A Niemcy znowu biją…

Polskiego posła z PO znowu Niemcy upokorzyli, choć próbował zachować kamienną twarz. Gdy jednak usłyszał „raus”, to nie wytrzymał, zwyzywał Szkopów od heilhitlerów i pokazałby gdzie raki zimują, ale musiał skapitulować wobec przeważających sił wroga, który skutego kajdankami odwiózł na komisariat policji. W sukurs swojemu koledze partyjnemu przyszła koleżanka partyjna. Na lotnisku we Frankfurcie kazali mi się rozebrać i zdjąć protezę ręki. Dobrze się bawili. To było potworne upokorzenie. Omijam teraz to lotnisko. Nigdzie się nie spotkałam z takim zachowaniem jak we Frankfurcie. Nigdzie się pani poseł z takim traktowaniem nie spotkała? Niech więc sobie pojedzie na wschód i wróci udając Rosjankę, Ukrainkę albo Białorusinkę, to się spotka. Na polskiej granicy. Czyli niedaleko. Nie pierwszy raz potwierdza się stara prawda, że najciemniej jest pod latarnią. I że cudze ganicie, a swego nie widzicie.

Daniel Passent na swoim blogu w Polityce w felietonie poświęconym temu zagadnieniu pisze, że incydent, to kolejny przykład żałosnego poziomu ludzi, którzy nami rządzą lub – szerzej – należą do klasy politycznej. Owszem. Ale to tylko połowa prawdy. Druga połowa jest taka, że to są ludzie starannie wyselekcjonowani przez liderów partyjnych i umieszczeni na listach wyborczych. Dlatego nie ma takiej kompromitacji, która by skłoniła Tuska do zrezygnowania z kogoś, kto cieszy się sporym poparciem. Oczywiście Kaczyńskiego i Millera też to dotyczy. Nowym patentem jest umieszczanie na listach partyjnych wolnych strzelców spoza partii, cieszących się sporym poparciem. To pozwala tworzyć listy składające się z samych bmw*, bo „bezpartyjny fachowiec” nie zagrozi pozycji lidera, a poprawi wynik. I wszyscy to ewidentne oszustwo traktują jako coś oczywistego.

W normalnej demokracji wyborcy eliminują polityków przynoszących wstyd krajowi i działających na jego szkodę. W Polsce jednak normalnej demokracji już dawno nie ma. Właścicielami dwóch głównych partii są od ponad dekady ci sami ludzie, a poziom parlamentu z wyborów na wybory spada. I będzie spadał nadal, bo nikt wybitny, a już na pewno mądrzejszy i sławniejszy od lidera, nie ma szansy na miejsce na liście. Prezes PiS czyści swoją partię z konkurentów do tronu bez pardonu, Prezes RM w białych rękawiczkach, acz równie skutecznie, robi to samo u siebie.

W swoim felietonie Passent stawia dziwne pytania. Pyta na przykład Ile czasu musi upłynąć, zanim słowo „poseł” będzie znaczyło „człowiek z klasą”, kiedy nie będziemy musieli się wstydzić za naszych wybrańców? Felietonista jest człowiekiem dojrzałym, a nie potrafi właściwie sformułować pytania. Bowiem właściwie postawione pytanie powinno brzmieć: Ile czasu upłynęło, odkąd słowo „poseł” przestało znaczyć „człowiek z klasą”, kiedy nie wstydziliśmy się za naszych wybrańców? Na tak postawione pytanie odpowiedź jest prosta: 13 lat. Tyle czasu upłynęło od wejścia w życie pomysłu Ludwika Dorna by partie, jak dawniej PZPR, finansowały się z budżetu. W latach dziewięćdziesiątych funkcjonowało jeszcze pojęcie „nie wypada”. Po wprowadzeniu finansowania partii z budżetu państwa w 2001 roku mogliśmy zaobserwować powolny, a po wygraniu wyborów przez PiS błyskawiczny zjazd w dół. Dla porządku należy wspomnieć, że w tym samym 2001 roku Jarosław Kaczyński stanął na czele PiS, a Donald Tusk na czele PO. I mają szansę pobić rekordy liderowania ustanowione przez takich demokratycznych przywódców jak Breżniew czy Honecker.

Nie ma się co okłamywać. Nic nie można zrobić i taki stan będzie trwał dopóty, dopóki politycy nie doprowadzą do nieszczęścia lub bankructwa kraju, co zainicjuje polski Majdan. Bo tylko oni mogą zmienić obecny patologiczny system, który z demokracją nie ma nic wspólnego. Ale po co mieliby to robić?


* bmw to ukute jeszcze za komuny określenie oznaczajace „bierny, mierny ale wierny”. Serwilizm bowiem naszych posłów dorównuje poziomem serwilizmowi posłów z czasów PRL-u.

Dodaj komentarz