Prawo osieroconych, osierocone prawo

Wiemy już co to jest socjalizm. To jest ustrój hołoty dla hołoty. A kapitalizm? Niestety, w tym wypadku wybitny polski polityk i mąż stanu nie daje wyjaśnienia, stwierdza tylko lakonicznie, iż Są podstawy do tego, by nastąpiła w Polsce nowa fala kapitalizmu. Nie pozostaje nic innego, jak sięgnąć po słownik języka polskiego, by dowiedzieć się, że kapitalizm to system społeczno-gospodarczy oparty na prywatnej własności, wolnej konkurencji i rozwiniętej gospodarce rynkowej. Z kolei gospodarka rynkowa tym się różni – upraszczając – od gospodarki socjalistycznej, iż jest zdecentralizowana, a cen nie ustala centrala. Oczywiście ani rynek do końca wolny, ani pozostawiony bez nadzoru. Po prostu działa sam w granicach zakreślonych przez prawo, w oparciu o prawne uregulowania.

Działanie, zakres swobód, reguły gry ustala więc ustawodawca. Może działalność utrudnić, narzucić określone warunki, lub przeciwnie – ułatwić, zachęcić do działania i inwestowania systemem ulg i przywilejów. Może także, jeśli zechce, wyjąć całą branżę nie tylko spod działania prawa, ale i logiki i uprzywilejować w niespotykany nigdzie poza socjalizmem sposób. A skoro może, to wyjął. Co ciekawe nie w żadnym państwie socjalistycznym, nie w Chinach, Korei Północnej, na Kubie, czy nawet w Związku Radzieckim gdy Związek istniał, ale w kolebce światowego kapitalizmu i wolności wszelakich. Z dnia na dzień jedna branża dostała prawo czerpania monopolistycznych zysków przez dekady. A cały świat te idiotyczne uregulowania potulnie i bez szemrania wprowadzał u siebie. Z Unią Europejską na czele.

Nie od rzeczy będzie w tym miejscu poczynić dygresję, że na początku nie chodziło o żadne prawa czy interes autorów, ale o prawo do kopiowania. I tak to po dziś dzień jest na zachodzie – copy right. Tak naprawdę chroniony jest więc i zgarnia lwią część zysków ten, kto ma prawo powielania, zwielokrotniania stworzonych przez kogoś innego dzieł. Zaś kalendarium pewnych wydarzeń, czy raczej wynalazków, pozwala zrozumieć skąd się wzięła obłędna i nielogiczna tendencja wydłużania ochrony „własności intelektualnej” w nieskończoność.

Gdy w latach sześćdziesiątych upowszechniły się kasety magnetofonowe na płytach pojawiły się napisy „Home taping is killing music & is illegal”. Oczywiście muzyki domowe kopiowanie nie zabiło, ale… Pierwszym impulsem dla wydłużenia okresu ochrony dzieł, zawłaszcza filmowych i muzycznych było pojawienie się najpierw kaset VHS w roku 1976, a następnie płyty kompaktowej w roku 1982. I możliwości cyfrowego zapisu na nośnikach CD-R trzy lata później. Otwierała się jedyna w swoim rodzaju okazja, by po raz drugi zarobić na materiale już raz rozpowszechnionym. Z kolei w roku 1995 pojawia się DVD, a to niepowtarzalna okazja, by sprzedać po raz trzeci ten sam film, który raz rozpowszechniono w kinach, a drugi raz na kasetach VHS. Trzeba było jednakowoż jakoś zalegalizować ten proceder, a zyski skierować do właściwych kieszeni, wiec zaczęto wydłużać ochronę „własności intelektualnej” o kolejne dziesiątki lat – z 25 na początku lat dziewięćdziesiątych, do 50 lat w połowie (polska ustawa z 1994 roku), by – na razie – skończyć na 70, gdy na horyzoncie wraz z technologią Blu-Ray pojawiła się możliwość sprzedania tego samego filmu po raz czwarty.

Teraz Parlament Europejski pochylił się z troską nad chronionymi prawem treściami konstatując, że owa ochrona – paradoksalnie – działa na niekorzyść dzieła. Pani Lidia Geringer de Oedenberg na swoim blogu cieszy się z tego jak dziecko, bo Ogromna liczba dzieł spoczywających w europejskich archiwach czy bibliotekach nie może być udostępniana, ponieważ nie ma możliwości ustalenia autorstwa tych prac lub też dotarcia do właścicieli praw do nich – koniecznego do wyrażenia zgody na ich użycie. Takie „zamrożone” dzieła stanowią często aż 45% zbiorów wspomnianych instytucji. Co to oznacza w praktyce? Że duże firmy wydawnicze, przemysł rozrywkowy nie położył jeszcze łapy na 45% zbiorów. A zadaniem prawodawcy jest mu to umożliwić.

Mamy więc sytuację następującą – dzięki ochronie prawnej 45% zbiorów jest zamknięte na cztery spusty i niszczeje. Jeśli sobie dodatkowo uświadomimy, że żywotność taśmy filmowej wynosi ok. 25 lat, to możemy sobie wyobrazić ile dzięki choremu prawu dzieł, lub nawet niedocenionych arcydzieł, już bezpowrotnie przepadło. Zaś tok rozumowania Parlamentu przypomina tok rozumowania dyrekcji szpitala psychiatrycznego. Otóż dyrekcja owej placówki doszła do wniosku, że jeśli kaftan bezpieczeństwa przyozdobić kolorowymi wzorkami, to stanie się mniej krępujący dla pacjenta. Zamiast więc chore prawo ucywilizować i postawić na nogach proponuje się tworzenie wyjątków. Innymi słowy – wszystko podlega ochronie, ale niektóre utwory spod owej ochrony wyjmiemy. I zamiast po porostu udostępnić pozwolimy z nich korzystać, czyli sprzedawać. Bez konieczności dzielenia się zyskiem z kimkolwiek, boć przecież twórca swe dzieło osierocił był. Przyznaje to zresztą bez owijania w bawełnę sama europosłanka: Co najważniejsze jednak i uznaję to w kategoriach największego sukcesu naszych negocjacji, instytucje publiczne będą miały realną szansę generowania dochodów z użycia dzieł osieroconych, które wspomogą skromne budżety przeznaczone na procesy digitalizacji.

Ponieważ prawo stanowi, że „utwór” chroniony jest przez siedemdziesiąt lat od śmierci autora względnie pierwszego upublicznienia, owe „instytucje publiczne” będą mogły czerpać zyski do roku co najmniej 2082. Bezstresowa praca dla dwóch pokoleń urzędników i to z uwzględnieniem wszystkich reform emerytalnych rządu Tuska. Zna ktoś inną tak uprzywilejowaną branżę? Zna ktoś inny model biznesowy pozwalający czerpać korzyści z cudzej pracy przez tak długi okres?

Dodaj komentarz