Uprzejmie informujemy, że ulegliście obrażeniu

I znowu dyżurne feministki wraz z dyżurnymi parafiankami zmontowały koalicję, której celem jest tym razem dokopanie samcowi z tytułem profesorskim. Dziwna to koalicja. Bo jeśli feministki gorliwie popierają wszystko co nie spodobało się parafiankom, to na rewanż nie mają co liczyć. Dzięki temu uczucia religijne są chronione prawnie, a związki partnerskie nie.

Mimo, iż uczucia religijne są chronione, to jakoś ostatnio na złość albo ze strachu nikt ich nie chce obrażać. To jest stresujące i może doprowadzić do choroby wrzodowej. Dlatego w braku innych podniet należy obrażać się w imieniu obrażonych, nawet jeśli obrażone/żeni nie czują się i obrażeni/żone, lub o fakcie zaistnienia obrazy nie mają pojęcia. Przy czym rzecz charakterystyczna – ani parafianek ani feministek (zwanych żartobliwie feminazistkami) nie obraża zbytnio to, co wygaduje Janusz Korwin-Mikke. Może dlatego, że jest wierzącym i praktykującym katolikiem?

Nie ma sensu tłumaczyć o co chodziło prof. Mikołejko. W największym uproszczeniu można jego słowa sprowadzić do konstatacji, że wśród kobiet także trafiają się niewychowane, nie potrafiące się zachować. I jeśli trudno się zorientować dopóki nie otworzą ust lub nie będą próbowały za wszelką cenę wsiąść do autobusu nie czekając na wysiadających, to tego „typu” mamusie widać i słychać (a często także czuć) już z daleka. Tragiczną i skrajną przedstawicielką tej grupy jest mamusia Madzi, która po odstawieniu dziecka na wysypisko udała się do kina. I tu, w obronie tych pań, wkraczają do akcji połączone wspólnym oburzeniem parafianki i feministki dowodząc, że twierdzenie, iż wśród kobiet zdarzają się mamy-chamy obraża… wszystkie matki i – ogólnie – kobiety.

Udało się prof. Mikołejko wywołać dyskusję. Czy może raczej pyskówkę. Bo znowu dyskutanci okopali się na swoich pozycjach i ostrzeliwują nie tyle argumentami, ile inwektywami. Przy czym za każdym razem przy takiej okazji ujawniają się mistrzowie wpuszczania dyskusji w kanał. Zaczął mąż stanu, wybitny polityk zapewniając, że nie da sobie wmówić, że czarne jest czarne. Za nim poszli inni. Przykładów wskazywania palcem wroga ukrytego w malinach można przytoczyć mnóstwo, od mitycznych, zarabiających krocie prezesów OFE, po obarczanie Tuska winą za katastrofę samolotu. Nawet skądinąd rozsądny bloger dał się ponieść fali aż… strach.

Popierając tezę profesora tak się zagalopował, że przeszarżował. I zadał dramatyczne pytania, na które sam sobie udzielił odpowiedzi. Przeczącej. Pal licho, gdyby te pytania odnosiły się do jednej kwestii. Ale nie odnoszą się. Gdy jedno dotyczy zasad współżycia społecznego i – ogólnie pojętej – kultury osobistej, to drugie odnosi się do tego, czy dziecko powinno posiusiać się (albo i gorzej) w majtki i sobie śmierdzieć, czy raczej należy je awaryjnie „wysadzić” na trawniczku za krzaczkiem i posprzątać po sobie. A trzecie…

Trzecie pytanie brzmi zaiste dramatycznie: Czy [matki] mają prawo domagać się od pasażerów w godzinach szczytu, aby wysiedli z autobusu, bo się wózek nie mieści? Chwila zastanowienia wystarczy, żeby dostrzec maliny, w które dał się wpuścić czcigodny Autor. Otóż za przewóz pasażerów, w tym matek z wózkami i pasażerów z bagażem odpowiada miejskie przedsiębiorstwo komunikacji w różnych miastach różnie zwane, MZK, MPK, WZK itp. To nie matka mająca wyznaczoną rano wizytę u lekarza ma się martwić, czy uda się jej z dzieckiem i wózkiem dostać do pojazdu komunikacji zbiorowej po brzegi wypełnionego społeczeństwem jadącym do pracy. To przewoźnik ma psi obowiązek tak ustawić rozkład i tyle pojazdów na trasę wypuścić, żeby każdy, kto chce lub musi jechać miał taką możliwość. I nie odnosił wrażenia, że jest właśnie transportowany do obozu koncentracyjnego.

Odpowiedź więc na to pytanie, cny blogerze, brzmi: Tak! Matki, i nie tylko matki, mają prawo domagać się od przewoźnika, żeby zapewnił im godziwe warunki przejazdu! Od administracji bloku wydzielenia pomieszczenia na wózki! Etc. Skończmy wreszcie winami nie wywiązujących się ze swoich obowiązków obarczać innych!

Dodaj komentarz