Sami sobie winni

Wiadomo powszechnie, że wszystko ma przyczynę, ale czy cokolwiek może się wydarzyć ot tak, samo z siebie? Czy nie należy zawsze szukać i wskazywać winnego, zwłaszcza wśród ofiar? Czy nie należy wymagać, żeby każdy przewidywał co się stanie i kiedy? Na szczęście polskie służby, instytucje i dziennikarze, sprawnie i szybko przewidują i wskazują, choć zawsze po fakcie. Na przykład na ławeczce w parku siedzi sobie kobieta z dzieckiem. Nagle z trzaskiem wali się na nich drzewo. Finał jest tragiczny. I wtedy do akcji wkraczają ci, którzy wszystko wiedzą lepiej, a już na pewno wiedzą co można było zrobić, przewidzieć i jak można było uniknąć nieszczęścia. Oczywiście nie byłoby ich, nie mieliby nic do powiedzenia, nikogo by nie obarczyli winą, gdyby drzewo nikogo nie przygniotło. Wtedy oczywiście nie ma sensu robić rabanu, choć trzeba przyznać uczciwie, że niektórzy próbują. „Do groźnego wypadku doszło w parku. Drzewo runęło na alejkę, po której mogła spacerować matka z dzieckiem. Na szczęście została w domu, bo lało”.

Czy tragedii można było uniknąć? — zastanawiają się dociekliwi dziennikarze i dochodzą do jedynie słusznej konkluzji — oczywiście, że tak. Dowodem jest inny przypadek. Oto na jadącą podczas wichury samochodem kobietę wali się drzewo. Kto w tym przypadku ponosi winę? Dziennikarze odkryli w mig, że Rządowe Centrum Bezpieczeństwa. Dlaczego? Bo nie wydało w ostrzeżenia. Gdyby wydało, to kobieta oczywiście nie wsiadłaby do samochodu tylko pojechała autobusem albo w ogóle nie ruszała się z domu. Nauczone doświadczeniem RCB na wszelki wypadek ostrzega praktycznie codziennie. Dzięki temu, co na pewno skrupulatnie wyliczą i podadzą media, udało się uniknąć ogromnej liczby wypadków. Co prawda wiele osób mimo alertów zostało ostatnio pozbawionych dachu nad głową, a niektórzy stracili dorobek całego życia, ale sami są sobie winni. Zostali w porę ostrzeżeni, więc mogli się zabezpieczyć.

W Polsce wszystko da się racjonalnie wyjaśnić, a po fakcie także przewidzieć. Dlatego zawsze ktoś jest odpowiedzialny. Jest to głęboko zakorzenione w tradycji chrześcijańskiej. Jak bowiem wiadomo chrześcijanie, a zawłaszcza katolicy, już w momencie urodzenia są winni i dopiero chrzest ich uniewinnia. Zapewne dlatego pokutuje pogląd, że nawet ofiara, a niekiedy zwłaszcza ona, nie jest taka niewinna jak się wydaje i na pewno ma coś za uszami. Dlatego, przynajmniej na razie, nikt nie oskarży władzy o to, że coraz groźniejsze i gwałtowniejsze tornada, trąby powietrzne, upały, nawałnice, lejące się z nieba na przemian woda i żar, to rażące zaniedbanie, karygodne bagatelizowanie zagrożeń i lekceważenie obowiązków. Nie przeczytamy też w mediach, że katastrofę „można było przewidzieć” i „można jej było uniknąć” mimo, iż została już dawno przewidziana, bo specjaliści ostrzegają praktycznie codziennie.

Nie tylko za zjawiska kompletnie od nikogo niezależne zawsze kogoś należy obarczyć odpowiedzialnością. Także z pozoru ewidentne sprawy wcale takie nie są. I nie chodzi o kobietę, która po ośmiu latach przypomniała sobie, że została zgwałcona, ale o powszechne przekonanie, że jeśli nawet doszło do gwałtu, to kobieta także się do tego przyczyniła. Bo była na przykład „wyzywająco” lub „prowokująco” ubrana, bo szła sama ciemną nocą przez park lub po ulicy, piła drinka na dyskotece albo robiła coś równie nieodpowiedzialnego. Warto jednak pamiętać, że to nie sąd, lecz konkretny człowiek w powłóczyste szaty przyodzian, powiesiwszy sobie na szyi łańcuch z dyndającym na dole orłem wydaje wyrok w imieniu najjaśniejszej Rzeczypospolitej Polskiej. Powinien być niezależny i orzekać wyłącznie w oparciu o przepisy. Ale nie musi. Jest niezależny, więc nie musi przejmować się tym, że nie ma przepisu precyzującego jaki można nosić strój, za to są przepisy zabraniające napadania na innych ludzi w parku czy na ulicy bez względu na oświetlenie, dodawania im do napojów środków odurzających itp. Szukanie tego typu okoliczności łagodzących to osobisty wkład sędziów w polski wymiar sprawiedliwości, który i bez tego nie cieszy się zbytnią estymą.

Jesienna noc, siąpi deszcz. Starszy człowiek wchodzi na przejście dla pieszych. Przez zaparowane okulary widzi światła samochodu, ale nie jest w stanie ocenić ani odległości, ani szybkości. Zostaje potrącony i umiera. Okazuje się że sprawca nie tylko jechał zbyt szybko, ale na dodatek coś sobie golnął. Według sędziego to były… okoliczności łagodzące! Pieszy przed wkroczeniem na pasy powinien zachować „szczególną ostrożność”, a czynność przechodzenia rozpocząć od oszacowania szybkości z jaką zbliża się samochód. A jeśli wiatr sprzyja, to może także spróbować określić poziom upojenia kierowcy. Poza tym niedopuszczalne jest stresowanie kierowcy, zmuszanie go do „ostrego” hamowania przed przejściem. Zwłaszcza jeśli jedzie dużo szybciej niż powinien i z wiadomych względów ma kiepski refleks.

W słoneczne popołudnie przez pasy przechodzi rodzina z dzieckiem w wózku. Pędzący bez mała trzy razy szybciej niż można kierowca zabił ojca, który zdążył odepchnąć żonę i dziecko, ale sam już uskoczyć nie zdążył. Dla odzianego w togę, uginającego się pod ciężarem łańcucha z orłem sędziego zabity sam przyczynił się do swojej śmierci. Kierowca nie chciał przecież nikomu zrobić krzywdy pędząc po osiedlu jak szalony, ponieważ przed przejściem zaczął hamować. To pieszy „nie zachował szczególnej ostrożności”. Z uzasadnienia:

Zachowanie szczególnej ostrożności na przejściu dla pieszych oznacza przede wszystkim konieczność obserwowania przez pieszego odcinka drogi, przez który przechodzi i w konsekwencji tego, jak zostało to wskazane w tezie 2 w: M. Ł., Prawo o ruchu drogowym. Komentarz (opublikowano: Lexis Nexis 2012), »powinien on zwiększyć uwagę i dostosować swoje zachowanie do warunków i sytuacji zmieniających się na drodze w stopniu umożliwiającym odpowiednio szybkie reagowanie. Przed wejściem na jezdnię powinien on dokonać oceny sytuacji, pamiętając jednocześnie o obowiązkach wynikających z art. 14 p.r.d. Pieszy powinien także uwzględnić prędkość, z jaką poruszają się pojazdy znajdujące się na drodze (…)«

Oczywiście skład orzekający nie poprzestał na tym i skupił się na udowadnianiu tezy, że ofiara sama jest sobie winna. Po pierwsze powinna dostrzec w porę pędzący samochód, albowiem był pomarańczowy. Po drugie powinna usłyszeć w porę, że pędzi, ponieważ głośno ryczał. Po trzecie w ogóle nie zareagowała właściwie na „oczywiste i naganne zachowanie Krystiana O.”.

Sędzia „na telefon” jest godny potępienia. A sędzia, który winą obarcza ofiarę?

 

Dodaj komentarz