Tani prąd polski

Spójrzmy na wykres i mapkę. Co widzimy gdy klikniemy i powiększymy? Ano widzimy, że w III kwartale 2018 roku Polska ma najwyższe ceny hurtowe energii w okolicy. To nic zaskakującego w sytuacji, gdy o drastycznych podwyżkach cen prądu mówi się od dłuższego czasu. Jednak skala wzrostu cen zaskoczyła nawet władzę, która wpadłszy w panikę, zaczęła wysyłać sprzeczne sygnały. Gdy nieco ochłonęła postanowiła zmierzyć się z problemem na znane sobie i sprawdzone sposoby. Pierwszy polega na rekompensowaniu podwyżek. Oczywiście nie wszystkim, lecz wyłącznie wybranym. Drugi był znany i powszechnie stosowany w czasach minionych, a polegał na „zamrażaniu” cen na określonym poziomie. Co prawda w gospodarce rynkowej takie działanie musi doprowadzić przedsiębiorstwo do bankructwa, ale do wyborów pozostał niecały rok, więc może się udać. Po wyborach ceny podniesie się tak, że straty zostaną zrekompensowane z nawiązką.

Choć walka z problemem została wygrana, ponieważ podwyżek nie będzie, a jeśli będą, to niewielkie, to rząd wizerunkowo stracił. W tej sytuacji należy oczekiwać, że odpowiedzialne, niezależne media z całych sił propagandowo go wesprą. I tak też się stało. Portal wysokienapiecie.pl, a za nim niezawodny portal gazeta.pl wykresem na którym widać to, co widać, zilustrowały materiał zatytułowany odpowiednio »Tani prąd z Polski napędzał… hiszpańskie fabryki« i »Tani prąd z Polski napędzał hiszpańskie fabryki«. Jak to możliwe, że najdroższy prąd był tani i napędzał? Po prostu nie we wszystkich krajach 26 grudnia jest dniem wolnym. Dlatego

Polska miała w środę jedną z najniższych hurtowych cen prądu w Europie. Krajowe elektrownie pomogły obniżyć ceny prądu także na Zachodzie. Skorzystały na tym choćby… fabryki w Hiszpanii, gdzie 26 grudnia był dniem roboczym.

Hiszpańskie fabryki skorzystały. A polskie? Polskie miały wolne.

25 października 2015 odbyły się wybory do sejmu i senatu. 16 listopada 2015 został zaprzysiężony rząd Beaty Szydło. W tym dniu ceny akcji spółek energetycznych kształtowały się następująco (wszystkie dane za bankier.pl): Enea — 12,30 zł, Energa — 15,40 zł, PGE — 14,80 zł, Tauron — 3,06. Dziś w południe były warte odpowiednio 9,89 zł, 8,68 zł, 10,11 zł, 2,13 zł. Oczywiście ceny akcji zawsze wahają się, ale w tym przypadku tendencja jest stała i jednokierunkowa — w dół. Czy jednak można dziwić się akcjonariuszom, że pozbywają się na przykład akcji spółki, którą prezesi zawierzyli opatrzności Bożej?

Czy jest się czym martwić? Absolutnie nie. To nic, że w państwowych spółkach stanowiska obsadzane są z klucza partyjnego. Te spółki nie upadną, bo nikt w nie nie zainwestuje. W najgorszym razie zostaną zrepolonizowane i przejdą na własność skarbu państwa. W minionym okresie też były państwowe i źle nie było, a wręcz było nieźle. Dwudziesty stopień zasilania znacznie lepiej stymulował przyrost naturalny niż program 500 plus, mieszkanie plus i wszystkie pozostałe programy z plusami i bez. Na dodatek integrował rodziny, które spędzały wspólnie czas przy świecach lub w kościołach, a nie jak teraz z oczami utkwionymi w ekranie telewizora, komputera czy smartfona.

A więc w górę serca! Dużo gorzej już być nie może, bo gdyby mogło, to już by było!

 

PS.
Jest już w sejmie, podpisany przez prezydenta in blanco, projekt ustawy mającej na celu zrekompensowanie wzrostu cen energii. Zakłada on nie tylko obniżenie akcyzy i opłaty przejściowej, ale także wypłatę rekompensat. Będzie to podatników kosztowało ok. 9 miliardów złotych, ale pozwoli do wyborów utrzymać ceny energii w ryzach. Dla ekonomistów powoli staje się jasne, że jeśli inflacja rośnie, deficyt budżetowy maleje, a rząd jak z rękawa wyciąga kolejne miliardy, to znaczy, że pełną parą, na skalę znaną z lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia, idzie dodruk pieniędzy. Co prawda, jak chce Konstytucja, NBP „odpowiada za wartość polskiego pieniądza”, ale teraz kurnika strzeże lis

Dodaj komentarz


komentarzy 5

  1. Zwróciłem (jak zwykle) uwagę na jeden, nieistotny absolutnie, szczegół:
    „Dla ekonomistów powoli staje się jasne, że jeśli inflacja rośnie, deficyt budżetowy maleje, a rząd jak z rękawa wyciąga kolejne miliardy, to znaczy, że pełną parą, na skalę znaną z lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia, idzie dodruk pieniędzy.”
    Pamiętam „wałęsówkę” i rosnącą inflację, ale pamiętam też że największa inflacja rozszalała się gdy Sachs i działający w jego imieniu niejaki Balcerowicz, zechcieli te pieniądze zabrać z rynku.
    Gospodarka „komuchów” była gospodarką niedoboru. Do 1980 roku nie było „super”, ale opowiadanie przez młodzież i ofiary Alzheimera(o którego rocznicy śmierci ofiary tej choroby zapomniały), że był od 1945 roku tylko ocet na półkach, to dobre dla tych, którzy swoją wiedzę czerpią z TVP i Gazety Koszernej.
    Najpierw ukradziono nam część pieniędzy. Była to tzw. Reforma Gospodarcza, przechrzczona niebawem na PIERWSZY ETAP REFORMY GOSPODARCZEJ, Mesner, II Etap….
    Później pojawił się tekst w Sztandarze Młodych. Był to wywiad z Sachsem, a tzw.Kwaśniewski(plotek o” prawdziwym” nazwisku jest sporo, ale mam to w nosie, bo gdybym miał jeszcze raz na Niego głosować, to bym głosował), to wydrukował. Czytałem, pamiętam, był skandal.
    Później wybuchła „demokracja” i stało się dokładnie tak, jak mówił Sachs w swoim wywiadzie.
    „Twarzą” tego był niejaki Balcerowicz. Zabrał wszystkie oszczędności życia naszego i naszych rodziców.
    Tak jest do dziś, chociaż sytuacja się zmieniła: „za komuny” były pieniądze, ale nie było towaru.
    Dziś towaru jest od jasnej cholery i trochę, ale nikt nie ma pieniędzy na jego zakup, tak jak na zapłacenie za usługi. Pieniędzy jest ok.1/4 tyle co w Niemczech. Żeby ruszyła gospodarka trzeba doprowadzić do równowagi pomiędzy popytem a podażą towarów i usług.
    Niestety, rządzą nami ludzie dziwni, a z całą pewnością nieodpowiedni. Nadchodzi rozpierducha: „totalna opozycja” to wyłącznie  żądni władzy szubrawcy, a obecnie rządzący to ich kolesie walczący nie o nas, ale o siebie. Nie ma dla nas szansy. Nadchodzi wielka rozpierducha.