Studnia bez dna, dno bez studni

Gdy w 1998 roku Mateusz Morawiecki negocjował przystąpienie Polski do Unii, czynił to z myślą, że bóg mu dopomoże i będzie mógł dwadzieścia lat później, już jako premier, zrealizować ambitny program WyjśćUnia Plus.  W połączeniu z programem Sprawiedliwość Plus, który cały wymiar sprawiedliwosci przekazał w ręce osób prawych, sprawiedliwych i kryształowych, da władzy nieograniczone możliwości.

Na nieszczęście mamy w Polsce tak zwaną opozycję. Tak zwana opozycja różni się od rządzących tym, że nie ma władzy i bardzo nad tym ubolewa, bo bardzo chce ją mieć. I to jest jedyny program jaki ma i cel istnienia. Partia rządząca także ma ambitne plany. Chce mianowicie przejąć władzę tam, gdzie jej jeszcze nie ma, w tak zwanym terenie. Choć nie da się jak w sądach po prostu wymienić wyborców na swoich, to plan ma wielkie szanse powodzenia. Wyborcy bowiem w dużej mierze nie kierują się rozsądkiem, lecz sympatiami politycznymi. Dowodem są kandydaci na prezydenta Warszawy, wyciągnięci przez dwie czołowe partie niczym króliki z kapelusza gdzieś z tylnych szeregów partyjnych. Nie mają żadnych predyspozycji do kierowania stolicą, ale są „nasi” i to się liczy.

Dziesiątki, ba, setki lat doświadczeń wskazuje na to, że Polacy to głównie cierpiętnicy i malkontenci, którzy generalnie źle znoszą sukcesy i cierpią katusze gdy sprawy idą dobrze. Gdy tylko ich los się poprawia robią wszystko, by go pogorszyć i żeby znów było z kim i o co walczyć. Dlatego kompletna degrengolada i pęd ku przepaści zarówno ekonomicznej jak i politycznej są przez znaczą część społeczeństwa odbierane jako „powstanie z kolan” i „dobra zmiana”. W nie tak znowu odległej przeszłości chłop pańszczyźniany podobnie rozumował. Gdy tylko miał okazję gonił pana i… służył innemu. Po czym tęsknił do starych czasów i przekonywał, że stary pan był jednak lepszy. W omawianym przypadku stary pan nie był lepszy, ale przynajmniej stwarzał pozory, że przestrzega prawa. A prawda jest brutalna i banalna zarazem — zły pan idąc na dno pociągnie za sobą wszystkich, łącznie z tymi, którzy go panem uczynili.

Polskiego premiera na salonach świata nie traktują zbyt poważnie, a jest to bądź co bądź człowiek światowy. Nie mając czego szukać ani w San Francisco, ani w San Antonio, czy San Jose, o San Escobar nie wspominając, zaszczycił swoją obecnością Sandomierz. Zgromadzony na rynku tłumek spijał mu słowa z ust, a on bajał o opozycji jakby była co najmniej najeźdźcą lub okupantem. „Oni (opozycja) odbiorą wam to, co my (władza)) wam daliśmy. A daliśmy tak dużo, na czele z programem Inflacja Plus, że bez nas będziecie klepać biedę, bo nie będziecie mieć ani roboty, ani zasiłków.”

Zdumiewające jest, że praktycznie nikt nie łączy rozdawanych i obiecywanych miliardów z faktem, że są to pieniądze zabierane obywatelom w postaci podatków, haraczy, danin, składek i opłat. 9 sierpnia 2018 roku wiceminister finansów oświadczył, że Potrzeba jeszcze paru dni, żeby dokładnie policzyć dochody i wydatki budżetu po lipcu. Pierwszy obraz wskazuje jednak na to, że jesteśmy na minusie i po siedmiu miesiącach tego roku będziemy mieć deficyt. Minęło kilka dni, minął tydzień, a dzielne chłopaki w ministerstwie liczą, liczą i doliczyć się nie mogą — komunikatu nie ma, zaś sytuacja wyglądała następująco:

Ministerstwo Finansów informuje, że w ramach obsługi zadłużenia zagranicznego Skarbu Państwa w lipcu 2018 r. dokonano następujących płatności w walutach obcych:

  • kapitał – równowartość 409,2 mln EUR (1 771,9 mln PLN),
  • odsetki – równowartość 211,4 mln EUR (918,7 mln PLN).

Ktoś zagląda na strony Ministerstwa Finansów? Rozumie co oznacza przeznaczanie miliarda miesięcznie na same odsetki? Ma pojęcie ile kosztuje życie na kredyt? Władza ludowa poszła znacznie dalej niż PiS utrzymując zamknięte granice i niewymienialną walutę. Mimo to nie udało się żyć na kredyt i trzeba było ogłosić niewypłacalność. PiS zmierza dokładnie w tym samym kierunku. To nie „oni” zabiorą 500+. To nieudolne rządy i bezmyślne rozdawnictwo doprowadzą do tego, że 500 zł nie będzie nic warte.

Domorośli ekonomiści cieszą się, że spada wartość złotówki, bo dzięki temu polskie produkty tanieją i eksport staje się bardziej opłacalny. Niestety, medal ma dwie strony. Owszem, eksport staje się bardziej opłacalny, ale trzeba coraz więcej dopłacać do importu. Starsi ludzie pamiętają jak w czasach minionych główkowano by z produktów przemysłowych wyeliminować tak zwany „wsad dewizowy” minimalizując w ten sposób import. Doprowadziło to do podzielenia produkcji. Na eksport produkowano nie rezygnując z importowanych komponentów, a na na rynek wewnętrzny oszczędnie, z podzespołów krajowych. W realiach gospodarki socjalistycznej, gdy zakłady przemysłowe są w rękach państwa jest to możliwe, w realiach wolnego rynku i otwartych granic nie. Oddajmy jeszcze raz głos ministerstwu, tym razem Przedsiębiorczości i Technologii (jest takie):

W okresie pierwszych dwóch miesięcy 2018 roku eksport towarów z Polski wzrósł o 6 proc., do blisko 33,6 mld EUR, a import o 9,5 proc., do ok. 34,4 mld EUR. W rezultacie odnotowaliśmy deficyt w wysokości 0,86 mld EUR wobec nadwyżki 0,22 mld EUR przed rokiem.

Nowsze dane:

Polska po pierwszych pięciu miesiącach 2018 r. w handlu zagranicznym zanotowała deficyt w wysokości 1,5 mld zł. Rok temu w tym samym okresie miała nadwyżkę w wysokości 4,6 mld zł.

Ekonomia nie jest nauką ścisłą. Ale liczby mówią same za siebie. Uwielbiany przez czynniki partyjno-rządowe prezydent z Ameryki rozpętał wojnę handlową, więc kryzys nie poczeka do wyborów. Może dzięki bezmyślności wyborców uda się przejąć samorządy, a potem… Potem ruszy program Inflacja 500%+.

Dodaj komentarz


komentarzy 9

  1. Czepiasz się.Jest cudnie i znakomicie: nie będę tego spłacał, bo pewnie zdechnę z głodu jak tak dalej będą „gospodarować”, więc już się nie przejmuję.
    ps.Jakoś nie widzę jako komentującego Twojego przyjaciela. Czyżby jego jedynym celem było spowodowanie żebym u Ciebie nic nie napisał?

    1. Jakoś nie widzę jako komentującego Twojego przyjaciela. Czyżby jego jedynym celem było spowodowanie żebym u Ciebie nic nie napisał?

      A jeszcze niedawno deklarowałeś, że to Ty decydujesz o tym gdzie piszesz, kiedy i co. Fantazjowałeś?

      1. Hey! Zakładam, że kto się czubi, ten się lubi.

        Zjawiam się po perypetiach …. strach aż o nich gadać. Zniknęło mi prawie wszystko. A ile kłopotów, prób miałam z odnalezieniem adresu do oby.watela!!!!! nie ma to jak zapiski na papierze :-))) Ale… jestem. I czasami coś napiszę, jednak nie dziś.