Prawnik radzi: Nie rób tego na co ci prawo pozwala

Pani Ania Laszuk rozmawiała w komentarzach Tok FM z p. Heleną Rymar i p. mec. Markiem Rosińskim. Pan mec. popłynął bardziej niż sam p. Cezary Łasiczka podczas rozmowy na temat przedłużenia czasu pracy (nikt by nie chciał pracować i wszyscy by chcieli iść na emeryturę po ukończeniu szkoły podstawowej). Problem w tym, że p. Łasiczka odpływa incydentalnie, natomiast p. mec. ewidentnie permanentnie.

Generalnie chodzi o to, że p. mec. nie jest przekonany, że wszyscy by chcieli udostępniać swoją twórczość za darmo. Przy czym zrównuje wiedzę i innowacyjność z rozrywką. Czyli chroniony patentem przez ćwierć wieku epokowy wynalazek jest równie innowacyjny jak chroniony przez półtora wieku kawałek muzyczny czy film. Pan mec. nawija: Jeżeli jest takie powszechne przyzwolenie, które buduje się właśnie dzięki różnym publicznym wypowiedziom, że właściwie ściąganie piosenek za które się nie płaci, filmów itd. jest jak najbardziej OK, no to budujemy pewną świadomość, że eeeee, no że jakby ochrona praw własności intelektualnej nie ma wielkiego sensu. To powoduje że np. jeśli są prowadzone postępowania karne, i wiem tutaj, że jest wielu przeciwników postępowań karnych, związanych z naruszaniem praw własności intelektualnej, to prokuratorzy dość powszechnie umarzają tego typu postępowania bo uważają że znikomość, to znaczy szkodliwość społeczna jest znikoma i że nic wielkiego się nie stało. itd. itp.

Czy prawnik powinien znać przepisy? Czy powinien na antenie budować świadomość, że to na co prawo zezwala jest czymś nagannym? Na potrzeby swoich wywodów wymyślił nawet analogię: „jeśli pojedziemy autobusem na gapę, to też nic się nie stanie”. Owszem. Stanie się. Ale to nie to samo. P. Ania nie zapytała (a szkoda) czy również okrada przewoźnika pasażer, który trasę autobusu pokonuje pieszo? Czy okrada sieć handlową klient, który zamiast zaopatrywać się w supermarkecie kupuje u pani Krysi na rogu? Czy okrada pisarzy i poetów Kowalski, który choć przeczytał setki książek nie splamił się kupnem żadnej, bo wszystkie pożyczał w bibliotece lub u znajomych? A może o nielegalne rozpowszechnianie należy oskarżać każdego, kto muzyki słucha przy otwartym oknie? Wielka szkoda, że p. Ania nie zwróciła p. mec. uwagi, że Jego postawa i to co wygaduje budzi pogardę dla prawa i jego przedstawicieli. Bo jak można wierzyć systemowi prawnemu, którego przedstawiciel plecie duby smalone?

Pan mec. pyta: Czy gdyby nie można było tych piosenek ściągać za darmo czy [twórcy] nie zarobili by więcej i nie mogliby się bardziej wypromować? A czy gdyby kancelarii prawnych było mniej, a dostęp do zawodu utrudniony i możliwy tylko dla członków rodzin i protegowanych, to adwokaci nie zarabialiby godziwiej? Można coś promować nieskończenie długo, ale jeśli odbiorcy uznają, że to nie jest warte żadnych pieniędzy, to nie kupią. I nie ściągną.

Z drugiej strony to sam przemysł rozrywkowy edukował gorliwie, że muzyka, filmy to śmieci, które nie są godne przechowywania i zbierania. Bo jak inaczej nazwać gadżety zabezpieczone na wszelkie możliwe sposoby, z których przegrać zbiorów praktycznie się nie da, a których żywotność to góra kilka lat? To przemysł rozrywkowy zmusza posiadacza oryginalnego filmu na DVD do oglądania idiotycznych (anty)reklam, z których dowiaduje się, że pobieranie z sieci jest kradzieżą, choć zgodnie z polskim prawem nie jest. Siedząc i gapiąc się na ten materiał, którego nie da się przewinąć, wielu zastanawia się, czy jednak nie są jeleniami, skoro w sieci są dostępne kopie bardziej przyjazne użytkownikom i szanujące ich czas. To przemysł rozrywkowy wreszcie zaczął zabezpieczać płyty i pliki przed „złodziejami” utrudniając życie nie piratom, którzy z kopiowania żyją, bo oni bez trudu obchodzili te zabezpieczenia, tylko bogu ducha winnym konsumentom. Konsumentom, którym dano w ten sposób do zrozumienia, że zamiast wydawać kupę kasy i kupować zabezpieczony oryginał, którego nie da się ani skopiować na discmana czy innego odtwarzacza (na co prawo zezwala), ani – często – wręcz odtworzyć, należy ściągnąć za darmo lub kupić za grosze na bazarze niezabezpieczoną kopię.

coyprotectovverride

W tym miejscu warto zwrócić uwagę na rzecz tyleż charakterystyczną, co znamienną. Praktycznie żadna – poza zarejestrowaną w Brukseli organizacją Test-Aankoop – federacja konsumentów nie stanęła w obronie konsumentów, gdy przemysł rozrywkowy wciskał im za pełną cenę wadliwy, niepełnowartościowy towar. Prawnicy polskiej organizacji uznali, że skala „zjawiska” nie daje podstaw do skierowania wniosku o zbadanie sprawy przez Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Kto zmusi konsumenta, by kupił za kilkadziesiąt złotych płytę, której być może nie odtworzy? A reklamować się nie da, bo „rozfoliowana”, a u nas, widzi pan, gra…

Prawo nie obliguje użytkownika do prowadzenia śledztwa, czy udostępnione w sieci dobra są czy nie są chronione. Bowiem w cywilizowanym świecie zawsze było tak, że karany był ten, kto prawo złamał, a nie ten, kogo łatwiej złapać. Tyle, ze świat przestał ewidentnie być cywilizowany w momencie, gdy uchwalono tak zwaną „ochronę własności intelektualnej”. Czyli zagwarantowano w niemal mafijny sposób zyski na absurdalnie długi czas jednej branży – tak zwanemu „przemysłowi rozrywkowemu”. Żadna inna działalność człowieka nie podlega tak długotrwałej ochronie i nie przynosi tak niewyobrażalnych zysków. Szkoda, że nie zawsze twórcom. Bo ci nierzadko przymierają głodem, żyją w zapomnieniu lub dawno nie żyją.

Na koniec w prezencie dla p. mec. Art. 23. Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych:

1. Bez zezwolenia twórcy wolno nieodpłatnie korzystać z już rozpowszechnionego utworu w zakresie własnego użytku osobistego.

I pytanie: Jak użytkownik ma sprawdzić, czy tu, tu albo tu są rozpowszechniane i oferowane „legalne” czy „nielegalne” treści?


Audycja p. Anny Laszuk.
Obrazek pochodzi stąd

Dodaj komentarz