, to zaraz dołożą mu roboty. A jak mógł zdążyć z dołożoną, to widać można mu dołożyć więcej.

    Internet wymyślił sam diabeł. W dodatku amerykański. W tej sądowej rozgrywce papierowej widocznie nie zmieniono procedur. Więc jak z wyborami samorządowymi. Lepiej na „dwie ręce”, bo inaczej trzeba będzie robić dwa razy.

    Czy można zrobić wszystko tylko przy pomocy internetu? Oczywiście, że tak. Tylko po co? Poza tym (zwykle) urzędniczki muszą się oswoić z takim urządzeniem. (Coś o tym wiem, ale ja jestem 100% samouk). Poza tym zaistniałaby potrzeba by zwolnić parę osób. To niech pracują do emerytury albo same zrezygnują w związku z trudami nauki. Odprawy to spory koszt!!!

    Napiszesz, że praca niepotrzebnych osób to koszt większy? Oj, liczykrupa z Ciebie. A serce, a związki zawodowe, a czasami proboszcz, a układy…

    Służę dalszymi wyjaśnieniami, bo urzędniczką bywałam na różnych stanowiskach. I nie wszystkie były za biurkiem.