Prowadziły ludzi do staniu

Niedziela przyniosła dwie dobre wieści. Pierwsza jest taka, że zgodnie z zapowiedziami samego prezesa PiS w najbliższym czasie przystąpi do naprawy tego, co dotychczas udało się zepsuć. Oczywiście nie chodzi o bezpieczeństwo kraju, marginalizację na arenie międzynarodowej, zbliżającą się katastrofę ekologiczną i zapaść gospodarczą. Chodzi o niewłaściwą politykę kadrową, która doprowadziła do utraty nie tyle nawet większości w Sejmie ile wpływu na poszczególnych posłów. Niektórzy przestali bez szemrania wykonywać polecenia prezesa i zaczęli szemrać po kątach, a inni otwarcie lekceważyli polecenia. Za to — przyznał prezes — „ponosimy odpowiedzialność”.

Ponosimy odpowiedzialność za różnego rodzaju błędy, które zostały popełnione i które tą akcję [skierowaną przeciw nam] z całą pewnością ułatwiły. Zdarzały się przypadki krzywd, przypadki działań, które bez odpowiednich podstaw prowadziły pewnych ludzi do staniu, no, bardzo poważnego psychicznego wstrząsu, były wypadki niewłaściwych decyzji personalnych, które prowadziły innych do stanu głębokiej frustracji i bardzo ostrych nerwowych napięć. Musimy to wszystko naprawić. Musimy doprowadzić do tego, by nasza formacja była w tych sprawach naprawdę bez zarzutu. To jest konieczne! To jest konieczne dla trwałości wielkiego klubu parlamentarnego. To jest konieczne — dodajmy — dla dalszego trwania przy korycie. Temu celowi służy także „uchwała sanacyjna”, której celem jest ukrócenie kolesiostwa i nepotyzmu, czyli obsadzania różnorakich stanowisk, zwłaszcza w spółkach skarbu państwa, przez członków rodzin. Bo przykładów kolesiostwa i nepotyzmu jest tak naprawdę jak na lekarstwo. Według rozeznania prezesa, według mojego rozeznania takich przypadków w skali partii jest minimalna ilość. Zupełnie minimalna. No, palce jednej ręki albo nawet mniej niż palce jednej ręki.

Pewien uczeń na klasówce w odpowiedzi na pytanie ile człowiek ma palców napisał, że „palców człowiek ma dwadzieścia pięć u jednaj ręki, tyle samo u drugiej i po pięć u obu nóg”*. To wyliczenie w omawianym przypadku oddaje istotę rzeczy.

Palec pierwszy: brat cioteczny samego prezesa, Jan Maria Tomaszewski  jest doradcą zarządu w Telewizji Polskiej SA;
Palec drugi: syn Konrada Tomaszewskiego, kuzyna Jana Marii Tomaszewskiego, Jaromir Tomaszewski dyrektoruje w Banku Ochrony Środowiska;
Palec trzeci: stryjeczna siostra Mateusza Morawieckiego Monika Morawiecka jest prezesem spółki PGE Baltica;
Palec czwarty: szwagierka Jacka Sasina Angelika Konaszczuk dyrektoruje Wydziałowi Spraw Obywatelskich i Cudzoziemców w Lubelskim Urzędzie Wojewódzkim;
Palec piaty: żona Zbigniewa Ziobry Patrycja Kotecka jest dyrektorką marketingu Towarzystwa Ubezpieczeń Link4 (PZU);
Palec szósty: brat Zbigniewa Ziobry Witold Ziobro doradzał najpierw prezesowi PZU Życie, potem prezesowi Pekao;
Palec siódmy: syn Krzysztofa Tchórzewskiego Konrad Tchórzewski dyrektoruje w PZU;
Palec ósmy: syn Krzysztofa Tchórzewskiego Mateusz Tchórzewski jest członkiem rady nadzorczej spółki Lot Aircraft Maintenance Services;

Palec dwudziesty piąty: żona Krzysztofa Sobolewskiego Sylwia Beata Sobolewska zasiada w czterech radach nadzorczych spółek (trzech państwowych i jednej samorządowo-państwowej) oraz jest dyrektorem w PKN Orlen.

Ponieważ wyczerpały się palce jednej ręki, więc zamkniemy listę w obawie, że drugą spotka to samo.

Tak więc owa „sanacja”, o której mówi prezes ma być jedynie sprawnym narzędziem dyscyplinującym nieposłusznych. Świadczy o tym furta, a w zasadzie wrota umożliwiające pełnienie lub obejmowanie stanowiska przez każdego członka rodziny z uwagi na albo „wysokie kwalifikacje”, albo z powodu „nadzwyczajnej sytuacji życiowej”. To jest wyjątek zupełnie szczególny dotyczący tylko takiej sytuacji, gdzie ktoś o wysokich kwalifikacjach na przykład ze względu na to, że małżonek przenosi się, no, dajmy na to do Warszawy albo do jakiegoś innego miasta i w związku z tym małżeństwo by pozostać razem musi się także przenieść, czyli ta druga osoba z małżeństwa. I mając kwalifikacje ma też możliwość zajęcia podobnego stanowiska. To wtedy możemy właśnie się na to zgodzić. A ponieważ o tym, kto ma kwalifikacje decyduje kierownictwo partii, więc działacze z długiej listy dopóty mogą spać spokojnie, dopóki nie podpadną.

Trudno nie dostrzec — i to jest druga dobra wiadomość — zbieżności między samokrytyką prezesa a powrotem przewodniczącego. Radość z jego powrotu psuje jednak styl w jakim to nastąpiło. Został mianowany na stanowisko przewodniczącego dokładnie w takim sam sposób jak Schetyna. Budka i Kopacz wtedy także zrezygnowali „dla dobra sprawy i jedności w partii”. Czy ktoś, kto obejmuje stanowisko w pisowskim stylu, wykorzystując kruczki proceduralne i prawne, zmuszając członków kierownictwa partii do ustępstw i poświęceń, będzie w stanie naprawić Rzeczpospolitą? Czy ktoś, kto do banku dostaje się przez okno w piwnicy ma wystarczające kwalifikacje by piastować w nim stanowisko prezesa? Obserwując powrót zbawcy na siwej chabecie można już dziś z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością przewidzieć, że Arłukowicz i Kopacz będą w przyszłości pełnić odpowiedzialne funkcje. W bezinteresowne ustąpienie ze stanowiska nie uwierzą nawet dzieci i to nawet wtedy gdy nie wiedzą jak tow. Arrłukowicz zaczynał współpracę z Donaldem Tuskiem. Warto sobie odświeżyć pamięć.

Bartosz Arłukowicz to wybitny specjalista od odwracania kota ogonem za godziwą opłatą (stanowisko Pełnomocnika Rządu do spraw Wykluczonych). Jako członek LiD przekonywał, że nowelizacja ustawy refundacyjnej jest niekorzystna zarówno dla pacjentów jak i dla aptekarzy. Zmiana przepisów ma wprowadzić sztywne marże handlowe, jednakowe ceny na leki we wszystkich aptekach. Ministerstwo uzasadnia swoje działania troską o pacjenta, przewidując wzmocnienie pozycji istniejących aptek i polepszenie jakości świadczonych przez nie usług. Tymczasem proponowane zmiany są próbą odgórnego sterowania rynkiem, które może spowodować drastyczny spadek liczby aptek i zablokowanie powstawania konkurencji na okres wielu lat. Czy ministerstwo zdaje sobie sprawę, że próba nadmiernego ograniczenia przez państwo mechanizmów wolnorynkowych może mieć negatywne skutki dla konsumentów? — pytał. Po wPOwstąpieniu i objęciu stanowiska ministra zdrowia zmieniła mu się optyka i to co było wadą stało się zaletą: Nowe przepisy porządkują system refundacyjny. Istotą ustawy jest to, by rynek leków był przejrzysty, jasny i klarowny dla pacjentów, lekarzy i koncernów farmaceutycznych. Sztywne ceny i marże leków oraz możliwość negocjacji powodują systemową obniżkę cen. Jak bardzo jasny i klarowny jest to system najlepiej świadczy

burza w związku z Kadcylą. To lek stosowany w terapii szczególnie agresywnego raka piersi. 1 maja Kadcyla zniknęła z listy refundacyjnej w nie do końca jasnych okolicznościach. Okazuje się jednak, że pacjenci onkologiczni stracili dostęp też do innych kluczowych terapii.

To jednak nie koniec jasności i transparentności, ponieważ

W ostatnich decyzjach, z 10 maja, pojawiły się m.in. zakazy finansowania w ramach ratunkowego dostępu do terapii lekowych: Kadcyli w leczeniu uzupełniającym chorych na HER2-dodatniego raka piersi po nieskutecznej chemioterapii przedoperacyjnej czy immunoterapii dla chorych na raka nerki w trzeciej linii leczenia paliatywnego. Te decyzje całkowicie blokują dostęp chorym do terapii, które są nie tylko rekomendowane w polskich i międzynarodowych zaleceniach, ale również refundowane w większości krajów Unii Europejskiej. W Polsce te leki jeszcze nie zdążyły być refundowane, a jedyną opcją był wniosek lekarza o ratunkowy dostęp do terapii lekowej. W tej chwili, do m.in. tych leków (nowa lista nieakceptowanych przez Ministerstwo leków i wskazań ma ponad sto pozycji) dostęp dla polskich pacjentów został definitywnie zablokowany.

Zanim więc eks tow. Arłukowicz zacznie grzmieć, że PiS ma krew na rękach, ponieważ swoimi działaniami i zaniechaniami doprowadziło do dodatkowych zgonów, niech dokładnie przyjrzy się swoim. Oczywiście każdy człowiek popełnia błędy, a wielu się nawet na nich uczy. Niestety, styl powrotu Tuska sugeruje, że akurat jeśli chodzi o demokrację i demokratyczne procedury, to nie odrobił zadania i wrócił kompletnie nieprzygotowany. I to właśnie  stanowi doskonałą okazję do zaprezentowania kolejnego, krótkiego fragmentu „Operacji ‚Sodoma'”.

◄Θ₱ƎЯ₳ƆJȺ ƧϴƉØϺѦ►

Ulicami ciągnęli już w stronę amfiteatru pierwsi mieszkańcy. To ci przezorni, którzy pragnęli zająć najlepsze miejsca. W koszyczkach nieśli z sobą żywność na cały dzień, butelki z herbatą lub kawą, niektórzy zaopatrzyli się nawet w warcaby i inne gry towarzyskie, żeby mieć czym zabić czas do rozpoczęcia zebrania, ewentualnie móc rozerwać się podczas nudniejszych przemówień.

Pochód gęstniał z każdą chwilą. Abisur i pozostali strażnicy, spoceni z podniecenia i wysiłku, miotali się od podwórza do podwórza, krzyczeli, poganiali opieszałych. Ich uczyniono odpowiedzialnymi za to, aby ani żywa dusza nie wykręciła się od udziału w zebraniu dekując się w domu.

Trzej sędziowie zebrali się na ostatnią naradę w pokoju nad gospodą.

— Ja zasiędę pośrodku — instruował Zorobabel — ty po prawicy, a ty po lewicy mojej.

— Kto zagaja? — spytał Azaryjasz.

— Ja, rzecz jasna. Rzeknę krótko, albowiem mowy długiej a zawiłej jeno anieli umieją wysłuchać z uwagą.

— I to nie wszyscy.

— Ci zasię są tylko ludźmi.

— Zresztą wiedzą już doskonale o co chodzi — zauważył Hod.

— To nie jest argument. Taka rzecz jeszcze nigdy żadnemu mówcy nie podcięła skrzydeł.

— A propos, co ze skrzydłami? — spytał Azaryjasz.

— W zasadzie powinniśmy nałożyć, iżby było uroczyściej. Wszelako moje uszkodzono w gospodzie i poplamiono winem.

— Moje odzyskałem w stanie godnym pożałowania, najlepsze pióra są powyrywane. Kierowniczka Achsa bardzo przepraszała i zwalała na dziewczęta, że widocznie wzięły do kapeluszy.

— Z moich znów kilka piór pożyczył sobie poeta Sebeon, ażeby napisać poemat „Ginące miasto”. Czytałem. Bełkot.

— Wystąpimy zatem bez insygniów — zdecydował Zorobabel — jeno w majestacie powagi a surowości naszej.

— Rzekłeś: surowości — powtórzył Azaryjasz.

— Tak.

— Właśnie.

— Bo co?

— Nic. Zastanawiam się tylko, czy surowość nie jest przypadkiem siostrą bezduszności i matką okrucieństwa.

— Co chcesz przez to powiedzieć?

— Żal mi tych ludzi. Nie spałem dzisiaj całą noc nie tylko z winy pluskiew, których zaprawdę jest w tym hotelu więcej niż ziarn piasku na pustyni.

— Mnie też ich żal — podtrzymał go Hod.

— To grzesznicy! — obruszył się Zorobabel.

— Ale sympatyczni.

— W tym rzecz.

— Grzesznicy są zwykle sympatyczni — przyznał kierownik niechętnie. — Zważcie, jako bywa w sztuce wszelakiej: gdzież twórca, który sympatycznym potrafi uczynić sprawiedliwego?

— Sztuka jest jeno odbiciem życia, w życiu cnotliwi też nader rzadko odznaczają się szczególnym urokiem. Weźcie choćby tę niezłomną od Prawodawcy — Azaryjasz skrzywił się z obrzydzeniem. — Jest nadęta jako ropucha.

— I nudziara. Ciągle mówi tylko o sobie.

— I maltretuje służbę.

— Jest jednakowoż sprawiedliwa — bronił Czcigodnej Zorobabel.

— Nie jest to tak całkowicie pewne. Ja uważam na przykład, że wdowie za grzech winno być liczone publikowanie po śmierci małżonka tego, czego ów nie chciał ogłosić za życia. Jeżeli nie chciał, widocznie miał powody. Poza tym skąd ona przez tyle lat bierze coraz to nowe artykuły i utwory nieboszczyka? Podejrzewam, jako niektóre pisze sama.

— U pewnych wschodnich narodów — mówił Hod w zamyśleniu — wraz ze zwłokami męża pali się również konia jego i niewiastę jego. Jest to obyczaj okrutny, nie pozbawiony wszelako pewnego uzasadnienia.

— Przestańcie! — rozgniewał się kierownik. — Zaprawdę nie mamy tak wielu sprawiedliwych, iż byśmy mogli rezygnować z tej, którą powszechnie za osobę bez zmazy będącą uznają.

— Wielu? — Azaryjasz wzruszył ramionami. — Dziesięciu nie doliczymy się w żadnym razie.

— Jest Lot i jego rodzina.

— Jakaż właściwie jest owa Lotowa? Nigdy z nią ani dwóch słów nie zamieniłem.

Zorobabel zastanawiał się przez chwilę, szukając najtrafniejszego określenia.

— Ciekawa kobieta — powiedział w końcu.

— No więc dobrze, Lot, Lotowa i dwie Lotówny — sumował na palcach Hod. — Wszystkiego razem cztery osoby. Mam zresztą co do tego Lota swoje wątpliwości, orżnął nas na rachunku w sposób niemiłosierny.

— Obronił mnie, gdy wzburzony tłum omal mnie nie rozerwał — przypomniał kierownik.

— Nazwał to działalnością rozrywkową i zaraz dopisał piętnaście procent do rachunku.

Zorobabel zdenerwował się nie na żarty.

— Zaprawdę zamilknijcie! Napisane jest i wiadome wszystkim, że Lot ocalony został jako sprawiedliwy. Nie my powołani jesteśmy do rewidowania legend. Zostawmy rzecz tę następnym pokoleniom, które uczynią ją z wprawą a umiłowaniem wielkim i wykażą, że co uważano za białe, czarnym jest, a co za czarne — białym albo zgoła czerwonym.

— Dobrze, kierowniku, niech będzie — zgodził się Hod. — Ale i tak razem z niezłomną mamy dopiero pięcioro. Jesteśmy grubo pod bilansem.

— Mam jeszcze jednego ewentualnego kandydata.

— Ja też.

— Ja też. Ale to ciągle za mało.

— Obawiam się, że zmuszeni będziemy wydać wyrok potępiający, od którego nie masz apelacji westchnął Azaryjasz. — Właśnie ta obawa spędziła dziś sen z powiek moich.

— Ja spałem wprawdzie, ale miałem straszny sen. Wszystkie te domy waliły się w gruzy, ludzie dokoła padali i umierali śmiercią, i tylko poeta Sebeon stał na środku rynku i czytał swój poemat. To było przerażające!

Zorobabel gładził w zamyśleniu brodę.

— Jakaż więc rada? Co proponujecie?

Można by założyć z dużą dozą prawdopodobieństwa, że i Hod, i Azaryjasz tylko czekali na to pytanie. Mrugnęli do siebie niepostrzeżenie i na obliczach ich odmalował się wyraz ulgi.

— Ja bym zaproponował, kierowniku — Hod udawał, że namyśla się głęboko — ja bym zaproponował, żeby odroczyć rozprawę. Jakiś proceduralny pretekst zawsze się znajdzie. Pochodzimy sobie jeszcze między ludźmi, porozmawiamy, może uda się skompletować naszą dziesiątkę… Cóż to jest ostatecznie dziesięciu ludzi? Mniej niż sportowa drużyna do kopania piłki!

— Zali zgłaszasz tę propozycję jako formalny wniosek?

— Jako formalny wniosek.

— Głosujmy zatem. Ty też jesteś za odroczeniem? — zwrócił się Zorobabel do Azaryjasza.

— Tak.

— Dwa głosy za, jeden przeciw — podsumował kierownik.

— A więc odraczamy! — ucieszył się Hod.

Zorobabel spojrzał na niego zimno.

— Nic podobnego, takiej demokracji jeszcze nie ma — powiedział tonem, który ucinał dalszą dyskusję. — Głosowanie owo utwierdziło mnie tylko w przekonaniu, iż rozprawa musi się odbyć bezzwłocznie. Mniemacie, jakobym nie rozgryzł intencji waszych? A bezwstydnicy, a rozrabiacze!

— Ależ, kierowniku…

— Już ja wiem, wy byście tak odraczali, póki | starczy w mieście wina i dziewcząt. Okazuje się, że towarzystwo ludzi może zdemoralizować nawet takie porządne anioły! Nie wolno mi do tego dopuścić.

— A co będzie z mieszkańcami miasta tego? — jęknął Azaryjasz. — Co z samym miastem? Łatwo jest wydawać na zniszczenie coś, czego się nie zna. Trzeba nas było nie przysyłać tutaj.

— Mam jak najgorsze przeczucia — Hod był kompletnie zgnębiony. — Zdaje się, że nasz kierownik jest pryncypialistą i dogmatykiem. Napisane jest, że miasto w końcu zginęło, więc miasto będzie musiało zginąć.

— Nieprawda, nic jeszcze przesądzonym nie jest! Wierzę, jako mieszkańcy sami wskażą nam spośród siebie sprawiedliwych. A wonczas nie zawaham się zmienić nawet tego, co napisane.

— Sami wskażą? To dlaczego dotychczas nikt się nie zgłosił?

— Tego właśnie nie rozumiem…

Zorobabel podszedł do okna. Dzień był wspaniały, złocista jasność brała w posiadanie wymarłe ulice i przez nie zapuszczone żaluzje wdzierała się w głąb opustoszałych mieszkań.

— Za chwilę słońce dosięgnie szczytu świątyni. Musimy iść.


* Wbrew pozorom uczeń nie popełnił błędu w obliczeniach, lecz w… interpunkcji. Odpowiedź staje się prawidłowa po wstawieniu w odpowiednie miejsce przecinka ewentualnie dwukropka: palców człowiek ma dwadzieścia, pięć u jednaj ręki, tyle samo u drugiej i po pięć u obu nóg.

Dodaj komentarz