Za darmo na kredyt

Gdy usłyszałem w radio jednym uchem, że we wrześniu bieżącego roku, czyli za niecałe osiem miesięcy, będzie pierwszoklasistów obowiązywał jeden, znajdujący się niejako na wyposażeniu szkoły, a więc darmowy dla rodziców podręcznik, zrazu przyklasnąłem temu pomysłowi. Znalazłem dwie wypowiedzi (pierwszą i drugą) naszego ukochanego Wielkiego Reformatora i stwierdziłem, że dawno nie słyszałem z jego ust czegoś bardziej sensownego. Z obu fragmentów zrozumiałem bowiem, że nauczyciel wybierze sobie podręcznik, a ministerstwo sfinansuje zakup. Logiczne, rozsądne, tylko przyklasnąć. Zacząłem pisać obśmiewając panów pismaków i panie pismaczki, że wybrzydzają na dobry pomysł, że nie zrozumieli idei, że w ogóle przesadzają z krytyką. Na szczęście dzięki pani minister, która też wypowiadała się w owym materiale nie wyszedłem na durnia. Do dalszego zgłębiania tematu zachęciło mnie następujące zdanie: Zdecydowaliśmy, że Ministerstwo Edukacji Narodowej weźmie na siebie obowiązek przygotowania i dostarczenia do szkół podręcznika.

Od lat wydawcy bawią się z dzieciakami w doktora, za pomocą mnogich i jak strzykawki jednorazowych zeszytów ćwiczeń i podręczników aplikując im małe dawki wiedzy. Dawniej książka była na równi z chlebem traktowana z nabożeństwem. Ktoś, kto po książce kreślił uważany był za prostaka i niemal barbarzyńcę, a ktoś, kto z książki wydarł kartę uważany był za świętokradcę i wandala. Reforma szkolnictwa i radosna twórczość wydawców sprowadziła książkę w oczach dzieci do roli jednorazowego śmiecia, po którym się maże, a w końcu wyrzuca lub w ostateczności oddaje na makulaturę. Poskromieniu więc apetytów wydawców i przywołaniu ich do porządku można tylko przyklasnąć. Jednakże to, co zaproponował rząd, to jakieś kuriozum porównywalne z alkomatami w każdym wozie. Przy czym zlecenie podwładnym opracowanie podręcznika, w tak krótkim czasie, na kilometr pachnie korupcją.

Władzę można z grubsza podzielić na słabą i silną. Z jaką ma się do czynienia łatwo poznać obserwując poczynania duchownych wszelkiej maści. Silną władzę szanują, błogosławią i pozdrawiają w starożytnym geście. Słaba klęczy przez nimi, całuje po rękach i pisze specjalne rozporządzenia umożliwiające przekazanie na tacę milionów. I to w sytuacji, gdy w kasie państwowej zieje bilionowa dziura, a kraj stoi na skraju bankructwa. Przy czym w Polsce Kościół dojąc bez żenady państwo nie ustąpi ani na jotę jeśli chodzi o swoje roszczenia. Domaga się odszkodowań w pełnej wysokości. A Świątynia Opatrzności Bożej, budowana za pieniądze polskich podatników, to doskonały przykład jak Kościół wchodzi w posiadanie „swojego” majątku.

Silna władza potrafi dopilnować, żeby prawo było przestrzegane. Słaba będzie kompromitować się forsując ustawę, której zadaniem jest niedopuszczenie do opuszczenia więzienia przez groźnego według polityków przestępcę, który zasądzoną w imieniu Rzeczpospolitej Polskiej karę odsiedział. A i tego nie jest w stanie zrobić sprawnie, co skutkuje naciskami wywieranymi przez ministerstwo sprawiedliwości na niezawisłe sądy. Do ustawy miał zastrzeżenia pan prezydent, Rzecznik Praw Obywatelskich, Prokurator Generalny. I co? I nic.

Gdy władza ośmiesza się na każdym kroku rodzi się tęsknota za rządami silnej ręki, za kimś, kto przyjdzie i zrobi porządek. Zwiększają się szanse populistów i zwiększa niebezpieczeństwo, że władzę przejmie jakiś lokalny despota. Węgry to dobry przykład co się dzieje, gdy w pogoni za silną władzą wyborcy oddają ją ludziom, którzy nie mają zamiaru jej już oddać. Gdy Unia odmówiła dalszego finansowania Orbán bez mrugnięcia okiem sprzedał się Rosjanom za 10 miliardów euro. Jaka gwarancja, że ci, którzy widzieli już Budapeszt w Warszawie nie pójdą w jego ślady?

Tragedia polega bowiem na tym, że ćwierć wieku po transformacji mamy wybór dokładnie taki sam jak przed. Możemy wybierać między dwoma frakcjami Polskiej Zjednoczonej Prawicy Rozmodlonej, partyjkami, które nie bardzo wiedzą o co im chodzi i Polskim, a dawniej Zjednoczonym jak partia, Stronnictwem Ludowym, które zainteresowane jest jedynie synekurami dla swoich i nic go więcej nie obchodzi.

Zbliżają się wybory. Nie tylko podręczniki będą za darmo. Kiełbasa też. A w ramach polityki prorodzinnej dalszemu doskonaleniu podlega system punktowania przy staraniu się o miejsce w przedszkolu. Przesłanie dla przyszłych rodziców jest proste jak program partii — zanim zdecydujesz się na dziecko sprawdź czy masz wystarczającą liczbę punktów. Więcej przedszkoli nie będzie. Nie ma pieniędzy. Poszły na świątynie i darmowe podręczniki. Oraz na Gawrona*.


* Dla przypomnienia: budowa wielozadaniowej korwety typu Gawron ruszyła w 2001 roku. Wykonawcą projektu była Stocznia Marynarki Wojennej w Gdyni. W sumie miało powstać 7 okrętów tego typu, a pierwszy z nich miał zostać zwodowany w 2009 roku i kosztować 500 mln złotych. Ostatecznie po wielu zmianach projektowych, w 2009 roku Ministerstwo Obrony Narodowej ogłosiło, że korweta zostanie oddana do użytku w 2014 lub 2015 roku, a jej ostateczny koszty wyniesie prawie 1,5 mld złotych. W 2011 roku ogłoszono jednak upadłość Stoczni Marynarki Wojennej, a projekt został zaniechany. Do tego czasu wydano 400 mln złotych, a zamiast całej korwety powstał jedynie jej kadłub. Pod koniec 2013 roku premier Donald Tusk ogłosił, że okręt zostanie dokończony, jednak jedynie jako patrolowiec, który wejdzie do służby w 2016 roku, a jego koszt wyniesie w sumie ponad miliard złotych.

Dodaj komentarz