W podziałach siła!

Portal, który dawniej sprawdzał fakty i prowadził dziennikarskie śledztwa, był medium społecznościowym i archiwum życia publicznego, a także obywatelskim narzędziem kontroli władzy postanowił zlać się z tłem, upodobnić do „zwykłych” portali, w których sensacja goni sensację, są sprawy ważne, ważniejsze i najważniejsze, a każdy materiał musi być zilustrowany większym lub mniejszym obrazkiem, zależnie od wagi omawianej kwestii. Potrzeba mimikry sprawiła, że zamiast sprawdzać fakty portal zaczął monitorować rzeczywistość i opowiadać ludzkie historie. Jednym z przejawów nowego podejścia jest uporczywe przekonywanie, że wspólna lista opozycji nie jest najlepszym pomysłem.

Gdyby PO zwyciężyła w wyborach, to podział mandatów między wspólną listę niekoniecznie by się jej opłacał. Osobno zgarnęłaby więcej mandatów. A wyborców wspólna lista, pokłócona np. w sprawach aborcji, nie musiałaby wcale zachęcać. Więc łączyć się czy nie? To zależy od sytuacji PiS.

Żeby odsunąć PiS od władzy trzeba wygrać wybory i

W tym miejscu pojawia się argument, że obowiązująca w Polsce metoda przeliczania głosów premiuje duże ugrupowania, a surowo karze za rozdrobnienie. Z tym wiąże się kolejna teza – jeśli opozycja bardzo się rozdrobni, część głosów może zostać zmarnowana. Bo jeśli jakieś ugrupowanie uzyska, dajmy na to, 3 proc. poparcia, nie przekroczy progu wyborczego, a głosy oddane na tę partię nie przełożą się na mandaty w Sejmie. Gdyby z kolei te same trzy procent dodać do poparcia dla wspólnej listy, opozycja zyskałaby dodatkowych posłów.

Wady jednej listy omówiono na przykładzie partyjusiątka Razem, które cieszy się poparciem liczonym w promilach. Okazuje się, że jak Biejat i Zandberg znajdą się na jednej liście z Tuskiem i Hołownią, to ich elektorat zniechęci się i na złość Polsce uszy sobie odmrozi bojkotując wybory. W ten sposób według autora głosy nie oddane na Razem zostaną zmarnowane. W 2015 roku partyjusiąteczko Razem poszło do wyborów osobno odbierając część głosów lewicy skupionej wokół SLD, a jedni i drudzy znaleźli się poza sejmem. Jednak nie można w tym przypadku mówić o marnotrawstwie głosów, ponieważ dzięki temu PiS  uzyskało większość bezwzględną.

Bardzo ciekawą, choć niewyjaśnioną kwestią jest przekonanie, że jeśli jakaś partia idzie pod wspólnym szyldem z inną, to obie muszą mówić jednym głosem.

Jeśli chodzi o kampanię, to problematyczne będzie jednoczesne głoszenie haseł jednościowych oraz podtrzymywanie różnorodności – wszak żadna z partii nie ma zamiaru rezygnować z własnej tożsamości i spróbuje ją zaznaczyć. Przeciwnikom politycznym łatwo to będzie rozgrywać, zadając pytania o najbardziej kontrowersyjne, a jednocześnie nośne kwestie, jak aborcja, związki partnerskie, finansowanie lekcji religii w szkołach, wsparcie socjalne, itp.

Każdy, kto choć trochę interesuje się polityką wie jak na konkretne kwestie zapatrują się poszczególne ugrupowania. Dlaczego autor sugeruje, że wspólna lista to konieczność rezygnacji z własnych przekonań i poglądów? Kraj się sypie, trzeba jak najszybciej przystąpić do naprawy. To jest cel wspólny, jednoczący. Inne sprawy, zwłaszcza światopoglądowe, mogą poczekać na dogodniejszy moment. O co więc chodzi? Ano o to, że polska demokracja jest chroma. Listy wyborcze są układane przez i pod liderów. Chodzi o to, by ciemny lud zwolnić z myślenia — pobierz kartę do głosowania, nie myśl, nie zastanawiaj się. Znajdź nazwę partii w którą wierzysz, postaw krzyżyk przy pierwszym nazwisku na liście. Wrzuć kartę do urny i wynocha z lokalu. Albowiem

warto pamiętać, że [ugrupowania opozycyjne] tworzą ludzie z krwi i kości — ze swoimi emocjami, planami i ambicjami. Wielu z nich w ramach nagrody za pracę na rzecz partii liczy na start w wyborach i jak najlepsze miejsca na listach. Bez wątpienia ostateczny wynik kandydata zależy w znacznym stopniu od jego wysiłku i pomysłu na przekonanie wyborców.

Dobro kraju? Wyborcy? Wolne żarty! Kariera i koryto, tylko to się liczy. I to jest prawdziwy powód niechęci do wspólnej listy. Bo trzeba się będzie posunąć, nie wszyscy chętni załapią się, choć z oczywistych przyczyn straci na niej największa partia, ponieważ będzie musiała ustąpić na listach miejsca innym. Konkluzja wywodu jest jednoznaczna — rozdrobnienie opozycji „nie powinno” stanowić problemu gdy PIS straci poparcie.

Przy korzystnych zmianach opinii społecznej nawet start trzech ugrupowań opozycyjnych – Koalicji Obywatelskiej, Polski 2050 wraz z PSL oraz Lewicy – nie powinien przeszkodzić w uzyskaniu większości parlamentarnej, a nawet większości pozwalającej na przełamanie prezydenckiego weta.

Już starożytni Polacy zauważyli, iż w jedności siła. Skłóconą, rozdrobnioną opozycję bardzo łatwo rozgrywać. Już dziś większym zagrożeniem według niektórych ugrupowań lewicowych jest Tusk niż Kaczyński. Optowanie za dwoma, trzema listami jest korzystne dla zjednoczonej prawicy niezależnie od poziomu jej skłócenia. Za tym, że tego typu przemyślenia są intencjonalnym działaniem na korzyść obecnego obozu rządzącego przemawia fakt, że w materiale nie podniesiono gigantycznej przewagi medialnej PiS-u. Dostęp do mediów, zwłaszcza po ostatnich zmianach (dekodery, pomysł narzucenia numeracji kanałów), nie jest jednakowy dla wszystkich. Media publiczne i prawicowe mogą prowadzić dowolne kampanie oszczerstw, napuszczać jedno ugrupowanie na drugie, oczerniać i dyskredytować. Do tego należy dodać instytucje publiczne odpowiedzialne za wybory. Po to Kaczyńskiemu korpus ochrony wyborów by wiedzieć z góry jaki jest wynik. Potem właściwa izba Sądu Najwyższego uwzględni tyle protestów, ile będzie trzeba, żeby jedno lub dwa ugrupowanka wepchnąć pod próg powtarzając w ten sposób sukces z roku 2015. Opozycja nie tylko nie wygra, ale przy dobrych układach pozwoli PiS-owi zdobyć większość konstytucyjną.

W sprzyjających okolicznościach nawet upadek na głowę nie musi skończyć się śmiercią lub kalectwem. Czy to oznacza, że należy ryzykować?

Dodaj komentarz