Prawo, prasa, profesjonalizm

Prawo ostatnio to nie to, do czego przywykliśmy i co przez to pojęcie rozumiemy. Choć twierdzenie, że w Polsce prawo znaczy prawo byłoby niestety twierdzeniem na wyrost. Podczas gdy dla jednego sądu zeznania nie mogą być uznane za wiarygodne, bo nie zostały poparte innymi dowodami to dla innego sądu dowody w postaci zeznań są istotne same w sobie, nawet bez innych dowodów. Co z tego, że świadkowie koronni często zeznawali na temat wiedzy zasłyszanej, można rzec, powoływali się na plotki, a nie własne obserwacje, skoro sędzia za swoje decyzje nie ponosi żadnej odpowiedzialności i to nie on spędzi, albo nie spędzi za kratkami wiele lat?

W zeszłym roku sąd apelacyjny cofnął do ponownego rozpatrzenia zarzuty z aktu oskarżenia, choć mógł sam zająć się sprawą. Ale wtedy część zarzutów nie uległaby przedawnieniu, więc jaki to interes? Z drugiej strony człowiek, który odsiaduje wyrok 25 lat więzienia i mimo, iż już dziś wiadomo, że padł ofiarą „pomyłki sądowej”, wymiar sprawiedliwości nie przyznaje się do popełnionego błędu. I może sobie na to pozwolić, ponieważ odszkodowanie zapłaci podatnik.

Podobnie jest na innych płaszczyznach. Wyobraźmy sobie małżeństwo, w którym żona temperuje zapędy męża. Pewnego razu mąż postanowił zmienić coś w swoim życiu, a ponieważ żona mogłaby mu w tym przeszkodzić więc zaczął ja dusić. Apele by przestał kwituje wzruszeniem ramion twierdząc, że jest gotowy iść na daleko idący kompromis. Jednak nie może czynności przerwać ponieważ właśnie uzupełnił przysięgę małżeńską o stosowny punkt, więc ma do tego prawo. „Poza tym” — przekonuje — „rozpocząłem dialog zgodnie z sugestiami, w związku z tym nie ma podstaw do wszczęcia jakiejkolwiek procedury. Uważam, że policja ma prawo zalecać, ostrzegać, sugerować, a nawet radzić, ale funkcjonariusze, którzy są na utrzymaniu państwa, nie powinni wtrącać się w prywatne sprawy rodziny. Wiec dajmy szansę dialogowi.”

I coś pocieszającego. Rodzice rocznego dziecka poprosili znajomą, by zaopiekowała się ich pociechą przez klika godzin. Po powrocie do domu zobaczyli śpiącą opiekunkę i usłyszeli przeraźliwy płacz dziecka. Okazało się, że maluch jest cały w sińcach i zadrapaniach. Zabrali go do szpitala i zgłosili sprawę na policji. Machina sprawiedliwości ruszyła powoli, jak żółw, ociężale, sprawa znalazła swój finał w sądzie, który… oddalił sprawę. Uznał bowiem, że pokrzywdzony powinien sam zeznawać. Co w tej historii jest budującego? Że rzecz miała miejsce w Ameryce, a to oznacza, że sądy amerykańskie w niczym nie ustępują polskim, a bywa, że nawet je przewyższają.

Dobra zmiana kładzie jednak kres wolnej amerykance. Dziś bowiem o tym co jest, a co nie jest zgodne z prawem w coraz mniejszym stopniu decydują prawnicy i sądy, a w coraz większym politycy. To oni określają czy posiedzenie sądu, to posiedzenie sądu czy spotkanie kolesi, a wyrok to wyrok czy opinia. Zawiłości prawne tłumaczy prezes Ja. Kaczyński w ostatnim numerze Do Rzeczy: Po pierwsze, nie możemy uznać łamania prawa na zasadzie „ja tej ustawy nie widzę”, bo taka była odpowiedź prezesa Andrzeja Rzeplińskiego na naszą grudniową nowelizację ustawy o Trybunale. Nie było najmniejszych podstaw, aby Trybunał bez żadnej procedury przeszedł nad nią do porządku dziennego. To jest oczywiste łamanie konstytucji i nowa zasada, że Trybunał niczemu nie podlega i jest po prostu suwerenem. I to takim suwerenem, który ogłasza swoje decyzje, które stają się prawem. Nie wchodzi więc w grę uznanie, że Trybunał może orzekać, nie uwzględniając obowiązującej ustawy. Po drugie, nie wchodzi w grę uznanie, że trzej sędziowie, którzy są sędziami – zostali wybrani przez Sejm i zaprzysiężeni przez prezydenta – dostają pensje, mają gabinety i legitymacje, a nie są dopuszczeni do orzekania. To jest całkowicie pozbawione podstaw prawnych i to jest nie do zaakceptowania. Natomiast o wszystkich innych sprawach, związanych ze sposobem funkcjonowania Trybunału, takich jak orzekająca większość, terminy, możemy jak najbardziej rozmawiać.

I wszystko jasne.

Swoją cegiełkę do obrazu nędzy i rozpaczy dokładają także niestety żurnaliści. Żurnaliści, nie dziennikarze, bo dziennikarze to elita, znająca język polski, poprawnie z niego korzystająca co daje gwarancje, że rozumie otaczający świat i potrafi go opisać. Różnicę miedzy żurnalistyka a dziennikarstwem tłumaczy portal na:temat. Otóż p Grzegorz Burtan tłumaczy jak działa clickbait, którego — wbrew temu co sugeruje nazwa — historia sięga XIX wieku. W najogólniejszym skrócie chodzi o przyciągnięcie uwagi, a w obecnej rzeczywistości po prostu kliknięcie odnośnika. Jak złowić potencjalną ofiarę? Tworząc fałszywą, sensacyjna wiadomość. Gdy zaciekawiony użytkownik zachęcony nagłówkiem kliknie odnośnik zostanie przeniesiony tam, gdzie niekoniecznie chciałby się znaleźć. Często bowiem dostęp do szokującej informacji lub zdjęcia jest możliwy po podaniu adresu e-mail lub telefonu.

Jakim cudem wciąż dajemy się złapać na tytuły rodem z tabloidów? — pyta Grzegorz Burtan i tłumaczy, że Typowy clickbait jest zazwyczaj tworzony według prostego schematu psychologicznego. Przede wszystkim wykorzystuje się efekt „dziury ciekawości” – nagłówek, który się pojawia w sieci, wzbudza ciekawość internauty, ale jej nie zaspokaja. By poczuć się usatysfakcjonowany, musi kliknąć w link i przeczytać cały artykuł. Dobrym przykładem są wszelkiego rodzaju listy, gdzie w tytule wymienia się, że jeden z punktów „zaskoczy” lub „zaszokuje” czytelnika. Przykłady? Proszę bardzo: „Na kilka godzin zostawili dziecko ze znajomą. To, co wydarzyło się potem przeraża”, „Chcecie wcześniejszych wyborów? To byłby wielki prezent dla rządu PiS –oto dlaczego”, „Polskie miasta na krawędzi bankructwa. Zobacz, kto ma problem”, „Dziwne zachowanie rządu PiS. Chcą pomóc nieuczciwym”, „Czterech na pięciu kandydatów kłamie w CV. Po co?” Przykłady z portalu na:temat, gazeta.pl. A każdy z nich przyozdobiony równie intrygującym obrazkiem. Przyganiał kocioł garnkowi?

Jak odróżnić oszustwo od opiniotwórczego dziennikarstwa, oto jest pytanie!

Dodaj komentarz


komentarze 3

  1. Co tu dodać? To polska, smutna rzeczywistość.

    Sądy mają w społeczeństwie bardzo złą opinię. Tak bez powodu? Prokuratury mają jeszcze gorszą. Też bez powodu? Zmiany są wskazane i niezbędne, ale nie metodami jak w sprawie TK.

    A „dziennikarze”? Toż to zawód prawie na wymarciu. Nawet w tematach poważnych są takie głupawki tytuły. To wzór hamerykański.

    Moja koleżanka wyjechała do USA. Po 5 latach dostała obywatelstwo i namawiała mnie na przyjazd. Ale to kraj nie dla mnie.

    Przyroda przepiękna, stworzyli dużo wspaniałych rzeczy w kulturze, w nauce, na którą grosza nie żałują. Ale gdy czytam o ich polityce – to zastanawiam się, kogo oni tam wybierają.Kto jest tą kukiełką, którą finansjera kręci.

    Nawet nasi „miszcze” im nie dorównują. W jednej z książek Aleksandra Makowskiego, dyplomaty, szpiega z czasów PRL – nie zweryfikowanego pozytywnie, pisarza, jest wiadomość, że dzięki jego współpracy z Afgańczykami, USA mogli Bin Ladena mieć parę lat wcześniej. Mieli „podanego go na tacy” Dlaczego nie skorzystali? Autor nie znał odpowiedzi.

    A dlaczego szukali broni w Iraku, której nigdy tam nie było? Moja prywatna myśl podpowiada mi, że potrzebowali wykorzystać stare zapasy broni, by rząd kupił nowe. Interes musi się kręcić. A że do tego jeszcze oszukali i namówili Europę, to koszt był mniejszy. Ich koszt, bo Europa ma same straty na tamtej wojnie. No, może RFN, Wielka Brytania robili jakieś interesy.

    A co do ich demokracji, to powiem, że porównując ją z demokracją rosyjską, to kolory są inne, oprawa jest inna, ale i tu i tu to tylko kicz.

    Dziś trochę bojowo (?), ale za oknem pioruny walą, że hej (ku jakiejś czci?). I to drugi raz dzisiaj.

    1. Aby coś zmienić trzeba mieć wolę, odczuwać potrzebę i — najważniejsze — mieć świadomość co działa źle. Tego zabrakło w czasach grubej kreski w odniesieniu do wymiaru sprawiedliwości. Rzucono się na „agentów” przymykając oczy na ewidentne podłości o niespotykanym wymiarze. Z bielmem na oczach nie chciano dostrzec, że to nie tajni współpracownicy ani agenci bezpieki, ale sądy skazywały działaczy opozycji na długoletnie więzienie.

      1. Nie dostrzegano także wiele innych rzeczy. O zagrożeniach jakie niesie dla państwa komitywa z KK i jego chciwości nie mieli pojęcia. W PRL o tym na lekcjach historii nikt nie mówił (zgodnie z umową PRL-Wyszyński: my nie ruszamy was, wy nie ruszacie nas). Ale były książki, które były dostępne.Było iluś tam ludzi, co skończyli historię. Powiem jak mawiała moja ciotka: Wiedza to była, ale rozumu nie było.

        Problem zwracania nieruchomości i regulacje prawne – to też ślepota. Czy jednak na pewno?

        Dla mnie cała tzw. „klasa polityczna” to klasy akurat nie ma żadnej. No, są małe wyjątki. Da radę policzyć na palcach rąk, do palców nóg sięgać nie trzeba..A to już więcej niż jedno pokolenie rządów. Rządów czy bezrządów?