Spośród dobrych zmian jedną z najlepszych jest ta, polegająca na ograniczaniu względnie całkowitym wyeliminowaniu dyskusji na wszelkich polach. Da się to odczuć w mediach, zwłaszcza społecznościowych, ale najjaskrawiej objawia się w sejmie sprowadzonym do roli maszynki do głosowania. Protestuje przeciwko temu opozycja, choć nieśmiało i bez przekonania. Na szczęście istnieją ciała kolegialne, w których ma większość. To pozwala przekonać się na własne oczy, czy stanowi alternatywę, czy raczej alter ego PiS. Sięgnijmy po informację z 21 grudnia:
Politycy opozycji stukali w pulpity, krzyczeli „demokracja”, domagali się głosu a przez chwilę blokowali mównicę. Bo podczas obrad nie było punktu „dyskusja”.
I cóż w tym niezwykłego względnie dziwnego? Toż przecież w dzisiejszym sejmie brak dyskusji jest normą. To przecież oczywiste. W sytuacji gdy wytyczne wraz z ustawami do przegłosowania przychodzą z góry, a rola posłów sprowadza się do naciśnięcia właściwego przycisku i podniesieniu ręki w odpowiednim momencie, dyskusja staje się zbędna i jest zwykłą stratą czasu. Coraz rzadziej także trzeba zarządzać dyscyplinę głosowania, bo wszyscy doskonale wiedzą jak mają głosować. Jednak w tym konkretnym przypadku problem polega na tym, że nie jest to relacja z obrad sejmu. Tak „proceduje” zdominowana przez PO Rada Warszawy.
To potwierdza tezę, że PO z demokracją ma mniej wspólnego niż węgiel kamienny z kamieniem węgielnym. Lider tej partii nie został wyłoniony w demokratycznej procedurze, lecz mianowany przez towarzyszy. Co ten człowiek zrobi gdy wygra wybory? co proponuje? Kilka sloganów, frazesów i pobożnych życzeń. Na początku „akt odnowy Rzeczpospolitej”, czyli przywrócenie… cały zestaw, myślę, kilkunastu ustaw który przywróci system praworządności, podstawowych rzeczy, które muszą być fundamentem odbudowania Rzeczpospolitej. [Pakiet ustaw, które] będą zgodne z Konstytucją, będą… przywrócą niezależność Trybunału Konstytucyjnego, przywrócą niezależność Sądu Najwyższego…
Tych kilka frazesów dobitnie świadczy o tym, że po wyborach zmieni się ewentualnie wyłącznie szyld. Niezależność Trybunału Konstytucyjnego na przykład nie zależy od ustawy, ale od ludzi, którzy w nim zasiadają. Magister Przyłębska będzie równie, a może nawet bardziej niezależna gdy u władzy będzie PO niż jest teraz. Zdaje sobie bowiem sprawę, że takiego stanowiska już nigdy nie obejmie. A o usunięciu ze stanowisk — parafrazując postulat środowiska prawicowego — złogów pisowskich Schetyna nie wspomina ani słowem. Jednak o tym, że plecie jak Piekarski na mękach i zależy mu tylko na władzy dla władzy i na niczym więcej dobitnie świadczy druga część zdania, w której deklaruje, że ustawy „przywrócą niezależność Sądu Najwyższego”. Sąd Najwyższy jako jedyny, dzięki niezłomnej postawie sędziów i z pomocą Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, nigdy nie stracił niezależności. W tej sytuacji deklaracja Schetyny brzmi co najmniej złowieszczo, bo oznacza zamach na jedyną instytucję, której PiS-owi nie udało się zwasalizować.
Warto pamiętać, że to właśnie PO postanowiła bezprawnie, wbrew zasadom i Konstytucji, wybrać do Trybunału awansem kilku sędziów więcej niż zezwalało prawo. Dlatego zachodzi obawa, że nie chodzi o „naprawę”, lecz dokończenie dzieła. Cofniemy to wszystko, co zdemolowało demokrację, co zniszczyło praworządność, co odebrało niezależność władzy sędziowskiej, co doprowadziło do tej sytuacji, gdzie stawiamy znak zapytania przy przy nazwie demokracja, praworządność, szacunek do konstytucji. To wszystko przywrócimy. To deklaruje człowiek, który — mówiąc kolokwialnie — zrobił w konia względnie nabił w butelkę własnego koalicjanta przejmując kilku jego posłów. Rzecz bez precedensu w cywilizowanym świecie. I ci ludzie będą naprawiać Rzeczpospolitą!? A to przecież tylko wierzchołek góry lodowej.
Wielkimi krokami zbliża się kryzys gospodarczy. Czekają nas drakońskie podwyżki cen prądu, a co za tym idzie praktycznie wszystkiego, od biletów kolejowych poprzez komunikację miejską po chleb i nabiał. Co lider opozycji ma do zaproponowania wyborcom? Jaki ma program gospodarczy? Nie ma żadnego. Nie będzie nowych miejsc pracy, nie będzie inwestycji, nie będzie innowacji, będzie rozdawnictwo. Kilka miesięcy zajęło tęgim umysłom partyjnym wymyślenie komu dać i ile. To jest pomysł, nad którym pracowałem, pracujemy kilka miesięcy, zależy nam na to, żeby praca… chcemy, żeby praca się opłacała, żeby ci, którzy idą do pracy i mają tę minimalną płacę, czyli to jest dzisiaj trochę ponad dwa tysiące sto, żeby to, co jest brutto było na rękę. […] My liczymy, że to będzie, chcieliśmy żeby to było około 500 złoty…
Niepotrzebny nam sprawny, przejrzysty system podatkowy, przyjazne instytucje, sprawne, przyjazne państwo. Potrzebny jest Janosik, z tym, że zabierze biednym, żeby dać wybranym. To, nad czym biedziły się kilka miesięcy partyjne tęgie łby sprowadza się do tego, że pracownik zarabia 2.100 zł brutto, czyli 1.530 zł na rękę. Od tego odprowadza via kosztujący miliardy aparat skarbowy 119 zł podatku i około 200-300 zł VAT-u zapłaconego w rachunkach i zakupach. Następnie to, co państwo zabrało, via aparat skarbowy albo jakiś urząd, będzie dzielone i wypłacane pracownikowi w postaci jałmużny w wysokości około 500 zł. Ile to wszystko będzie kosztować tęgie partyjne łby nie policzyły, bo nigdy nie liczą. Po co mieliby to robić, skoro nie rozdają swoich pieniędzy?
W czasach minionych nie trzeba było być prorokiem by wiedzieć, że nadchodzący rok na pewno będzie lepszy od kolejnego, ale gorszy od obecnego. Historia zatoczyła koło i dziś tak samo jak wtedy z każdym rokiem sytuacja pogarsza się pod każdym względem. Tyle, że wtedy była nadzieja, działała opozycja demokratyczna. Dzisiaj też niby działa. Tyle, że tragiczna.