Za drogie zdrowie

Ile razy mowa o ochronie zdrowia, tyle razy dyżurni populiści przekonują, że musi być państwowa, ponieważ w przeciwnym razie „nikogo nie będzie stać na leczenie”. Gdy ktoś nieśmiało wspomni, że co z tego, że wszystkich stać na leczenie, skoro nie mają się gdzie leczyć słyszy, że wszystkiemu winni są chorzy, którzy niepotrzebnie zawracają głowę lekarzom i przyczyniają się do powstawania kolejek. Problem rozwiązałaby instytucja „współpłacenia”. Czyli najpierw pacjent płaci składkę, co umożliwia mu korzystanie z „darmowej” opieki medycznej, a gdy tej opieki potrzebuje „współpłaci” jeszcze raz. Co takie dodatkowe opłaty zmienią? Co poprawią, co zagwarantują? Nie wie tego nawet ich gorąca orędowniczka Joanna Solska.

Dodatkowe opłaty miałyby sens, gdyby każdy obywatel płacił ubezpieczenie, które obejmowałoby określoną pulę świadczeń, a wszystko co ponadto byłoby płatne ekstra. Każdy wiedziałby ile i za co płaci oraz ile i za co musi dopłacić. Placówki medyczne konkurowałyby jakością świadczonych usług i ceną, a w interesie ubezpieczyciela byłoby, by nikt nie oszukiwał. Oczywiście to jest nieco wyidealizowana wizja, ale chodzi o kierunek, nad konkretnymi, szczegłówymi rozwiązaniami musieliby pochylić się specjaliści.

Jak jest teraz? Aby zrozumieć dzisiejszą zapaść musimy cofnąć się do początku XXI wieku. Rząd absolwenta zasadniczej szkoły zawodowej, tow. Millera Leszka wywraca reformę służby zdrowia wprowadzając rozwiązania, które nie sprawdziły się nigdy i nigdzie. Likwiduje działające dopiero co powstałe Kasy Chorych i na ich miejsce powołuje do życia monopolistyczną, scentralizowaną czapę, która usługi medyczne „kontraktuje”, jak w czasach minionych kontraktowano trzodę chlewną. Centralny urząd poza jakąkolwiek kontrolą i całkowicie po uważaniu zajmuje się pobieraniem i rozdysponowywaniem miliardów pochodzących ze składek. Działająca w realiach wolnego rynku służba zdrowia poddana jest socjalistycznym wymogom, wyceny procedur medycznych powstają w oparciu o kontemplację sufitu, długi szpitali rosną szybciej niż kolejki. Niejasny, antymotywacyjny system wynagrodzeń powoduje odpływ lekarzy zagranicę z jednej strony i wymusza coraz gorsze standardy leczenia z drugiej.

Reforma służby zdrowia wprowadzona przez rząd Jerzego Buzka zakładała, że kiepskie placówki medyczne będą bankrutowały, a dobre, dobrze wyposażone kwitły. Niestety reforma nie przewidywała procedury na wypadek bankructwa jedynego szpitala w okolicy, skutkiem czego marne, źle zarządzane placówki zaczęły zadłużać się w zastraszającym tempie. W nagrodę zostały oddłużone przez hojne państwo. Potem władzę przejęli towarzysze z PZPR i wszystko wywrócili. I oto okazuje się, że darmowe leczenie jednak może być nieopłacalne!

Szpital [w Choroszczy – red.] nigdy nie był wiodącą placówką, jeśli chodzi oświadczenia neurologiczne, a tamtejszy oddział neurologiczny od wielu lat generuje potężne straty finansowe dla placówki. Ponadto, w związku z reformą leczenia psychiatrycznego, dyrekcja szpitala będzie musiała skoncentrować się na jego głównej działalności, dostosowując szpital do wyzwań współczesnej psychiatrii.

(Dla zdezorientowanych: chodzi o świadczenia, a nie oświadczenia, ale kłopoty z polszczyzną to dziś problem wszystkich mediów.)

Co na to wyznawcy teorii, że dzięki darmowej służbie zdrowia każdego stać na leczenie? W czasach, gdy kontraktowano trzodę chlewną, a nie usługi medyczne, handel był uspołeczniony niczym szpitale dziś. Wszystkich było stać tyle, że nie było co kupować. W Radiu Wolna Europa w audycji satyrycznej wyśpiewywano na skoczną nutę: Masła i sera, brakuje masła i sera, kiełbasy i szynki od dawna nie ma na rynku. Już wtedy było wiadomo, że to, co państwowe, czyli wtedy nasze, władza uważa za swoje. Tak jest i teraz. PO wraz z PSL-em zaopiekowały się czule składkami emerytalnymi, PiS postanowiło w podobny sposób wykorzystać składki zdrowotne. Na stronie Kancelarii Prezesa RM pojawiło się omówienie projektu ustawy o zmianie ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty oraz niektórych innych ustaw. Projekt przewiduje bardziej elastyczne i nieprzejrzyste gospodarowanie kasą pochodzącą ze składek. Na przykład

5) w zakresie finansowania staży podyplomowych lekarzy i lekarzy dentystów – przywrócenie trybu finansowania obowiązującego dla zadań zleconych z zakresu administracji rządowej.
W związku z powyższym środki na realizację tego zadania będą przekazywane marszałkowi województwa przez właściwego wojewodę, a nie jak obecnie przez ministra właściwego do spraw zdrowia;

Prawdziwe oszczędności, w planie na przyszły rok to ponad 3,7 mld zł, da

2) rezygnacja z opłacania składki na ubezpieczenie zdrowotne finansowanej obecnie z budżetu państwa w ramach działu 851 – Ochrona zdrowia.

Ciekawe jest uzasadnienie:

Projektowane regulacje winny skutkować ograniczeniem przychodów Narodowego Funduszu Zdrowia oraz wydatków budżetu państwa. Jednocześnie minister właściwy do spraw zdrowia – w sytuacji wystąpienia takiej potrzeby – będzie uprawniony do przekazania Narodowemu Funduszowi Zdrowia dotacji na finansowanie świadczeń opieki zdrowotnej lub zasileniem wpłatą na zasilenie funduszu zapasowego płatnika publicznego

Skok na kasę NFZ-tu przygotowywany jest w sytuacji, gdy dzięki programowi „Tujmiasto wszystkim, co da się spalić” zapotrzebowanie na usługi medyczne, zwłaszcza związane z chorobami płuc i nowotworowymi, wzrośnie niepomiernie.

Jak widać rząd PiS-u równie rozpaczliwie jak rząd PO poszukuje źródeł finansowania rozbuchanych wydatków budżetowych. Tusk miał kogo oskubać ze 150 miliardów złotych, PiS ma bardzo niewielkie pole manewru. Czy uda mu się doczołgać do wyborów i przekonać wyborców, że powierzenie mu władzy na trzecią kadencję to dobry pomysł?

Dodaj komentarz