Się dziwisz?

Każdy program gospodarczy redaktora Tadeusza Mosza kończy się zdziwieniami. Prowadzący i zaproszeni goście czemuś się dziwią. Dzień w dzień z wyjątkiem sobót i niedziel. Dziwią się niezmiennie od lat i dziwić się będą jeszcze długo. Gdzie leży przyczyna zdziwień wiemy wszyscy. A jest ona prozaiczna. Pan Premier aktualnie sprawujący funkcję Prezesa RM (Rady Ministrów, nie Radia Maryja) zapewniał w którymś wywiadów, że nie ma żadnej wizji. Nie interesuje go przyszłość, żadnych reform nie planuje, a jeśli już będą jakieś zmiany, to ewolucyjne, a nie rewolucyjne.

Na czym takie ewolucyjne małe kroki polegają prześledźmy na przykładzie OFE. Otóż do dziś jest tak, że składka trafia do ZUS, tam potrącany jest określony niewielki procent, a reszta trafia do OFE, które też potrącają sobie procent. Nie. Ewolucja oczywiście nie polega na tym, żeby to był procent od zysku. Ewolucja polega na tym, żeby było jak dotąd — od składek. Na czym będą polegały zmiany? Ano rząd przymierza się do wprowadzenia uregulowań które są niezbędne do wypłacania pierwszych emerytur. Wypłacać emerytury z OFE miałby ZUS. Czyli tak: pieniądze pracownika trafią do ZUS-u, z ZUS-u do OFE, z OFE do ZUS-u, a z ZUS-u do emeryta. Proste logiczne, tanie i efektowne.

Czy to jest ewolucja? Oczywiście. Ponieważ przed wyborami ktoś z rządu, niewykluczone że sam Boni M. stwierdzi, że to nie ma sensu, żeby pieniądze wędrowały tam i z powrotem, więc OFE jest zbędne. Dzięki temu można będzie pieniędzmi emerytów połatać dziurawy budżet i kupić sobie poparcie dając podwyżki tym lub owym.

W sobotę Cezary Kaźmierczak wystosował emocjonalny list otwarty do przewodniczącego Związku Zawodowego Piotra Dudy. W niedzielę podzieliłem się z Czytelnikami swoją opinią. Jedni podzielali moje zdanie, inni nie. Normalne, oczekiwane i pożądane. Dziwi mnie, a w zasadzie przeraża ton niektórych wypowiedzi. Czytając nie można nie odczuć negatywnych emocji, niemal nienawiści. A niewerbalnie wyartykułowany przekaz brzmi „powinieneś się zamknąć albo ktoś powinien cię uciszyć”. Z jednej strony pracownik umawia się z pracodawcą, a pracodawca z pracownikiem, to obu umowa obliguje. Z drugiej strony istnieje coś takiego jak prawa nabyte. Przedsiębiorca prowadząc interes robi jakieś założenia, plany, zaciąga zobowiązania. A tu pan premier zarządza nagle, że kobiety od 17 marca będą mogły iść na roczny urlop wychowawczy. Nie nie te, które zostały zatrudnione po wejściu w życie przepisów (prawa nabyte i umowy z pracodawcami!) Wszystkie. Z kolei w ciągu 20 lat ustawę o podatku od dochodów osobistych (PIT)  nowelizowano bodajże ponad 200 razy. Jak można się czuć bezpiecznie w kraju, w którym przepisy zmieniają się częściej niż kwadry księżyca? Jeśli jednak komuś się wydaje, że żyje w burdelu to się myli. W burdelu obowiązują od lat jasne i — co najważniejsze — stale te same zasady.

Dlaczego zamiast rozmawiać skaczemy sobie do oczu o byle drobiazgi? Dlaczego wybaczamy swoim wszystko, a konkurentom wytykamy najdrobniejsze potknięcie? Ależ to proste — w mętnej, wzburzonej wodzie łatwiej ryby łowić. Przemycić jakiś awansik, przygotować jakąś ciepłą posadkę, wręczyć milionowe premie. Nikt nie protestuje, bo wszyscy zajęci są kłótniami o bzdety. Jakoś też umyka uwagi fakt, że doczekaliśmy się już bojówek, które na razie tylko napadają na squaty lub w maskach skandują idiotyczne hasła. Na tyle skutecznie, że uczelnie ulegają terrorowi i odwołują spotkania. A rząd? A rząd podchodzi do sprawy ewolucyjnie. — Na razie zamaskowani, ryczący, przeklinający i źle wychowani młodzi ludzie usiłowali zakłócić wykład akademickiego profesora, pani Magdaleny Środy. Ale jeśli nie będziemy reagowali w sposób jednoznaczny, to za miesiąc czy za pół roku nie tylko będą ryczeć, ale będą bićpodzielił się wizją ze społeczeństwem Donald Tusk, premier, i zajął się sprawami partii. W najgorszym wypadku za jakiś czas usłyszymy „Na razie zamaskowani, ryczący, przeklinający i źle wychowani młodzi ludzie pobili uczestników wykładu akademickiego profesora. Ale jeśli nie będziemy reagowali w sposób jednoznaczny, to za miesiąc czy za pół roku nie tylko będą bić, ale będą mordować.” Bo na tym polega reagowanie ewolucyjne.

W największe jednak zdumienie wprawił mnie felieton. Nie zwróciłem uwagi na autora, czytam, oczom nie wierzę. Sprawdzam tytuł. Nie, nie wcisnęli mi w kiosku Trybuny Ludu sprzed lat. To dzisiejsza Gazeta Wyborcza, a w niej pan redaktor Jacek Żakowski piszeTo, co kolejne rządy zrobiły z prawem pracy, jest oburzające. Szkodzi nie tylko pracownikom, ale gospodarce, budżetowi, ubezpieczeniom społecznym i uczciwym przedsiębiorcom. Umowy śmieciowe są przekleństwem wszystkich. Ich nieopłacone przez pracodawców koszty spadają na podatników. Umowa śmieciowa to jest umowa, którą jeden dorosły, w pełni władz umysłowych obywatel podpisuje z drugim dorosłym, w pełni władz umysłowych obywatelem. Jeśli umowa jest niekorzystna dla którejś ze stron, strona gorzej potraktowana nie musi jej podpisywać. Poza tym dlaczego umowy śmieciowe są przekleństwem, skoro Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej na ich podstawie zatrudniało w zeszłym roku 121 osób, ministerstwo zdrowia 88, a 79 Ministerstwie Rolnictwa i Rozwoju Wsi?

Redaktor Żakowski nie rozumie, że ludzi nie da się do niczego zmusić? Że nie po to zakładają firmy, żeby samemu robić bokami, a pracownikowi fundować gruszki na wierzbie, bo tym jest cały system ubezpieczeń społecznych i zdrowotnych w Polsce? Rozwalenie OFE, któremu redaktor ochoczo sekundował, to gwarancja, że pracownik żadnej emerytury nie dostanie. W tej samej Gazecie, na stronie 16 redaktor, gdyby chciał, mógłby przeczytać, że już dziś na (pustych) kontach w ZUS-ie Polacy mają zapisane ponad 2.000.000.000.000 (słownie dwa biliony wirtualnych złotych!) Ozusowanie umów śmieciowych być może pozwoli nieco zmniejszyć deficyt ZUS-u, ale gwarancji nie ma. Bo już dziś budżet — o czym można dowiedzieć się na tej samej stronie — dopłaca do ZUS-u 40 miliardów złotych i z roku na rok dopłacał będzie więcej.

W ogóle co to jest ten budżet, panie Jacku? To taki podręczny trzosik służący politykom i ich kolegom do wzajemnego nagradzania się i finansowania swoich partyjek? Bez echa przeszła sprawa gigantycznych, ponad milionowych premii. Jeszcze kilka miesięcy temu minister Mucha tłumaczyła się, ujawniała umowę, groziła wstrzymaniem wypłaty (do czasu aż sprawa ucichnie). Dziś już się nie tłumaczy. Premie się należą i już, ucina krótko. Bo Polacy zajęci skakaniem sobie do oczu w sprawie listu Kaźmierczaka i deliberowaniem czy niepochlebne wyrażanie się o papieżu jest w Polsce dozwolone, czy wręcz przeciwnie — łamie prawo — nie zaprotestują.

Kolosalną frustrację i poczucie beznadziei rodzi także brak stabilności. Nigdy nie wiadomo co rządowi do łba strzeli. Jaki kolejny bzdurny przepis wejdzie w życie, jaki podatek wymyśli lub jaką interpretację istniejących przepisów wprowadzi, żeby wydusić jeszcze kilka dodatkowych groszy. Od biednych, bo przecież nie od bogatych. Na dokładkę rząd w tym zbożnym dziele dojenia ochoczo wspiera niezależny od bóg wie kogo sąd, który uznaje zmianę interpretacji obowiązujących od dwudziestu lat przepisów i żądanie na tej podstawie podatku za pięć lat wstecz za zgodne z prawem. — Zgodnie z interpretacją sądu, jeżeli osoba zatrudniona przez firmę na umowę-zlecenie do odśnieżania nie zapłaci zleceniodawcy za łopatę lub pług, za pomocą których będzie usuwać śnieg, to uzyska dodatkowy przychód w wysokości wartości rynkowej wynajmu takiego sprzętu. I od tego przychodu będzie musiała zapłacić podatek – tłumaczył konsekwencje wyroku sądowego Andrzej Nikończyk, szef rady podatkowej Lewiatana.

krzywalaffera

Po chwili zastanowienia dla każdego staje się jasne, że podwyższanie obciążeń uderzy najbardziej w najbiedniejszych, którym niby ma służyć. Przy czternastoprocentowym, rosnącym bezrobociu przymierający głodem zgodzą się na każdą robotę. Nawet na czarno. Z drugiej strony budzą gniew gigantyczne apanaże, szastanie publicznym groszem, skupianie się na dojeniu, a nie na rozwoju i wspieranie całych branż kosztem pozostałych. Choćby Górnicy, których emerytury, wywalczone śrubami i zadymami, pochłonęły już przez 20 lat ćwierć biliona złotych. Zaś jedyne 250 milionów kosztowało budżet państwa chorobowe, na które se szli funkcjonariusze policji. W 2011 roku przechorowali łącznie 2,2 miliona dni!

Dodaj komentarz