Stary człowiek i może

Doskonale podsumowuje wczorajszy i przedwczorajszy temat dzieło pewnego znamienitego pisarza, który już w tytule optymistycznie zapewniał, że „Stary człowiek i może”. To oczywiste, że jeszcze może, choć mógłby znacznie więcej gdyby nie kłopoty ze zdrowiem. Na szczęście, choć niektórzy uważają, że dzięki Bogu, akurat na obszarze medycyny przed każdym, a zwłaszcza starym, otwierają się wręcz nieograniczone możliwości. Wynika to z faktu, iż każdy może zachorzeć, ale stary w szczególności. A gdy już dopadnie go jakaś przypadłość może, a wręcz powinien udać się do lekarza pierwszego kontaktu, który wyda mu skierowanie do lekarza specjalisty. Ze skierowaniem w ręku może poczekać kilka miesięcy na wizytę u specjalisty, który ze znawstwem podejdzie do przypadłości, pokiwa głową i zleci badania, które powinien zlecić lekarz pierwszego kontaktu ale z sobie wiadomych powodów finansowych nie zlecił. Czas oczekiwania na badania można sobie skrócić śledząc wystąpienia ministra zdrowia oraz zapewnienia premiera, że zniesione zostały limity przyjęć dzięki czemu czas oczekiwania na wizytę uległ radykalnemu skróceniu.

Warto, a wręcz należy zwrócić uwagę na ten szczegół. Otóż podstawą, fundamentem, na którym wspiera się system ochrony zdrowia w Polsce jest ograniczona podaż usług. Powszechny jest system pobierania składek, ale już nie dostęp do opieki medycznej. W zdrowym systemie każdy potrzebujący otrzymuje pomoc. W polskim nic z tych rzeczy, ponieważ liczbę potrzebujących określa monopolista-płatnik na podstawie analizy pęknięć na suficie względnie obserwacji szklanej kuli. Dlaczego tak się dzieje? Ano dlatego, że do budowy systemu, którego zadaniem jest ochrona zdrowia i życia ludzi, wprowadzono rozwiązania stosowane w hodowli zwierząt rzeźnych i produkcji rolnej. Wtedy zmorą była wysoka podaż, którą określano mianem „klęska urodzaju”, a która dziś nosi nazwę „nadwykonania”. W ten sposób chorujący człowiek, określany mianem „pacjent”, który nie zmieścił się w ustalonym odgórnie limicie staje się zawalidrogą, balastem przynoszącym wymierne straty.

NFZ jednoznacznie określił, że świadczenia wykonane ponad limit nie wchodzą w skład umowy o udzielanie świadczeń opieki zdrowotnej. W przypadku podjęcia przez NFZ decyzji o zapłacie za te świadczenia, w całości lub w części, NFZ zawrze ze świadczeniodawcą odrębną umowę o sfinansowanie świadczeń opieki zdrowotnej, objętych wnioskiem.

Otwarte pozostaje pytanie jak w takich warunkach placówki medyczne mają się rozwijać? Rynek na zwiększony popyt reaguje zwiększoną podażą. Chory to w tym konkretnym przypadku konsument generujący zyski. Więcej chorych, więcej placówek, więcej inwestycji, rozwój. Nie w Polsce, gdzie zwiększony popyt jest prawdziwą klęską i grozi zapaścią finansową. Oczywiście nie byłoby problemu, gdyby NFZ, który niedoszacował liczbę potrzebnych usług, na skutek czego podpisał umowę na zbyt małą liczbę świadczeń, bez szemrania płacił za „nadwykonania”. Niestety płaci albo nie, najczęściej nie, doprowadzając do tego, że placówka zaczyna tonąć w długach. Zgodnie z oficjalnymi danymi na koniec ubiegłego roku (nowszych nie ma) zobowiązania ogółem samodzielnych publicznych zakładów opieki zdrowotnej wynosiły 17.022.000.000 (słownie: 17 miliardów 22 miliony) zł. Na te dane można spojrzeć z dwóch stron. Z jednej tyle NFZ zaoszczędził. Z drugiej o tyle wzrosły nakłady na ochronę zdrowia. W tej sytuacji lekarzy kompletnie nie interesuje, i słusznie, kondycja finansowa zatrudniającej ich placówki, ponieważ w ochronie zdrowia rachunek ekonomiczny, bilans zysków i strat nie ma zastosowania. Powstrzymywanie się od wygórowanych żądań nie ma najmniejszego sensu, bo w żaden sposób nie pomoże i nie wpłynie na kondycję finansową zatrudniającego.

Wróćmy do starego, który jeszcze może dycha i im bardzie niedomaga tym bezczelniej domaga się pomocy medycznej, bo w swej starczej naiwności uważa, że skoro przez tyle lat płacił składki, to mu się należy. Koń by się uśmiał. Gdy więc nadszedł termin zleconych badań wykonał je zapoczątkowując procedurę oczekiwania na kolejną wizytę. Trafiwszy wreszcie przed oblicze lekarza dowiedział się, że wyniki są bezużyteczne, ponieważ są zbyt stare by móc określić aktualny stan zdrowia. Na przykład badanie OB czy CRP starsze niż tydzień ma jedynie walor historyczny. W ten sposób od wizyty u lekarza pierwszego kontaktu minęło kilka kwartałów, a on nadal jest w punkcie wyjścia. Warto zauważyć, że choć w tym przypadku lekarz specjalista, nie ze swojej winy, pomógł jak umarłemu kadzidło, to wykonał określone procedury medyczne, za które NFZ zapłacił. Czy można sobie wyobrazić bardziej wydajny, sprawiedliwszy system?

W zaistniałej sytuacji starowinka ciągle ma dwa wyjścia. Może nadal próbować leczyć się za darmo licząc na to, że rząd wdroży kolejny program zawracania Wisły kijem. Może także poczekać na trzynastą lub czternastą emeryturę, dopłacić kilkaset złotych i pójść prywatnie, póki jeszcze jest gdzie i póki jeszcze mimo wszystko go stać. Jeśli postara się odrobinę, to trafi do placówki, zwanej często „centrum medyczne”, w której przyjmuje po kilkaset złotych od osoby ten sam lekarz specjalista, który usiłował go bezskutecznie leczyć za darmo. Przywita swego starego pacjenta wylewnie, zleci badania, które będzie można wykonać szybko, solidnie i drogo, przeanalizuje je i stwierdzi rozkładając ręce, że niestety, jest już za późno na jakąkolwiek pomoc. — Gdyby pan wcześniej do mnie trafił… — powie pełnym współczucia głosem. — Przecież byłem! — oburzy się zrozpaczony staruszek. — Owszem, był pan, ale tam, a nie tu — odrzeknie specjalista smutno i wręczy wizytówkę zaprzyjaźnionego zakładu pogrzebowego.

To dowodzi jak niesłychanie ważne jest, by przed udaniem się do placówki ochrony zdrowia osobiście nawiązać współpracę z zakładem pogrzebowym i zacieśnić więzi z grabarzem.

Dodaj komentarz