Wotum zadufania

W listopadzie ubiegłego roku przewodniczący partii opozycyjnej przywołał przykład lewicy po to, by zamanifestować twarde dążenie do jedności: Tak długo spierali się Palikot z Millerem, tak długo się wzajemnie obrażali, że jak potem chcieli iść razem, by zatrzymać PiS, nie było już elektoratu. Nie chcę, by obecna opozycja szła podobną, krótkowzroczną drogą. To byłby tylko prezent dla Jarosława Kaczyńskiego i jego akolitów — przekonywał podkreślając, że opozycja powinna być razem.

W styczniu bieżącego roku tłumaczył korzyści płynące z jedności: Jeżeli jeden z posłów czy liderów partii opozycyjnej mówi źle albo dystansuje się od innego posła opozycyjnego, to realizuje politykę PiS. Kaczyńskiemu najbardziej zależy na tym, żeby opozycja zajmowała się sama sobą. I dodawał, że Ludzie nam nie wybaczą, jeśli przez swary i różnice zdań nie będziemy gotowi do tego, by hasło „zjednoczona opozycja” naprawdę było czymś więcej niż tylko hasłem wykrzyczanym na wiecach.

Jeden z członków wziął sobie tak głęboko do serca słowa przewodniczącego, że postanowił zakończyć swary i różnice zdań. W tym celu przystał na propozycję czynników partyjno-rządowych by kandydować z ramienia Polski na stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej. Swary ucichły jak ręka odjął i w marcu przewodniczącego Rady Europejskiej wybrano bez problemu, jeno z głośnym pojedynczym sprzeciwem. Wszyscy zachodzili w głowę po co członek PO zdecydował się na taki krok. Łącznie z przewodniczącym, który koncyliacyjnego towarzysza z partii wywalił.

Nie minął miesiąc, a sam przewodniczący, bez swarów i kłótni, jednogłośnie, czyli głosami swoich towarzyszy partyjnych, zgłosił swoją kandydaturę na premiera. Oczywiście szanse na zostanie premierem miał równe wielkie, jak wyrzucony przezeń nieco wcześniej z partii towarzysz na zostanie przewodniczącym Rady Europejskiej ale… Wszystkie inicjatywy — tak, spotkania — absolutnie tak, ale też projekty wspólne. Cieszę się, że jest takie otwarcie ze strony przewodniczącego Petru. Będziemy to oczywiście robić. No więc my mamy nasz wspólny projekt. Projekt na miarę naszych możliwości: my sami proponujemy kandydaturę naszego przewodniczącego na premiera, a my, opozycja razem tę kandydaturę poprzemy, bo to nasz nasz wspólny i projekt, i kandydat. A jak spróbujcie nie poprzeć, to oskarżymy was o współpracę z PiS-em.

W sejmie odbyła się debata w związku z konstruktywnym wotum nieufności dla rządu Beaty Szydło. Konstruktywizm nieufności polegał na tym, że przewodniczący partii opozycyjnej sam zgłosił swoją kandydaturę i sam ją zaaprobował. Zaś jedynym celem debaty było wykazanie, że pretendent, mianowany przez towarzyszy na stanowisko lidera partii, na stanowisku premiera również się sprawdzi.

Kto odniesie korzyść z realizacji popisowego projektu opartego na nielojalności i zadawaniu kłamu swoim własnym deklaracjom? Oczywiście czynniki partyjno-rządowe. Zaś dla niechętnych flat formom i niezdecydowanych to kolejny dowód potwierdzający tezę, że PO to ugrupowanie sprzeniewierzające się zasadom, któremu nie można ufać, którego ewidentnie jedynym celem jest powrót do koryta za wszelką cenę. Nie dla dobra kraju, lecz własnego. Które w pędzie po władzę wystawi do wiatru każdego, z wyborcami na czele. Analogia z SLD i Leszkiem Millerem nasuwa się sama — Miller wystawił Ogórek, Schetyna wystawił Schetynę.

Skalę zakłamania ilustruje przeprowadzona przez Radosława Zubka analiza. Otóż Analiza 278 ostatecznych głosowań w III czytaniu pokazuje, że większość klubu PO była „za” 159 razy (57%), a w 16 przypadkach (6%) wstrzymała się od głosu. Innymi słowy, w odniesieniu do ponad 60% ustaw przyjętych w obecnej kadencji Platforma zajęła stanowisko pozytywne lub neutralne. Nie byłoby w tym niczego nagannego, gdyby nie fakt, że w obecnej kadencji ustawy pisane są na kolanie i procedowane z naruszeniem procedur, bez konsultacji społecznych i zasięgania opinii specjalistów. Postawę PO w przypadku ważnych kwestii najlepiej ilustrują ostatnie głosowania w sprawie objawień fatimskich (Platforma nie wzięła udziału w głosowaniu), czy w sprawie nowelizacji „lex Szyszko” (była przeciw). Widać, że deklaracje — w sprawie „lex Szyszko” G. Schetyna: każda godzina, minuta przynosi następne, tragiczne w skutkach dla środowiska i dla nas wszystkich skutki  — rozmijają się z czynami.

Wotum i towarzyszącą mu dyskusję można by było zrozumieć i usprawiedliwić, gdyby celem było jasne przesłanie: usiądźmy wszyscy razem, jak nas tu jest 460, i zastanówmy się co robić, przedyskutujemy problemy i wspólnie poszukajmy najlepszych rozwiązań. Uważamy, że to, to i to nie służy krajowi, lepiej będzie zrobić tak i tak. Zamiast tego usłyszeliśmy, że „wyście zmarnowali osiem lat”, a „wyście zmarnowali 17 miesięcy i marnujecie kolejne”. Że „wy jesteście rządem Pinokiów”, ale „my podejmujemy decyzje w ministerstwach, a nie na cmentarzach i restauracjach”. I tak dalej przez całą debatę.

A Unia tymczasem znika w oddali…

Dodaj komentarz