Reforma sześcioletnia czyli sześciolatki w szkole i w przedszkolu

Redaktor Żakowski, według publicystów przygotowujących streszczenie audycji w Tok FM, postanowił wspomóc rząd w zbożnym dziele reformowania i posłużył się argumentacją PiS-u. Nie, nie oznajmił, że ci, co są za pozostawieniem sześciolatków w spokoju stoją tam, gdzie stało ZOMO. Powiedział coś bardziej odkrywczego. Mniej więcej na poziomie odkrycia dokonanego swego czasu przez posła Stanisława Piętę. Poseł ów zauważył był otóż, że kto nie popiera PiS, to zdrajca, kretyn albo niedostatecznie poinformowany w najłagodniejszym przypadku. Żakowski skonstatował, że ten kto odpowie „tak” na pytanie o zniesienie edukacji szkolnej dla sześciolatków, powinien stanąć przed sądem. Za wyszydzanie i lżenie narodu polskiego. Bo wyraziłby przekonanie, że polskie dzieci są głupsze od tych z innych krajów, niedorozwinięte ewolucyjnie. Czyli ten, kto uważa inaczej niż partia i rząd nie jest idiotą, jeno przestępcą. Co prawda pan redaktor przyznał, że mówił „półżartem”, ale też „półserio”, lecz ci, którzy przygotowali streszczenie jego „ostrych” słów najwidoczniej w to nie uwierzyli. Więc w świat poszła informacja, że pan redaktor stoi w sprawie referendum tam, gdzie PiS, ale на оборот.

Z rozmowy Żakowskiego z publicystami wynikało, że wszystkie inicjatywy sprzeczne z linią partii i rządu są inicjowane wyłącznie w celu „dokopania Tuskowi”. A referendum powinno być tylko wtedy organizowane, gdy się władzy i redaktorom spodobają pytania. I tylko wtedy, gdy nie jest — mówiąc obrazowo — polityczną hucpą. Co jest, a co nie jest politycznym awanturnictwem redaktorzy chętnie wskażą. Niestety, każdy kij ma dwa końce. Więc jeśli pytanie czy sześcioletnie dzieci powinny iść do szkoły jest lżeniem narodu polskiego, to czym jest sugerowanie, że dorosła część owego narodu to upośledzeni umysłowo idioci, którzy nie powinni o niczym decydować? Co z tymi, którzy niedawno byli narodem, a teraz są posłami i senatorami? Mandat w cudowny sposób zmienia idiotę w omnibusa? I wreszcie czy o tym kto ów mandat otrzyma wolno im będzie choć raz na jakiś czas zadecydować?

Jedno u pana redaktora martwi. Otóż pan redaktor jest młodszy od wielu starszych osób, a nie pamięta. Chyba, że pamięć wybiórcza służy wyższym celom i ma za zadanie uniknięcie „dokopywania” czynnikom partyjno-rządowym. Jacku, że zwrócę się tak konfidencjonalnie jak stary do młodego, PO potrafiła z dnia na dzień przeforsować zamknięcie sklepów z dopalaczami, zdelegalizować hazard, wywrócić reformę emerytalną, podpisać ACTA i zrobić wiele innych pożytecznych rzeczy. A sześciolatków czynniki partyjno-rządowe posyłają do szkół już od co najmniej sześciu lat. A jak było? Powspominajmy!

Najpierw sześciolatki miały pójść do pierwszej klasy we wrześniu 2009 r. Wszystkie. Minister edukacji Katarzyna Hall tłumaczyła, że to ostatni rocznik niżu demograficznego. To znaczy, że jeśli nie teraz, to już nie da się pomieścić wszystkich sześciolatków w pierwszych klasach razem z siedmiolatkami z poprzedniego rocznika. Ale zaczęli protestować rodzice. Wtedy MEN stworzyło HARMONOGRAM. Czytelny jak rozkład jazdy pociągów przygotowany pod okiem ministra od rozkładu. W największym uproszczeniu chodziło o to, że trzy kolejne roczniki sześciolatków i siedmiolatków zostały podzielone na dwie grupy. Grupa sześciolatków miała zaczynać szkołę w jednym roku z grupą siedmiolatków. W następnym roku grupa sześciolatków, która przez ten czas stała się grupą siedmiolatków miała zaczynać szkołę z grupą sześciolatków, które w owym czasie były pięciolatkami, więc nie podlegały obowiązkowemu obowiązkowi szkolnemu. W trzecim roku obowiązywania harmonogramu szkołę miały zaczynać pięciolatki, które w międzyczasie stały się siedmiolatkami. W ten sposób PO posyła do szkoły sześcioletnie dziatki do dziś, czyli przez sześć lat.

Gdyby nie szczęśliwy zbieg okoliczności, że PO rządzi drugą kadencję, z sześciolatkami byłoby jak z napisaną przez Ju. Piterę ustawą o przeciwdziałaniu korupcji, nepotyzmowi i wszelkim patologiom w partiach, których skróty nie zawierają liter ‚o’ i ‚p’ ułożonych w kolejności odwrotnej niż występują w alfabecie, czyli wylądowałyby w kuble z napisem „odpady papierowe”. Ponieważ jednak PO rządzi nadal, więc może reformę kontynuować likwidując szkoły i zwalniając nauczycieli. Referendum w tej sytuacji, to, Jacku, jedyna szansa na to, by Platforma wyszła z całej „reformy” z… twarzą.

Jest takie powiedzenie, lansowane przez kręgi niechętne nieudacznikom: „Nie pchaj się na afisz, jeśli nie potrafisz”. Widać gołym okiem, że najkorzystniejsze dla kraju i obywateli są te decyzje i uregulowania, których PO nie podjęła.

 

PS. W sejmie odbyło się głosowanie. Nieco ponad dwieście osób zdecydowało, że nieco poniżej miliona dorosłych Polaków nie ma prawa domagać się organizowania referendum. Demokracja po raz kolejny zwyciężyła, a Jacek Żakowski wraz z komentatorami niepotrzebnie martwił się, że referendum „za łatwo zorganizować”. Zaś odpowiedź na pytanie czy „o takich sprawach” powinno decydować przypadkowe społeczeństwo jest oczywista — nie powinno. Przecież nie po to wybrało przedstawicieli, którzy samego boga prosili by im dopomagał, żeby potem decydować o czymś, co dotyczy społeczeństwa samemu i bezpośrednio. Wystarczy, że raz na cztery lata rozdaje mandaty i finansuje działalność swych wybrańców.

PS. 2. W połowie października prezydent Bronisław Komorowski podpisał nowelizację ustawy o systemie oświaty, zgodnie z którą w 2014 r. obowiązkiem szkolnym objęte zostaną tylko 6-latki z pierwszej połowy 2008 r. Pozostałe dzieci z tego rocznika rozpoczną naukę w 2015 r.

Obowiązek szkolny dla dzieci sześcioletnich został wprowadzony do polskiego systemu edukacji ustawą w 2009 r. Początkowo wszystkie sześciolatki miały pójść do pierwszej klasy od 1 września 2012 r., natomiast w latach 2009-2011 o podjęciu nauki mogli decydować rodzice. Sejm, chcąc dać samorządom dodatkowy czas na przygotowanie szkół, przesunął ten termin o dwa lata, do 1 września 2014 r.

Dodaj komentarz