Prawda, honor, wiara

Zbieram się od kilku dni, by napisać na temat równie ważny jak ACTA, a kto wie, czy nie ważniejszy. Chodzi oczywiście o tragedię, jaką spotkała Polska, gdy okazało się, że samolot lecący na uroczystości z okazji kolejnej rocznicy wyrżnięcia kilku tysięcy polskich żołnierzy przez wrogów, nie doleciał. Po bez mała dwóch latach można pokusić się o podsumowanie. A w podsumowaniu stwierdzić, że Polacy dzielą się na dwie kategorie: tych, którzy wierzą oraz tych, którzy nie wierzą.

Ci którzy wierzą wyznają wiarę otwarcie i bez ogródek: Wierzę, że w kokpicie Tu-154M zaraz przed katastrofą nie było generała Błasika – wyznał w konkurencyjnym RMF mec. Rafał Rogalski.

Ci którzy nie wierzą również wyznają niewiarę otwarcie i bez ogródek dużymi literami: NIE WIERZĘ W WYPADEK – wyznał w konkurencyjnym Salonie24 Tomasz Sakiewicz.

Podczas wyjaśniania przyczyn tragedii doszło do cudu. Otóż okazało się, że… Oddajmy głos Antoniemu Macierewiczowi: To oznacza, że raport ministra Jerzego Millera opierał się na fałszywych informacjach, a raport MAK także był raportem sfałszowanym. Raport Millera został sfałszowany. Kto to zrobił, tego nie wiem, ale opierał się na fałszywych danych.

Skąd te wnioski p. Macierewicza? Otóż w oparciu o sfałszowany raport dwóch wybitnych uczonych amerykańskich (gdyby akcja działa się w innej rzeczywistości byliby to uczeni radzieccy) uznało, że żaden samolot nie zahaczył żadnym skrzydłem o żadną brzozę, a brzoza po prostu złamała się sama lub została złamana w celu… P. Macierewicz celu łamania brzóz w zagajniku nieopodal lotniska nie ujawnił.

Prof. Wiesław Binienda z Uniwersytetu w Akron w Ohio przedstawił w Sejmie symulację lotu TU 154M. Naukowiec podważył doniesienia o urwaniu skrzydła podczas uderzenia w brzozę. Jego zdaniem nawet jeśli samolot uderzył w drzewo, to skrzydło powinno wytrzymać tę kolizję. A jeśli nie wytrzymało, to samo sobie winne. Według naukowca ewentualne uderzenie skrzydła w brzozę nie mogło spowodować złamania skrzydła. Z jego symulacji wynika, że skrzydło tupolewa było w stanie ściąć drzewo, z lekkimi uszkodzeniami. Od dawna nie jest tajemnicą, choć o tym się nie mówi, że Rosjanie używają tupolewów do koszenia tajgi.

Prof. Wiesław Binienda z Uniwersytetu w Akron w Ohio poddał analizie również założenie, że skrzydło zostało urwane w momencie, na który wskazują raporty. Wówczas za mało prawdopodobna wydaje mu się możliwość upadku skrzydła ponad 100 metrów od drzewa. Z symulacji Wiesława Biniendy wynika, że w takim przypadku skrzydło powinno upaść około 10-12 metrów od miejsca zderzenia. A skoro nie upadło, to samo sobie winne.

Jeśli zaś za prawdziwe uznać, że skrzydło odpadło w miejscu wskazanym przez raporty i spadło ponad 100 metrów od tego miejsca, z symulacji wynika, że samolot powinien znajdować się znacznie wyżej. To z kolei wyklucza uderzenie w brzozę. Względnie zadaje kłam twierdzeniu, że miała tylko kilka metrów wysokości, podczas gdy musiała mieć kilkadziesiąt, a skurczyła się w wyniku urazu.

To wszystko ma służyć udowodnieniu tezy, iż katastrofa nie była wypadkiem jeno zamachem. Bowiem samolot rozpadł się w powietrzu, czyli w wyniku wybuchu bomby. Jednak przyjmując, że to był zamach, trzeba dysponować intelektem p. Macierewicza, żeby nie zastanawiać się po co wysadzać samolot lądujący w zagajniku, skoro i tak się za chwilę rozbije? Bo pytać o to, kto zmusił prezydenta, żeby leciał akurat tego dnia i kto mu kazał spóźnić się chyba nie ma sensu. Chyba, żeby przyjąć, iż prawdziwym celem lotu było wysadzenie desantu w krzakach w celu zdobycia lotniska. Wtedy obecność bomby na pokładzie staje się zrozumiała.

Ale to nie wszystko. Bo prawda, prawda, prawdą, ale najważniejsze są pryncypia. Dlatego w sytuacji, gdy ta lub tamta komisja poweźmie informację, a choćby tylko podejrzenie, że ktoś nieuprawniony znajdował się tam, gdzie znajdować się nie powinien, ważniejsza od prawdy staje się odwaga. Wtedy bowiem przychodzi pora wykazania się patriotyzmem. Należy więc odważnie i bezkompromisowo porzucić dociekanie prawdy i zająć się – jak to zgrabnie ujął Macierewicz – obroną honoru polskiego oficera. Tak nam dopomóż Bóg.

Nie jest tylko do końca jasne, czy chodzi o obronę honoru w ogóle, czy tylko przed tymi, którzy na polskiego oficera złożyli do prokuratury doniesienie, że „odmówił wykonania rozkazu”, nazwali tchórzem i stwierdzili, że „przyniósł wstyd państwu polskiemu i jego siłom zbrojnym”.

Konkludując – na podstawie dotychczasowych ustaleń da się już wysnuć daleko idące wnioski na przyszłość. Otóż jeśli ktoś pędząc samochodem 200 km/h we mgle, po oblodzonej jezdni ulegnie wypadkowi to winę ponosi policjant, który nie zatrzymał kierowcy prawa jazdy podczas rutynowej kontroli, projektant drogi oraz GDDKiA. A protokół policyjny został sfałszowany.

Dodaj komentarz