Kosiniak-Kamysz Władysław, który przed wyborami nie chciał słyszeć o żadnej wspólnej liście, a po wyborach staje okoniem przy każdej nadarzającej się okazji, znienacka zaapelował o wspólnego kandydata na prezydenta. Przed wyborami zamysł był prosty i opierał się na dwóch wariantach. W pierwszym chodziło o zdobycie tylu głosów, by można było utworzyć stabilną koalicję z PiS-em. Dla PSL-u to żaden problem, ponieważ dla dobra Polski są się w stanie poświęcić, tym bardziej, że PiS gwarantowało to, co lubią najbardziej — stanowiska i bezkarność. Drugi zakładał wygraną tak minimalną, by bez PSL-u nie dało się rządzić.
Dlaczego nagle zaczęło mu zależeć na jedności? Z bardzo wielu przyczyn. Po pierwsze chce ratować twarz. Kandydat PSL-u dostanie od wyborców baty, ktokolwiek by nim nie był. Sam Kosiniak-Kamysz w ostatnich wyborach dostał tak żenująco niskie poparcie, że drugi raz nie zaryzykuje. Poza tym, jak zapowiedział Donald Tusk, który jest premierem, start w wyborach jest równoznaczny z odejściem ze stanowiska wicepremiera i ministra. Wiele można o Kosiniaku-Kamyszu powiedzieć, ale nie to, że jest szaleńcem. Po drugie wyręczył Hołownię z konieczności tłumaczenia się dlaczego nie pali się do kandydowania. Po trzecie liczy na to, że w ten sposób uda mu się utrącić kandydaturę Rafała Trzaskowskiego, który z jego punktu widzenia jest zbyt liberalny i lewicowy. Zdecydowanie lepszy jest według niego swego czasu prominentny polityk PiS-u, minister obrony narodowej w rządach Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego, Radosław Sikorski.
Tak sobie to wykoncypowawszy Kosiniak-Kamysz chciałby koalicjantów poprosić i zaprosić. Ze swoim charakterystycznym kościelnym zaśpiewem, łykając końcówki powiedział: Potrzebujemy w tym działaniu dziś wspólnego działania partii koalicyjnych. I o to chciałbym poprosić i do tego chciałbym zaprosić naszych partnerów z koalicji, z koalicji rządowej, z Platformy Obywatelskiej z Koalicji Obywatelskiej, z Polski 2050, z Lewicy, żebyśmy już dzisiaj wspólnie wyłonili kandydata na prezydenta. Dlaczego? Bo przed wyborami Polskę było stać na ryzyko trzeciej kadencji PiS-u, ale dziś Polski nie stać na ryzyka, na niebezpieczeństwo w obliczu tych zagrożeń, które są zewnętrzne. Nie stać nas dzisiaj na kolejne kłótnie i spory. Bo? Bo tych sporów w koalicji rządowej mamy już dość sporo, mamy swoje programy, one są różne, jestem za tym żebyśmy prowadzili bardziej intensywny dialog i doszli do porozumienia w tych kwestiach. Ale dobrym orędownikiem tego porozumienia może być wspólny kandydat na prezydenta, który powie jakie granice jest w stanie zaakceptować, jakie ustawy będzie na pewno akceptował i wokół tego możemy też szukać wspólnoty. No chyba, że przesunie granice za daleko, powie, że zaakceptuje ustawy sprzeczne z naszym sumieniem, a więc dla nas nie do zaakceptowania, to wtedy możecie się zdziwić, bo PSL zawsze mówił, no, trzeba iść swoją drogą. To się nie zmienia, bo w wyborach parlamentarnych ta nasza droga okazała się skuteczna. I gdybyśmy poszli z jednej listy dzisiaj byśmy nie rządzili. Rządziłby dalej PiS z Konfederacją.
Wszystkie sondaże dawały zwycięstwo zjednoczonej opozycji idącej do wyborów w ramach jednej listy, ale Kosiniak-Kamysz wie lepiej co by było gdyby zachował się nie jak chłopek roztropek mający na względzie jeno własny interes, lecz jak mąż stanu. Teraz też chce zagrać na nosie koalicjantom nie w interesie Polski, lecz swoim i swojego ugrupowania popierając kandydata, którego zwycięstwo wcale nie jest pewne, o czym triumfalnie informuje portal doRzeczy w artykule »Sikorski lepszym kandydatem dla PiS«. Więc tym bardziej bym prosił naszych partnerów w koalicji, żeby po prostu nam zaufali i uwierzyli, że my to mówimy dlatego, tak samo jak wtedy mieliśmy święte przekonanie, że trzeba iść na trzech listach, a nie na jednej, tak dzisiaj mam święte przekonanie, że trzeba wyłonić jednego kandydatu, jednego kandydata, a nie trzech. Bo trzech kandydatów to jest kłótnia w rodzinie, to jest dalej idący spór, same z siebie wybory będą te spory podkręcać i zaostrzać, a jeden wspólny kandydat daje taką szansę.
Donald Tusk, którego apele o wspólną listę na wybory parlamentarne święcie przekonany Kosiniak-Kamysz zlekceważył, teraz błyskawicznie wylał kubeł zimnej wody na rozpalony łeb szefa ludowców.
Wspólna strategia Koalicji 15X na wybory prezydenckie musi być zbudowana na trzech fundamentach: partie wystawiają najlepszych kandydatów, nie atakujemy swoich w I turze, wszyscy popieramy (jednoznacznie!) tego, kto przejdzie do II tury. Wygrać utrzymując jedność – to nasz cel.
Przy okazji delikatnie dał do zrozumienia Hołowni, że gdyby poprzednio nie zachował się jak chłopczyk w krótkich majteczkach obrażony na cały świat i poparł Trzaskowskiego, to ten być może wygrałby wybory.
Jeśli Kosiniak-Kamysz ma czyste intencje, to po prostu wystarczy, że Trzecia Droga nie wystawi żadnego kandydata i bezwarunkowo poprze tego, którego wskaże Koalicja Obywatelska.