Wybiórczy przegląd Gazety

Wczorajsza Gazeta przypuszcza bezkompromisowy atak na Partię i Rząd. Jednemu z publicystów nie podoba się jak Partia i Rząd tworzy prawo. W największym skrócie chodzi o to, że senator PO zgłosił nieoczekiwaną poprawkę do ustawy, która trafiła do Senatu po uchwaleniu przez Sejm. Poprawka została przyjęta jednogłośnie. Dwa lata później posłanka PO protestuje przeciwko ustawie, którą popierała 2 lata wcześniej i lobbuje w sprawie konkretnej firmy. Z kolei kolejny poseł PO informuje ministra środowiska, że istnieje podejrzenie, że firma, za którą wstawiła się posłanka łamie prawo…

Inny publicysta sugeruje, że to, co napisano w podręczniku do „Wiedzy o społeczeństwie” to święta prawda. A napisano – przypomnijmy – że Polskie sądy źle funkcjonują, w środowisku obowiązuje klanowa solidarność, nie eliminuje się sędziów złych lub skorumpowanych. Z materiału wynika, że w starciu z oszustami obywatel nie ma żadnych szans, a bezmiar sprawiedliwości stanie zawsze po stronie instytucji lub firmy. Nawet wtedy, gdy oszustwo widać gołym okiem.

W kolejnym artykule znajdziemy zawoalowaną sugestię, ze Lenin miał rację i w idealnym społeczeństwie nawet kucharka może rządzić krajem. Tezę tę potwierdza magister historii, który w ciągu pięciu lat udowodnił, że jest prawdopodobnie najlepszym premierem od roku 966, czyli od czasów pierwszego konkordatu, a na pewno od roku 2007. Gdyby jeszcze rząd wspierał naukę i rodzimy przemysł, to dziś polska firma zamykałaby montownie we Włoszech, a nie włoska w Polsce.

Z artykułu dowiadujemy się nie tylko tego, że polskie uczelnie w światowym rankingu zajmują końcowe miejsca, ale także, że nakłady na badania i rozwój w 2010 r. stanowiły 0,74% PKB (55% średniej w UE). W klasyfikacji siły innowacyjnej wleczemy się w ogonie, wyprzedzając tylko Łotwę, Bułgarię, Litwę, Rumunię i o włos Słowację. W kategorii innowatorzy zajmujemy przedostanie miejsce w Unii. Ostatnia jest Łotwa. Dlaczego tak jest? Bo wykształciuchy to element podejrzany. Za dużo wiedzą, więc trzeba im patrzyć na ręce i pilnować, żeby sobie za dużo nie pozwalali. Dlatego zasady są jasne i klarowne. Gdy uczelnia lub publiczny instytut badawczy ma coś rokującego sukces komercyjny i chce wnieść tę wiedzę do wspólnego przedsięwzięcia z firmą rynkową, to musi tę wiedzę wycenić i zapłacić podatek. I to zanim w ogóle pojawią się jakiekolwiek zyski. A tych może przecież wcale nie być, bo nie zawsze wszystko się udaje.

Zamiast więc wdrażać własne rozwiązania kupujemy obce. Albo wchodzimy w partnerstwo z kimś bardziej technologicznie zaawansowanym i korzystając z tańszej, wykształconej siły roboczej, składamy komputer, samochód czy lodówkę. Zaś przedsiębiorcy nie chcą finansować publikacji czy doktoratów. Chcą zapłacić za produkt, a tego uczelnie nie potrafią dostarczyć od ręki. Za pieniądze podatnika wyważamy często otwarte drzwi, dotując projekty, których efektem jest coś, co inni dawno zbudowali i sprzedają, a czego zespół pracujący nad projektem lub instytucja go finansująca po prostu nie wiedzą.

W tym kontekście musi napawać pesymizmem artykuł z pierwszej strony opatrzony katastroficznym tytułem „Potop lipnych faktur„. Charakterystyczne i symptomatyczne jest jedno — że fiskus potrafi postawić zarzuty także uczciwym przedsiębiorcom. Bowiem na tym „odcinku” istnieje domniemanie winy. A wyplątać się z oskarżeń o „narażenie skarbu państwa (tego państwa) na straty” jest bardzo trudno, a często w ogóle niemożliwe. Ile fiskusowi uda się dzięki tej akcji z jednej strony wycisnąć pieniędzy i zarżnąć firm z drugiej będzie się można zorientować po wskaźniku bezrobocia.

Zdawać by się mogło, że jeśli jest problem, na przykład jeśli przedsiębiorcy posuwają się do oszustw na masową skalę to znaczy, że coś w systemie zgrzyta. Wydawać by się mogło, że po to wybieramy parlament i rząd, żeby w razie wystąpienia problemów szukali rozwiązań, a nie intensyfikowali kontrole. Bo kontrolami i karami żadnego problemu się nie rozwiąże

W Polskę został wysłany aktyw partyjny z zadaniem, by ze społeczeństwem „porozmawiać o konkretach”. Każdy z 206 członków partii zasiadających w ławach PO ma zorganizować do połowy grudnia po osiem spotkań. Każdy został wyposażony w 270 niebieskich broszurek o tym, co udało się już zrobić oraz w dwustustronicowe pomarańczowe książeczki traktujące o sukcesach rządu, a także płyty z prezentacjami multimedialnymi, plakaty informujące o spotkaniach, wzór zaproszeń do mediów i partyjne długopisy. Na niektórych spotkaniach są też cukierki krówki z partyjnym logo i niebieskie opaski na rękę. Każdy poseł dostał też na drogę 1.200 zł (w sumie bez mała ćwierć miliona) na wynajęcie sal, które jak dotąd świecą pustkami. Być może dlatego, że Polacy tak jak za komuny przestali dostrzegać związek między władzą a ich życiem. Tylko 7% uważa, że jakiś jest…

Czy ofensywa „informacyjna” Platformy odniesie jakikolwiek skutek trudno powiedzieć. Za schyłkowej komuny partia także chwaliła się sukcesami, których nikt poza nią nie dostrzegał. Wiadomo natomiast jak rząd rozwiązuje problem głodnych dzieci (jak rząd rozwiązuje problem głodnych dzieci można zobaczyć na filmie znajdującym się na stronie Kancelarii Rady Ministrów). Gdyby zamiast na propagandowe agitki partia przeznaczyła pieniądze podatników na kupno kilku czekoladek, przynajmniej byłyby uszczęśliwione dzieci, które nawet na święta smakołyków nie widują. Widocznie bardziej się opłaca wydać na omawianie sukcesów, których nie widać.

Dodaj komentarz