Róbta co chcemy

Niedawno w partii przeprowadzano przedterminowe wybory. Przedterminowe wybory zależnie od okoliczności są i nie są niczym nagannym. Na przykład przedterminowe wybory na prezydenta miasta stołecznego Warszawy są niedopuszczalne, ponieważ są przejawem nieodpowiedzialności, a nawet hucpy. Podobnie rzecz się ma z przyspieszonymi wyborami do sejmu. Wyposażeni w nieco lepszą pamięć pamiętają zapewnienia, że ponieważ w roku wyborczym będzie trwała prezydencja Polski w Radzie Unii Europejskiej, to wybory powinny odbyć się na wiosnę 2011 roku. Za tym terminem przemawiały też inne względy, jak chociażby czas na uchwalenie budżetu przez nowy parlament. Szybko jednak okazało się, że wybrańcy narodu za żadną cenę nie zrzekną się mandatu przed terminem. „Nie potoście nas wybrali, żebyśmy se kadencję skracali” — zdali się mówić.

Tak więc niedawno przeprowadzono w partii przyspieszone wybory. Do wyborów stanęło dwóch kandydatów, z których jeden był już w zasadzie poza partią, zaś dla drugiego wybory stanowiły czystą formalność. Skoro 1 czerwca 2003 roku został wybrany, to nie po to, żeby w 2013 roku nie zostać. Uzmysłowiwszy sobie, że prezes bratniej partii też objął funkcję prezesa w tym samym roku, aż dziw bierze, że rok 2013 nie został ogłoszony rokiem wyjątkowym, a obaj przywódcy z wielką pompą nie świętują okrągłej rocznicy. Tu nie od rzeczy będzie wspomnieć, że Edward Gierek pełnił funkcję I sekretarza PZPR niecałe dziesięć lat, a Władysław Gomułka czternaście. Wynika z tego, że demokracja w III RP jest równie demokratyczna jak PRL, a za cztery lata zostanie przekroczona kolejna bariera dzieląca nas od niedoścignionych wzorców jak Korea Północna, Kuba czy Białoruś. Z tym, że Gomułka i Gierek stali na czele ugrupowania liczącego kilka milionów członków, a obecni przywódcy skupili wokół siebie raptem kilkadziesiąt tysięcy. Mimo to są równie nieodwoływalni.

Po wyborach w partii jeden kandydat na przewodniczącego z partii odszedł, a drugi, ten właściwy, pozostał. Dzięki temu nie zmieniła się obsada stanowiska Prezesa Rady Ministrów. Jest to nader istotna informacja, ponieważ nadeszły krzepiące wieści z centrali. Otóż na spotkaniu z katolickimi ginekologami papież Franciszek nazwał przerywanie ciąży „częścią kultury śmiecia”. — Rzeczy mają swoją cenę i są na sprzedaż, ale ludzie mają godność, która jest bezcenna — oznajmił. I jest to jasne i klarowne przesłanie. Ludzie mają godność, ale katolicy szczególnie. To daje im prawo skazywać tych, których uważają za mniej godnych na cierpienie. Pamiętać jednak trzeba, że nawet godność ma swoje granice. Ci, którzy — jak chce preambuła naszej konstytucji — nie podzielają wiary, a uniwersalne wartości wywodzą z innych źródeł, godności nie mają z definicji. Dlatego kapelani wojskowi za państwowe pieniądze nadal będą błogosławić czołgi, święcić armaty i rozgrzeszać żołnierzy zabijających ludzi.

Gdy wsłuchać się w słowa odzianych w powłóczyste szaty mężów, można usłyszeć odmieniane przez wszystkie przypadki słowo „odpowiedzialność”. Cóż oni przez ową odpowiedzialność rozumieją? Otóż według nich odpowiedzialność to zmuszanie innych do działań sprzecznych z jakimikolwiek zasadami. Odpowiedzialność to na przykład wydanie na świat kolejnego potomka z pełną świadomością, że poród skończy się śmiercią matki. Ponieważ życie jest święte, ale życie sieroty bardziej. Odpowiedzialnością jest zmuszenie kobiety, by zdając sobie sprawę z uszkodzenia płodu urodziła chore, kalekie dziecko. Na tym akcie jednak odpowiedzialność się kończy — żaden świątobliwy mąż nie będzie na kalekę łożył, nie będzie interesował się jego losem. Z przerwą na komunię, organizowaną przez szkołę.

Czy modlący się pod figurą optowaliby tak gorliwie za życiem poczętym, gdyby ponosili koszty swoich — narzucanych wszystkim — uregulowań? Dlaczego żaden parlamentarzysta gardłujący za „prawem do życia” nie zobowiąże się, że skoro podejmuje decyzję za rodziców, to będzie partycypował w kosztach wychowywania dziecka? Jak dotąd odpowiedzialność katolicka i wrażliwość chrześcijańska sprowadza się do forsowania swojego widzimisię i czynienia zeń obowiązującego prawa. Zmuszania do podejmowania działań i decyzji sprzecznych z humanitaryzmem, etyką, zdrowym rozsądkiem, ekonomią. Tortury są prawnie zakazane. Ale zmuszanie do rodzenia kalekich dzieci, skazywanie ich i ich rodziców na niewyobrażalne męczarnie, cierpienia i śmierć jest jak najbardziej w porządku.

Gdy ktoś widzi zjawy i słyszy głosy kieruje swoje kroki do specjalisty. „Powołani”, obcujący z duchami, uważający narzędzie kaźni za „symbol miłości” przeciwnie — „studiują”. Nie tylko nie zajmują się nimi specjaliści, ale czapkują im i całują po rękach najwyższe czynniki partyjno-rządowe. Naukowcy siedzą cicho jak myszy pod miotłą, dziennikarze nie mają odwagi prostować bredni, za to z wielką gorliwością i lubością powtarzają i rozpowszechniają je. Zdumiewające, że w XXI wieku nikt nie wierzy w gadające wilki połykające babcie, ale głęboko wierzy w ryby, w których wnętrzu można przeżyć trzy dni, w gadające węże i inne dziwy niewidy. A trzeba głośno i przy każdej okazji powtarzać, że gameta, zygota, zarodek, to nie człowiek, jajko to nie kura ani struś, cegły to nie dom, szyszka to nie choinka, a węgiel to nie prąd elektryczny. Że wszechmogący bóg wraz z zastępami synów, aniołów i świętych sam się wyżywi i nie potrzebuje tabuna sług i służek. I wreszcie, że ów wszechmogący gdyby potrzebował służących, to by ich sobie po prostu stworzył. Bo jest wszechmogący. A skoro tego nie robi, to znaczy, że nie potrzebuje, a ci, którzy mienią się jego sługami to zwykli uzurpatorzy i hochsztaplerzy.

Papież opowiadający o godności i cenach powinien sięgnąć do źródeł i przypomnieć sobie słowa samego Boga, który tak uzasadniał wyrzucenie ludzi z raju: Oto człowiek stał się taki jak My: zna dobro i zło; niechaj teraz nie wyciągnie przypadkiem ręki, aby zerwać owoc także z drzewa życia, zjeść go i żyć na wieki. A skoro stał się taki, jak Oni, to stał się Ich partnerem, równorzędnym tyle, że śmiertelnym. Partnerem, a nie sługą! Czyli w swoim życiu ma obowiązek kierować się swoim rozumem, równym boskiemu, a nie widzimisię papieża czy innego klechy. Natomiast człowiek udający się do lekarza ma prawo oczekiwać, że medyk będzie kierował się wiedzą, a nie sumieniem. Które zresztą często, w przypadku prywatnej praktyki, gdzieś się zawierusza.

Dodaj komentarz