Prezydent wszystkich Polaków czy partii?

Pan prezydent Komorowski cieszy się niezmiennie wysokim zaufaniem rodaków. I trudno się dziwić, ponieważ ma nad pałacem rozciągnięty parasol ochronny. Zgrabnie udało się zagadać stojącą w sprzeczności z ideałami wolności i demokracji, o które walczył za młodu, ustawę o zgromadzeniach. A prasa jeśli w ogóle o panu prezydencie pisze, to raczej przedstawiając go w korzystnym świetle. Nikt nie porównuje go z poprzednikiem, nikt nie ma mu za złe, że jeśli poprzednik niemal wszystko jak leci wetował, to on niemal wszystko jak leci podpisuje.

Nikt przy żadnej okazji i bez okazji nie podkreśla, że prezydent nie jest prezydentem wszystkich Polaków, tylko prezydentem jednej partii. Pewnie dlatego w mediach pierwszego, drugiego a nawet trzeciego nurtu nie pojawiła się wzmianka, a jak się nawet pojawiła, to szybko zniknęła, że pan prezydent dla dobra partii postanowił utrudnić odwoływanie prezydentów i burmistrzów. Otóż Prezydent Bronisław Komorowski zapowiedział na początku czerwca, że przygotowany w KPRP projekt ustawy samorządowej trafi do Sejmu po wakacjach. W projekcie znajdziemy zarówno kij, jak i marchewkę. Kijem jest zapis stanowiący, że referendum w sprawie odwołania organu jednostki samorządu wyłonionego w wyborach bezpośrednich będzie ważne tylko wtedy, gdy frekwencja będzie nie mniejsza niż podczas wyborów do tegoż organu.

Co to oznacza w praktyce? Tłumaczy to prezydencki minister Olgierd Dziekoński. Otóż zawarte w projekcie propozycje mają na celu miedzy innymi zwiększenie wpływu mieszkańców na sprawy lokalnej wspólnoty. Taki żart wysokiego szczebla. Pan prezydent najwyraźniej zbyt długo ociągał się ze swoim pomysłem, co prezydent Elbląga przepłacił stanowiskiem. Już w styczniu portal Res Publica podawał przykład Szwajcarii, gdzie aby ogłosić referendum w sprawie odwołania burmistrza, wystarczy zebrać zaledwie 1000 podpisów. Nie ma tam też czegoś takiego jak próg frekwencji, od którego referendum uznaje się za ważne.*

Czyli odwrotnie niż u nas. Ponieważ w Polsce żeby odwołać burmistrza czy prezydenta należy zebrać podpisy co najmniej 10% mieszkańców uprawnionych do głosowania. Ale to nie wszystko. W referendum trzeba jeszcze uzyskać odpowiednią frekwencję w głosowaniu, aby jego wynik został uznany za ważny. Próg wynosi co najmniej 60% mieszkańców, którzy wzięli udział w wyborach. Pan prezydent dąży więc do tego, aby władza lokalna praktycznie była nieodwoływalna. A nam za nasze pieniądze zafunduje się drogą, ale nic nie znaczącą zabawę — z naszych podatków zostanie zorganizowane referendum w sprawie odwołania kiepskiego włodarza, które z uwagi na niską frekwencję okaże się nieważne. Ale wydatki zostaną poniesione.

Jest oczywiście także i marchewka, ponieważ wszystkie inne referenda bez względu na frekwencję będą ważne, choćby sprawy, dla których zostały zorganizowane były nieważne. Tak czy owak zdumiewające pomysły miewa nasz ukochany pan prezydent, który kiedyś walczył za naszą wolność i swoją. O swoją zadbał, a nam jedną ręką daje, a drugą odbiera. Rządowi zaś dowolne rozwiązania prodemokratyczne są nie w smak.


* Informacje podaję za portalem Res Publika. Jeśli jednak te informacje są równie ścisłe jak obliczenia, których dokonali…

Dodaj komentarz