Źródło prawdy

Narodowy Program Szczepień od początku skupiał się nie tyle na sprawnej organizacji dostaw szczepionek do punktów szczepień, ile na ustalaniu kolejności. Stąd rozdmuchana do absurdalnych rozmiarów przez media nagonka na leciwych aktorów, którzy na początku zaszczepili się, choć „nie mieli uprawnień”. Program w ostatnim okresie wyhamowuje i to nie tylko dlatego, że jest coraz mniej chętnych, ale także dlatego, że nie mogą się zaszczepić ci, którzy mają już wyznaczone terminy. Szczepienia są odwoływane z uwagi na brak szczepionek, jak to na przykład ma miejsce w Poznaniu czy w Krakowie. Chaos potęguje kurczowe trzymanie się harmonogramu i ustalonej kolejności, konieczność rejestracji i uzgadniania terminów z jednej strony i tworzenie punktów, w których może zaszczepić się prawie każdy chętny z drugiej. Prawie, bo musi mieć skierowanie. Dziś takie punkty działają w Warszawie, a także w Wałbrzychu czy Piotrkowie Trybunalskim.

Otwarte pozostaje pytanie po co cyrk z zapisami i wyznaczaniem terminów skoro prościej jest szczepić jak leci wszystkich chętnych? Ci, którzy zapisali się i dostali odległe terminy teraz mają prawo uważać, że zostali wystrychnięci na dudka. Władza tak dalece nie panuje nad systemem, który stworzyła, że choć dzięki zapisom dokładnie wiadomo ile szczepionek trzeba dostarczyć i gdzie, to w jednych punktach jest ich nadmiar, jest czym szczepić, ale nie ma kogo, a w innych jest kogo ale nie ma czym. Okazuje się, że tak z pozoru prosta czynność jak zabranie zbędnych dawek z miejsc, gdzie jest ich nadmiar i przekazanie tam, gdzie jest ich za mało po to, by ludzie nie byli odprawiani z kwitkiem, przekracza możliwości koordynatora programu szczepień i podległych mu urzędników. Mimo to zamiast usprawnić proces wymyślane są „zachęty” zmieniające szczepienia w hazard. Jak będą czuli się szczepieni gdy jeden z nich otrzyma 500 zł tylko dlatego, że był „dwutysięcznym uczestnikiem”? Czego? Programu szczepień? Gdzie? W całym kraju? W województwie? Powiecie? Gminie? Punkcie szczepień?

Portal Konkret24 zajmuje się odkłamywaniem rzeczywistości, wyjaśnianiem, „walką” z tak zwanymi fake newsami, czyli informacjami nieprawdziwymi, by nie rzec kłamliwymi. W TVN24 prowadzący poranny serwis informacyjny rozmawiał wczoraj z Gabrielą Sieczkowską zawodowo zajmującą się tropieniem i weryfikacją fake newsów. Na antenie padło kilka rad jak nie dać się wpuścić w kanał, ustrzec przed manipulacją. Niestety w teorii bardzo dobre rady w rzeczywistości są kompletnie bezużyteczne i wcale nie tylko dlatego, że niewiarygodne jest polecane źródło. Jest kilka prostych kroków, które może zrobić każdy czytając czy sprawdzając jakieś informacje w sieci czy mediach społecznościowych. Warto zadać sobie trzy pytania myślę na początku: gdzie znajduje się ta informacja którą czytamy, na jakiej stronie, czy jest to strona, którą znamy, co ona jeszcze publikuje, czy publikuje inne wiarygodne informacje? To dotyczy też mediów społecznościowych. Jaki profil opublikował informację, na którą się natknęliśmy,  czy jest anonimowe, może się pod kogoś podszywa? To warto sprawdzać na samym początku. Potem warto zadać sobie pytanie kto jest źródłem informacji? Informacje o covid-19 znalezione w mediach społecznościowych czy na forach warto właśnie weryfikować z oficjalnymi źródłami. Takimi oficjalnymi źródłami jest ministerstwo zdrowia, strony rządowe, które znajdują się w domenie gov.pl, sanepid, strony szpitali. W tych miejscach możemy szukać sprawdzonych informacji. Doprawdy?

W wielkim kłopocie stawia p. Gabriela tych, którzy do władzy nie mają za grosz zaufania. Maturzysta Michał Rogalski swego czasu wykazał, że władza zaniża dane. Zgodnie z radą p. redaktor należałoby podane przez niego informacje skonfrontować z oficjalnymi i uznać za fake news. To przecież przedstawiciele władz twierdzili, że koronawirus jest mniej groźny niż wirus grypy, a maseczki można sobie zrobić chociażby z biustonosza, ale nie ma potrzeby, a poza tym „nic nie dają”. Za dezinformację należałoby także uznać wypowiedzi specjalistów, jak choćby dr. Grzesiowskiego, którego za „wprowadzanie opinii publicznej w błąd” najpierw wyrzucono z pracy w Centrum Medycznym Kształcenia Podyplomowego, a później chciano pozbawić prawa wykonywania zawodu. Podobnie jest z pozostałymi radami. Zwykłemu użytkownikowi powinna zapalać się czerwona lampka, powinien weryfikować źródła informacji, a dziennikarz nic nie musi i może w oparciu o anonimowe źródło (jedno!) wypisywać co mu się żywnie podoba, wyciągać daleko idące wnioski, pisać demaskatorskie teksty i ferować wyroki. Przykład takiej chałtury dziennikarskiej omawialiśmy trzy dni temu. Inny przykład. Gazeta Wyborcza publikuje, a portal rządowy dementuje. Czy to oznacza, że Gazeta Wyborcza publikuje fake newsy?

Winę za popularność fake newsów i teorii spiskowych ponoszą właśnie nieprofesjonalni dziennikarze publikujący bałamutne, niesprawdzone, a bywa, że nieprawdziwe informacje. Zwykły użytkownik nie jest w stanie zweryfikować większości z nich. Jednak od czasu do czasu trafia na taką, którą zna choćby z autopsji. Jeśli okaże się nieprawdziwa trudno mu będzie uznać choćby najpoważniejszy portal za wiarygodny. Jeśli w TVN24, stacji bądź co bądź informacyjnej, zaproszeni goście kłamią jak najęci, bez żadnej reakcji ze strony prowadzącego, to jaka jest gwarancja, że pozostałe informacje są wiarygodne? Na dodatek wiele tekstów w poważnych skądinąd mediach ogranicza się do cytowania komentarzy użytkowników mediów społecznościowych. Swego czasu firma LG nakręciła reklamę, w której mężczyzna udając, że robi selfie, nagrywa telefonem komórkowym firmy LG wchodzącą po schodach kobietę ubraną w krótką spódnicę. Materiał na ten temat zatytułowano »Internauci z całego świata oburzeni reklamą nakręconą w Polsce«. Wbrew tytułowi internautów nie oburzyło, że reklamę nakręcono w Polsce, lecz że była seksistowska. Byłaby także rasistowska gdyby kobieta nie była biała. Albo »Internauta zdenerwował Kamila Stocha. Ostra odpowiedź«. Jaką wartość ma informacja, że ktoś kogoś zdenerwował? Czy można się dziwić, że użytkownicy nie dowierzają mediom publikującym tego rodzaju banialuki?

Tak więc p. Gabriela ma co tropić i co demaskować właśnie dzięki pismakom, którzy nie mając o czym pisać szukają tematu gdzie tylko się da nie wahając się nawet zanurkować w szambie jeśli jest choćby cień szansy, że da się stamtąd coś wyłowić i wykorzystać. Publikując plotkarskie, nierzetelne, niewiarygodne, czasem nawet nieprawdziwe treści na uznanych portalach przyczyniają się do spadku ich wiarygodności. Korzystają na tym wszelkiej maści hochsztaplerzy i manipulatorzy.

Dodaj komentarz