Zepsuta ryba nagiego króla

Duże miasto w środku Europy, choć na rubieżach Unii Europejskiej. XXI wiek. Skrzyżowanie. Na skrzyżowaniu tylko tramwaje i piesi. Piesi stoją, bo mają czerwone światło. Tory puste, nic nie stoi na przystanku. Pół minuty, minuta. Podjeżdża tramwaj. Jest zielone. Piesi przechodzą. Tramwaj stoi. Pół minuty, minuta. Jest zielone. Tramwaj rusza. Piesi stoją…

Rondo. Dwie wielopasmowe jezdnie. Środkiem linia tramwajowa. Światła dla pieszych na obu jezdniach działają naprzemiennie. Po przejściu jednej jezdni przechodniów zatrzymuje czerwone światło na torowisku. Tramwaju nie ma. Piesi stoją. Światło zmienia się na zielone. Piesi ruszają i po przejściu kilku metrów już z powrotem mają czerwone. Stoją przed drugą jezdnią. Światło zmienia się na zielone. Ruszają i ledwo dojdą do środka jezdni znów mają czerwone światło. A kierowcy? A kierowcy stoją, bo najpierw mają zielone światło ci, co na rondo wjeżdżają, a dopiero po chwili ci, co z niego zjeżdżają.

Zła wola czy może brak kompetencji, umiejętności, wiedzy? Nieco światła na tę zagadkę rzuca kulawa sygnalizacja w całym mieście. Jak więc to możliwe, że urząd, od którego zależy bezpieczeństwo pieszych i kierowców zatrudnia ludzi niekompetentnych? To proste. Jakiś czas temu zmieniła się polityka kadrowa w instytucjach, urzędach i spółkach skarbu państwa. Dawniej zatrudniano kompetentnych, dziś znajomych. Tę nową, świecką tradycję usiłował wprowadzić sekretarz stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów i szef gabinetu politycznego premiera Jarosława Kaczyńskiego Adam Lipiński, który z posłanką Renatą Beger z Samoobrony ustalał warunki przejścia jej i jej koleżanek i kolegów klubowych do klubu parlamentarnego Prawa i Sprawiedliwości. W zamian za to Renata Beger miała objąć stanowisko sekretarza stanu w Ministerstwie Rolnictwa. Wkład Adama Lipińskiego w rozwój polskiej demokracji docenili wyborcy wybierając go w kolejnych wyborach. Renaty Beger, która proceder ujawniła, nie wybrali.

Zapoczątkowana przez PiS tradycja jest z powodzeniem kontynuowana. Stanisław Tym w felietonie w najnowszym numerze Polityki wspomina niedawne dzieje. Na ten przykład we wrześniu 2010 r. na konwencji krajowej PO Donald Tusk przekonywał, że Skrót PO oznacza także „pełną odpowiedzialność”. Od momentu zwycięstwa politycznego zaczyna się ciężka praca. Jeżeli ktokolwiek na tej sali, w sukcesie PO i zaufaniu ludzi, szuka sposobu na realizację własnej ambicji, albo interesu, pomylił sale. Rozszyfrował także znaczenie skrótu PiS — Dla mnie PiS dzisiaj to pesymizm i strach.

Felietonista, który mając w pamięci świeże wydarzenia na Dolnym Śląsku pisze z przekąsem, że Pięknie powiedziane, tylko – jak dziś się okazuje – salę pomylił chyba przemawiający, zapomniał o innym wydarzeniu, mającym miejsce rok później. Premier Tusk, łącząc w owym czasie funkcję premiera z funkcją kandydata na posła, będąc w służbowej podróży przedwyborczej na oczach milionów telewidzów załatwił pracę bezrobotnej mieszkance Kutna. Jak widać zmniejszenie bezrobocia o jedną osobą wywarło pozytywne wrażenie na wyborcach dzięki czemu Donald Tusk nadal jest premierem. Dlaczego tej tradycji nie kultywować w partii i w spółkach skarbu państwa? Choć może to przypadek, że członkowie licznych gabinetów politycznych różnych ministrów i premiera często pracowali wcześniej w biurach poselskich lub w PO? Wielu z nich działa w Młodych Demokratach. Najmłodszy z prawie 60 pracowników (stan na luty zeszłego roku) gabinetów politycznych w ekipie Donalda Tuska ma 21 lat. To gwarantuje świeże, nieskalane doświadczeniem i rutyną spojrzenie. A i stanowione prawo na tym zyskuje, czego mamy nader liczne przykłady.

Wróćmy do skrzyżowania tramwajów z pieszymi. Ponieważ położone jest poniżej poziomu jezdni do przystanków prowadzą nieruchome schody ruchome. I zwykłe, wyłożone czymś gładkim, przypominającym marmur, co przy minimalnych opadach śniegu przekształca się w śliską pułapkę stanowiącą śmiertelne zagrożenie, zwłaszcza dla starszych. I tu dochodzimy do rozwiązania drugiej zagadki — gdzie się podziała kasa. Została zainwestowana w takie bezsensowne, drogie rozwiązania, jak nieruchome schody ruchome, specjalna wykładzina na schody czy wreszcie wszechobecne przyciski na skrzyżowaniach. Komu one przynoszą korzyść poza producentami? Pouczające mogą być obserwacje ekwilibrystyki rowerzystów, gdy dojechawszy do skrzyżowania przycisk widzą po drugiej stronie chodnika dla pieszych. Muszą szybko podjąć decyzję — jechać dalej, olewając kolor światła i przycisk, bo samochody mają czerwone, czy jednak przycisnąć i czekać. Przeważnie wybierają pierwsze rozwiązanie.

Starożytni odkryli, że ryba psuje się od głowy, a dziecko, że król jest nagi. Wystarczy rozejrzeć się wokół, żeby dostrzec marnotrawstwo publicznego grosza. Za to urzędy państwowe roją się od wszelkiej maści, sekretarzy, podsekretarzy, doradców, zespołów, komitetów, rad, komisji i premier wie kogo jeszcze. Więc niech puentą będzie historia opisana przez Stanisława Tyma we wspomnianym wcześniej felietonie. Otóż rolnik z kolonii Ogrodniki w gminie Narew w województwie podlaskim jakiś czas temu wziął kredyt z banku i kupił stado krów. Zwierzęta zamknął w oborze licząc na to, że jak rząd same się wyżywią. Niestety, 19 z nich padło z głodu. Sprawa wyszła na jaw w kwietniu. Prokuratura postawiła rolnikowi zarzut znęcania się nad zwierzętami, sąd uznał jego winę, ale umorzył postępowanie na dwa lata. Dlaczego? Ponieważ sąd może umarzać. Ma do tego prawo i jest niezawisły. Rolnik jednak nie spłacał kredytu, więc bank postanowił odebrać mu resztę ocalałego stada i sprzedać na licytacji. Licytacja miała się odbyć 30 października, ale nie odbyła się, ponieważ rolnik zniknął wraz z krowami. Policja przeszukawszy okoliczne okolice niczego nie znalazła. Trudno się zresztą dziwić, chude, zagłodzone krowy można nawet za brzozą ukryć tak, że staną się niewidzialne dla organów. Na drugi dzień rolnik był już w obejściu, a krowy w oborze. Drągiem pogonił filmującego go dziennikarza TVN i inspektorkę z Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Już wiosną chodziły słuchy, że ma kogoś z rodziny na stanowisku „w województwie”. Bo dziś znowu, jak w PRL-u, można żyć bez kręgosłupa, ale bez pleców się tonie.

Na tym opowieść się kończy, a p. Tym wyciąga wnioski, z którymi trudno się nie zgodzić. Jeśli w tak oczywistej sprawie, jak zamęczone zwierzęta i bezkarność ich oprawcy — pisze Tym — nic nie mogą zdziałać gmina, wójt, powiatowy lekarz weterynarii, policja i sąd – to zrozumiałe się staje, dlaczego „Jacek jest w stanie pomóc z pracą”. W KGHM Polska Miedź oczywiście.

I to by było na tyle.

Dodaj komentarz