Powrót do polityki

Co by się stało, gdyby lekarzy wyłaniano w drodze wyborów? Największe wzięcie mieliby ci, którzy obiecywaliby bezstresowe leczenie. Przekonujący, że nie trzeba żadnych wyrzeczeń, żadnych operacji, wystarczy poczekać, łykać środki przeciwbólowe i witaminy, trochę pomęczyć się i samo przejdzie.  Bo choroby nie istnieją, wmawia je ludziom lobby farmaceutyczne, a konieczność dokonywania operacji producenci skalpeli i gazów usypiających. Nie trzeba kaleczyć, żeby leczyć, to byłoby ich hasło. Czy taki system ochrony zdrowia zdałby egzamin? Oczywiście! W ciągu roku, góra dwóch szpitale opustoszałyby, ponieważ poumieraliby wszyscy, których dotychczas w nich leczono.

Taki pomysł to kompletna bzdura, prawda? Aby skutecznie leczyć trzeba mieć wiedzę i doświadczenie podbudowane gruntownym wykształceniem. Podobnie jak w innych dziedzinach. Nikt nie powierzy projektowania domu krawcowi, szycia spodni operatorowi koparki, operowania koparką krawcowi. Istnieje jednak dziedzina mająca wpływ na zdrowie, życie i kondycję milionów, która nie wymaga żadnych kompetencji, wiedzy, doświadczenia. To polityka i jej dziecko, czy może raczej bękart — władza.

Lenin był zdania, że rządzić krajem może nawet kucharka. Wystarczy ją przeszkolić. Okazuje, że kucharka po przeszkoleniu mogłaby rządzić w reżimie totalitarnym. Demokracja nie stawia takich wymagań. Co na przykład zrobili lokalni politycy z władzą, którą im powierzył lokalny suweren? Przejęli się ostrzeżeniami uczonych, że z powodu zmian klimatu będzie sucho i upalnie? Skąd! Poszli w zupełnie przeciwnym kierunku i przekształcili rynki swoich miast i miasteczek w betonowe patelnie. Weźmy miasteczko turystyczne na południu Polski, stolicę Podhala. Rynek był tam oazą zieleni, tętniącym życiem miejscem spotkań. Za unijne pieniądze wycięto praktycznie wszystkie drzewa i krzewy, zabetonowano trawniki doprowadzając do tego, że nieliczni przechodnie przemykają chyłkiem, bo nie ma się gdzie schronić przed żarem. Siadanie na któreś z nielicznych ławek grozi poparzeniem. Żeby pustka nie straszyła postawiono betonowe ławki i posadzono na nich betonowe imitacje siedzących na nich ludzi. Aż dziw bierze, że w ten sam sposób nie uporządkowano parków, ale wszystko przed nami. Zwłaszcza, że żywe drzewa tracą liście, które trzeba sprzątać, wiatry łamią gałęzie, a plastikowe względnie betonowe imitacje są niezniszczalne i doskonale zniosą zarówno nawałnice jak i upały.

Chodzą słuchy, że Polki i Polacy są w stanie zrozumieć, a nawet przyjąć do wiadomości, że jeśli ząb boli, to trzeba udać się do dentysty, a nie do kowala. Godzą się nawet na to, że dentysta przedsięweźmie odpowiednie kroki, czasem radykalne. Ba! Są skłonni za usługę zapłacić! Jednocześnie bez mrugnięcia okiem powierzają przy urnie swój los w ręce kowala, gdy ten obieca im gruszki na wierzbie i inne atrakcje.

Na portalu TVP można obejrzeć materiał, z którego wynika, że choć z inflacją nie radzi sobie rząd Morawieckiego, to bezradny jest Tusk.

Wypłaty czternastych emerytur rozpoczną się za niespełna dwa miesiące. Ustawę o dodatkowym świadczeniu podpisał prezydent Andrzej Duda. Wypłata czternastek także w tym roku to kolejne działanie rządu, które ma złagodzić skutki inflacji dla Polaków. O takiej reakcji na wzrost cen nie można było mówić, gdy rządził Donald Tusk, który dziś — otwarcie przyznaje — że nie zna sposobu na szybkie ograniczenie wzrostu cen.

Podobno polityk, który będzie mówił prawdę, na przykład, że nie da się „złagodzić skutków inflacji” i trzeba zacisnąć zęby i pasa, nie wygra wyborów. Jest to o tyle dziwne, że starsi ludzie pamiętają lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte i doskonale wiedzą, że ze wzrostem cen nie da się wygrać podnosząc płace. To nie jest wiedza tajemna. Wiadomo od dawien dawna, że jeśli jest duża podaż, to ceny spadają, a jeśli mała, to rosną. Dotyczy to wszystkiego, nie tylko towarów i usług, ale także pieniędzy. Naturalną konsekwencją dużej ich podaży jest wzrost cen, napędzany dodatkowo pandemią, a teraz wojną.

Składam publiczne przyrzeczenie, że my te wybory wygramy. Wspólnie z całą opozycją albo nawet sami obiecał Tusk. Jak widać można obiecywać coś, co nie do końca zależy od obiecującego. No bo co w sytuacji, gdy większość wyborców zacznie się odgrażać, że po ich trupie? Poza tym co to znaczy „wygramy”? Przecież nawet w Platformie są ludzie, którzy nie potrafią dla wspólnego dobra zrezygnować z prób narzucenia większości swoich poglądów! Dowodem chociażby ostatnie głosowanie obywatelskiego projektu dotyczącego aborcji. PiS prze do przodu niczym czołg, jest skuteczny w tym co robi. Rozmamłana opozycja nie potrafi zdyscyplinować nawet własnych członków.

To jest moje pierwsze zobowiązanie – wygrane przez Platformę wybory oznaczają powrót do takiej polityki, która uwolni Polaków od strachu, że każdego dnia będą w sklepach dowiadywali się, że chleb jest droższy i że płacą więcej za gaz — zobowiązał się Tusk. „Taka polityka” to jaka polityka? Podwyżki dla sfery budżetowej? O ile wzrośnie inflacja po takim zabiegu? A co z system emerytalnym. Co z systemem ochrony zdrowia, którego przez lata nawet nie próbowano zreformować? Co ze zbliżającym się wielkimi krokami black-outem spowodowanym przestarzałą infrastrukturą energetyczną? W tej sytuacji słowa o powrocie do „takiej polityki” brzmią jak groźba.

Tusk pytany jak zamierza poradzić sobie z inflacją odparł, że był zaskoczony kompletną pustką programową PIS-u i prezesa Kaczyńskiego. Pustką programową PO i przewodniczącego Tuska nie był zaskoczony, ba, zdawał się być z niej dumny. Jedynym pomysłem jaki ma są obligacje oprocentowane na poziomie inflacji. Co dadzą? Zagwarantują bogatym, że na inflacji nie stracą. Biednych na wykup obligacji stać oczywiście nie będzie, więc będą sobie radośnie klepać coraz większą biedę. Na dodatek jak mantrę powtarza, że ludzie mają prawo wiedzieć co ich czeka, znać plany i zamierzenia władzy. Sam jednak konsekwentnie pary z gęby nie puszcza, na pytania nie odpowiada, sekretów nie zdrada. Obiecuję, że wygram, a jak tylko wygram, to już ja was urządzę! I to jest decyzja oczywiście polityczna, a czy się to komuś podoba, czy nie: to, co pisowska władza obywatelom dała, tego nikt nie zabierze. Mogę zagwarantować i będę to powtarzał, chyba jest to jeden z priorytetów przyszłego rządu. Żeby Polacy poczuli się bezpiecznie i żeby byli w stanie planować swoją przyszłość, nowa władza nikomu niczego nie zabierze, natomiast doprowadzi do tego, żeby to, co Polacy mają, nie traciło na wartości w tak kosmicznym tempie.

Gdy w 2008 roku uderzył kryzys, rząd Tuska zamiast skorzystać z okazji i zredukować rozbuchane wydatki budżetowe, uporządkować i uprościć system podatkowy wolał wykonywać ruchy pozorne, których zwieńczeniem było zniszczenie systemu emerytalnego. Dzisiaj dopłaty do ZUS-u sięgają dziesiątek miliardów zł i rosną w zastraszającym tempie. Teraz

Dług sektora instytucji rządowych i samorządowych (dług EDP) stanowiący jeden z elementów kryterium fiskalnego z Maastricht wyniósł na koniec I kwartału 2022 r. 1 415 777,6 mln zł, co oznaczało wzrost o 5 280,0 mln zł (+0,4%) w stosunku do końca 2021 r.

Bez mała półtora biliona złotych. Dziś koszt obsługi długu to około 30 miliardów, w ciągu kilku miesięcy eksperci spodziewają się podwojenia tej kwoty. Oprocentowanie obligacji skarbowych przekroczyło 7%. Oznacza to, że niedługo jak za Gierka nowe długi będą zaciągane na spłatę starych. Człowiek rozsądny w tej sytuacji mówiłby wyborcom prawdę, szczerą prawdę i tylko prawdę, nie obiecywał kolejnych cudów. Chyba, że jest samobójcą. PiS będąc w opozycji pokazało co potrafi. Załóżmy, że dzięki kłamstwom, pustym obietnicom i głupawym zobowiązaniom Tusk wygra wybory. I co potem? Jak sobie poradzi z okłamanym społeczeństwem podburzanym przez PiS? Jak wyprowadzi bankrutujący kraj z kryzysu? Kto mu udzieli kredytu zaufania?

Dodaj komentarz