Wpierw głodówka, potem strajk

Gdzieś tak mniej więcej w październiku sejm praktycznie jednomyślnie (12 przeciw, 10 wstrzymało się) przyjął ustawę o związkach zawodowych i organizacjach rolników. Ustawa rozwiązała wszystkie związki zawodowe działające przed 13 grudnia 1981 r. i powołała w ich miejsce posłuszne władzy Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych, które charakteryzowało się tym, że z działającą najpierw w podziemiu, a po ponownej rejestracji w roku 1989 legalnie Solidarnością było mu nie po drodze. Propozycje rządu, które dla Solidarności były nie do przyjęcia dla OPZZ-tu były satysfakcjonujące, a gdy Solidarność organizowała strajk, OPZZ ostentacyjnie nie brało w nim udziału.

Po transformacji ustrojowej Solidarność miała ogromny wpływ na władzę, lecz zachowywała pozory niezależności. Sytuacja zmieniła się po klęsce Krzaklewskiego (kto dziś pamięta tego przewodniczącego Solidarności, który „z tylnego siedzenia” sterował premierem Buzkiem?) Kolejni przewodniczący, Śniadek i Duda, nie ukrywali swoich sympatii politycznych i otwarcie wsparli jedno ugrupowanie. Teraz Duda poszedł o krok dalej przekształcając związek zawodowy w przybudówkę partii.

Po kosztującej krocie tak zwanej reformie oświaty, w obliczu niebywałego wzrostu dochodów państwa, nauczyciele postanowili przypomnieć o sobie i swoich marnych wynagrodzeniach. Uznali, że przyszłość narodu nie może spoczywać w rękach ludzi, którzy zamiast wypłaty otrzymują jałmużnę. Związek Nauczycielstwa Polskiego przeprowadził konsultacje by ustalić, czy nauczyciele są gotowi poprzeć akcję protestacyjną i przystąpić do niej w najgorętszym okresie egzaminów końcowych i matur, wykorzystując dzieci i młodzież w charakterze zakładników. Istnieje bowiem uzasadniona obawa, iż strajk zorganizowany w każdym innym terminie zostanie zlekceważony, wzięty na przeczekanie i skończy się tak, jak protest osób niepełnosprawnych w sejmie. Pojawił się jednak problem, bo choć większość nauczycieli należy do ZNP, to spora część należy do popierającej z całych sił rząd i partię Solidarności, która postanowiła walczyć osobno i po swojemu.

Na pewno nie siądziemy razem do stolika ze Związkiem Nauczycielstwa Polskiego. Jeżeli faktycznie w tym dniu, na tym spotkaniu rozpoczną się negocjacje z rządem, to „Solidarność” będzie domagać się osobnych negocjacji z rządem, dlatego że nasze postulaty są zupełnie inne, choć de facto są zbieżne, ale jeżeli chodzi o kwoty, w tym temacie się różnimyoznajmił szef Solidarności. My prowadzimy swój protest. My dzisiaj walczymy o nauczycieli, ale także i pozostałe grupy zawodowe, jak chociażby pracownicy urzędów, sądownictwa, prokuratur, pracowników chociażby urzędów wojewódzkich czy szeroko rozumianej kultury — muzealników, bibliotekarzy. Ci pracownicy tak samo są w sytuacji dramatycznej, jeżeli chodzi o wynagrodzenia. Z kim prorządowe związki zawodowe walczą i o co? Czy w ogóle to, o co zamierza walczyć Solidarność satysfakcjonuje nauczycieli? Poza tym jaki przykład nauczyciele zrzeszeni w Solidarności dadzą młodzieży, czego ją nauczą? Jak jej wytłumaczą, że podczas gdy ich koleżanki i koledzy kosztem uczniów walczyli o podwyżki dla wszystkich, to oni w tym samym czasie kolaborowali z władzą?

ZNP chce podniesienia płacy nauczycielskiej o okrągły 1.000 zł. Jakie są postulaty nauczycielskiej Solidarności? Trudno zgadnąć, bo na stronie związku nie ma nic na ten temat. W „Liście do Prezydenta RP Andrzeja Dudy” Solidarność domaga się:

  1. Podniesienia wynagrodzenia zasadniczego pracowników oświaty o 15% z wyrównaniem od stycznia 2019 r.
  2. Podniesienia wynagrodzenia zasadniczego pracowników oświaty o 15% od stycznia 2020 r.
  3. Wycofania przepisów dotyczących wydłużonej ścieżki awansu zawodowego nauczycieli.

Jeśli wierzyć władzy, to zarobki nauczycieli mieszczą się w przedziale od trzech do pięciu tysięcy złotych. Solidarność domaga się więc podwyżki od 450 zł do 750 zł. Oznacza to, że ci, którzy zarabiają mało, czyli nauczyciele na początku kariery, będą zarabiali niewiele więcej, a stare wygi dużo więcej. Po kolejnej podwyżce o 15% nauczyciel dziś zarabiający 5.000 zł będzie zarabiał ponad 6.800 zł, a nauczyciel dziś zarabiający 3.000 zł będzie zarabiał niecałe 4.000 zł. Różnica w zarobkach dziś wynosząca 2.000 powiększy się o bez mała 1.000 zł, do prawie 3.000 zł. Czy taka zmiana na pewno leży w interesie nauczycieli, uczniów i polskiej edukacji? Na szczęście wygląda na to, że Duda stracił panowanie nad nauczycielami, ponieważ strajkujący w Krakowie zapowiadają, że w poniedziałek rozpoczną strajk głodowy dając rządowi czas do czwartku na spełnienie postulatów. Potem będą protestować do 5 kwietnia. Wtedy ma rozpocząć się strajk ZNP, który mają zamiar poprzeć.

Przykład nauczycieli pokazuje jak bardzo ważna jest niezależność poszczególnych instytucji od władzy. Chodzące na pasku rządu, wspierające go związki zawodowe nie staną w obronie swoich członków, bo nie da się być przeciw jeśli jest się za.

Dodaj komentarz