Wolny jak wasal (to jest powtórka)

Dziś mija okrągła, 323 rocznica wykonania wyroku i skazania na zapomnienie człowieka, który miał czelność walczyć z zakłamaniem i ciemnotą. W przeciwieństwie jednak do innych mniej lub bardziej bohaterskich bohaterów narodowych nie został zrehabilitowany ani w zniewolonej, ani w wolnej Polsce. Czy państwo, w którym nie obywatele decydują o tym, kto jest godny upamiętnienia, jest państwem suwerennym?

Każda epoka ma swoich bohaterów. Po każdej zawierusze dziejowej jedni bohaterowie są strącani z piedestałów, inni na nie trafiają. Jaki z tego wniosek? Że rezydenci cokołów to w wielkiej mierze bohaterowie nie tyle narodowi, ile sezonowi. W czasie słusznie minionym na ten przykład na piedestale ustawiano wszelkiej maści „utrwalaczy” władzy ludowej i innych „bohaterów”, których związki z Polską były mizerne lub żadne. Zmieniano też na potęgę nazwy ulic, placów i skwerów.

Gdy po czterdziestu pięciu latach Polska „odzyskała niepodległość” na wyścigi Włodzimierza Ilicza Lenina zastępowano Janem Pawłem II. I słusznie czyniono, bo zasługi dla kraju obaj panowie mieli podobne, czyli żadne, ale ten drugi przynajmniej był Polakiem. Podobnie z nazwami ulic i patronatami. Poza księdzem nie nadaje się nikt, ponieważ każdy pisarz, poeta, wybitny społecznik ma w życiorysie jakąś plamę, która go dyskwalifikuje. A w życiorysach duchownych nawet IPN nie odważy się grzebać. Więc partonem kraju zostaje nie król, dzięki któremu ten teren w ogóle stał się państwem, ale klecha, który przyczynił się do skazania polskiego monarchy na wygnanie.

Kończąc ten przydługawy wstęp należy wspomnieć człowieka, który jak najbardziej jest bohaterem narodowym. Człowieka, który w obronie prawdy i rozumu samotnie porwał się na przeciwnika okrutnego, nie znającego litości. Przeciwnika, który decyduje o losach tego kraju od ponad tysiąca lat. Przeciwnika, który jest władny skazać na niebyt i nikt nie odważy się zaprotestować. Dlatego trudno znaleźć o tym wielkim Polaku wzmiankę, nie pojawia się na kartach polskich podręczników historii posiadających pieczątkę „imprimatur”. Pisał między innymi:

Człowiek jest twórcą Boga a Bóg jest tworem i dziełem człowieka. Tak więc ludzie są twórcami i stwórcami Boga, a Bóg nie jest bytem rzeczywistym, lecz bytem istniejącym tylko w umyśle, a przy tym bytem chimerycznym, bo Bóg i chimera są tym samym. Prosty lud oszukiwany jest przez mądrzejszych wymysłem wiary w Boga na swoje uciemiężenie; tego swego uciemiężenia broni jednak lud w taki sposób, że gdyby mędrcy chcieli prawdą wyzwolić lud z tego uciemiężenia, zostaliby zdławieni przez sam lud.

Mowa o Kazimierzu Łyszczyńskim, a zacytowane słowa pochodzą z traktatu „De non existentia Dei”, który został spalony wraz z autorem. Powiedzmy to jeszcze raz wprost i dobitnie: Kazimierz Łyszczyński został skazany na niepamięć przez utrwalaczy władzy bożej, którym teraz stawia się pomniki w ilościach hurtowych. Miał bowiem czelność stanąć w obronie rozumu, nie tyle osobistego wroga pana boga, ile samozwańczych sług jego. Pan bóg, jak można się było spodziewać, w żaden sposób nie zareagował na „bluźnierstwa”, za to jego słudzy i owszem. Łyszczyński najpierw zmuszony został do własnoręcznego spalenia swoich pism, a 30 marca 1689 roku wykonano wyrok na nim samym. Tak to wydarzenie relacjonuje biskup Załuski:

Wyprowadzono go na miejsce stracenia i okrutnie znęcano się najpierw nad jego językiem i ustami, którymi on okrutnie występował przeciw Bogu. Potem spalono jego rękę, która była narzędziem najpotworniejszego płodu, spalono także jego papiery pełne bluźnierstw i na koniec on sam, potwór, został pochłonięty przez płomienie, które miały przebłagać Boga, jeżeli w ogóle za takie bezeceństwa można Boga przebłagać.

Jak wiadomo z historii Bóg dał się przebłagać i Polska niedługo potem zniknęła na ponad wiek z mapy Europy.

Ucz się prawdy od kamieni
Ponieważ ludzie, nawet ci, którzy prawdę znają
Uczą, że jest ona fałszem
Doktryna mędrców jest bowiem dyktowanym przez rozsądek kłamstwem.

Tak miało brzmieć epitafium, fragment wiersza Łyszczyńskiego, który wybrał dla siebie na kamień nagrobny. Nie wiedział, że jako „monstrum” nie zasłuży nawet na grób.

W 300-lecie śmierci, na Białorusi, gdzie znajdował się jego rodzinny majątek, ustawiono pamiątkowy kamień z epitafium. W Polsce o Łyszczyńskim zapomniano. Co prawda jeszcze przed wojną pojawiła się idea, by wystawić mu w Warszawie pomnik, ale nikt nigdy nie próbował jej zrealizować. Dziś do tego pomysłu wróciło Polskie Stowarzyszenie Racjonalistów. Wróciło

 

Lektura uzupełniająca:
Andrzej Rusław Nowicki: Kazimierz Łyszczyński 1634-1689;
Andrzej Rusław Nowicki: Proces Łyszczyńskiego;
Andrzej Rusław Nowicki: Udział biskupów w sądzie nad Łyszczyńskim

Dodaj komentarz