Najtrudniej przewidzieć przyszłość. To truizm, ale nie wszyscy o tym wiedzą. Na przykład Pankracemu jedna wróżka powiedziała, że żona go zdradzi, a druga, że on zdradzi żonę. Taka rozpiętość wróżb jest bardzo niepokojąca. W końcu jest kolosalna różnica między żoną przyprawiającą rogi mężowi, a mężem, który musi szukać pocieszenia w ramionach cudzej kobiety, ponieważ własna go nie rozumie. Podobnie jest z przewidywaniem pogody i zagrożeń. Każdy głupi potrafiłby przewidzieć jaka będzie pogada, ile deszczu spadnie i jaki będzie stan wody w rzekach. Nie robi tego, bo mu się nie chce, a poza tym nie płacą mu za to. Taka niedopuszczalna sytuacja zaniepokoiła europosła Bogdana Zdrojewskiego, byłego prezydenta Wrocławia.
Dane są, pomiary bardzo liczne, ale nie można się doprosić prognoz samych przepływów. Czyli danych o wysokościach fali i czasie przebiegu. O ile w obszarach górskich to zadanie prawie niewykonalne, to w przypadku terenów nizinnych powinno być zadaniem absolutnie wykonalnym. Także rozpiętość prognoz z soboty, niedzieli, poniedziałku może niepokoić. Na jednym ze sztabów usłyszałem, że będzie prawdopodobnie 2.100 m3 i to we wtorek, ale chwilę później, że być może 3.100 i to z środy na czwartek!
Zdrojewskiemu wtóruje premier, którym jest Donald Tusk: Mamy do czynienia ze sprzecznymi w tej chwili komunikatami ze strony Instytutu Meteorologii i hydrologów tutaj, jeśli chodzi o bezpośrednie zagrożenie dla Wrocławia. Wygodnie jest zrzucać odpowiedzialność na innych, określać co i dla kogo powinno być zadaniem wykonalnym, a co nie. To nie ja, to oni. Ja bym zrobił to, co do mnie należy, gdyby oni trafnie przewidzieli co trzeba zrobić i powiedzieli mi o tym. Rozsądny, odpowiedzialny gospodarz, prezydent, burmistrz czy wójt, a nawet premier, nie rozdziera szat, gdy mu raz mówią, że będzie 2.100 m3 a innym razem, że 3.100 m3 tylko przygotowuje się na 4.000 m3. Oczywiście musi się liczyć z tym, że gdy będzie po wszystkim PiS i niezależne media nie zostawią na nim suchej nitki krytykując za przesadę, ale nikt rozsądny nie będzie miał mu za złe, że przygotowywał się na najgorsze.
Bogdan Zdrojewski koło koryta kręci się od dekad. Niepokoi go rozpiętość prognoz, ale gdy był senatorem (1997–2000, 2019–2023) i posłem (2001–2014, 2023–2024) nie wystąpił z inicjatywą opracowania szczegółowych zasad postępowania na wypadek klęsk żywiołowych by każdy, od włodarza po menela wiedział co i kiedy powinien robić. Donald Tusk był premierem w latach 2007-2014, ale pretensje ma do Instytutu Meteorologii. Brak jasnych procedur jest bardziej naganny niż nietrafione lub sprzeczne prognozy. Jest wręcz karygodny, ponieważ dla polityka — parafrazując jego słowa — przygotowanie wytycznych powinno być zadaniem absolutnie wykonalnym. W przeciwnym razie będzie tak, jak na przykład w Nysie — nikt nic nie wie, czeski film. Dlatego zdecydowanie bardziej niepokojące i nieodpowiedzialne były zapewnienia Tuska, że może nie będzie aż tak źle — chciałbym od razu powiedzieć na początek, te prognozy, które też łączyliśmy się z prognostykami, te prognozy nie są przesadnie alarmujące. Najpierw prognozy bagatelizuje, a potem te, które przygotowano specjalnie dla niego, optymistyczne, krytykuje. Powiadają, że milczenie jest złotem. Lepiej nie powiedzieć nic niż wyjść na durnia.
Niewybaczalna nieodpowiedzialność premiera jest tym większa, że przez osiem ostatnich lat niemal wszystkie instytucje państwa zostały obsadzone ludźmi biernymi, miernymi, acz wiernymi partii i prezesowi. W niektórych samorządach PiS rządzi do dziś. Oczywiście nie zawsze oznacza to, że rządzi źle, bo to bardziej zależy od przymiotów umysłu, a nie przynależności partyjnej. Niemniej jednak sytuacja opisana przez Tomasza Perfikowskiego, dziennikarza portalu nysa.info.pl, powinna wszystkim dać do myślenia. A prawica, która przez osiem lat rządziła najlepiej zrobiłaby, gdyby się wreszcie zamknęła. Przez osiem lat żerowali na tragedii smoleńskiej, teraz zaczęli żerować na tragedii powodzian licząc na krótką pamięć rodaków.
Czy to, co opisał Tomasza Perfikowski sprawi, że władze pójdą wreszcie po rozum do głowy, przestaną iść na — nomen omen — żywioł? Informacje o ewakuacji były o tyle o tyle kłopotliwe, że praktycznie przez cały dzień, jeszcze przez dni poprzednie, cały czas pojawiały się informacje, że tak naprawdę nie ma zagrożenia, sytuacja na zbiorniku jest stabilna. Jeszcze 12. września Wody Polskie powtarzały, że są rezerwy i na zbiorniku Topolno, Kozielno, Otmuchów i Nysa. Nysa powinna być chyba najbezpieczniejszym miastem na świecie jeśli chodzi o sytuację powodziową mając nad sobą cztery zbiorniki, tymczasem ja mam takie nieodparte wrażenie, że mamy powtórkę z 97 roku, kiedy wszyscy zapewniali, że będzie wszystko okej, potem się okazało, że jednak coś się wydarzyło — tu gdzieś się rozszczelniła tama, tutaj są znowu większe opady deszczu i potem te zrzuty wody z jeziora nyskiego trzeba było zwiększać do 200 metrów sześciennych, potem do 600, potem do 1000. I jak ta woda już naprawdę szła, tysiąc metrów sześciennych, to jest milion litrów wody na sekundę zrzucane ze zbiornika, pojawiła się informacja, że już nie można przyjeżdżać przez zapory na jeziorze, zamknięte są mosty. I wtedy pojawia się informacja o ewakuacji. Tylko jest pytanie: dokąd? I gdzie? I którędy? Niespecjalnie było gdzie uciekać, nie ma żadnych planów, wyznaczonych terenów, gdzie się udać? Gdzie zostawić auta? Którędy wyjechać? Od południowej strony rzeka Biała Głuchołaska, też tam liczne podtopienia. Sytuacja na obwodnicy Nysy, którą można było jeszcze się wydostać w pewnym momencie, później też już nawet patrząc się na mapy Google Maps widzimy, że tu już zamknięte, tu już zamknięte, tu nie można wyjechać. I też samo hasło odnośnie [do] ewakuacji: kto ma się ewakuować? Mieszkańcy z 11 piętra w bloku, czy tylko z parteru? A może z pierwszego piętra? Tutaj komunikacyjnie kulało to i leżało, po prostu to był dramat. Ludzie do nas pisali, do portalu właśnie, kto ma się ewakuować? Gdzie? Informacji nie było!
Jak widać powódź z 1997 roku i późniejsze niczego nikogo nie nauczyły. Zamiast skupić się na analizie przyczyn i wypracowaniu procedur szuka się winnych. Ale nie wśród tych, którzy zaniedbali swoje obowiązki, ale wśród tych, którzy nie przewidzieli precyzyjnie, ile deszczu spadnie, które tamy puszczą, a przez które woda się tylko przeleje, które miejscowości zostaną zalane i w jaki stopniu. Tylko… Jeżeli winni są ci, którzy nie przewidzieli, to tym bardziej winni są ci, którzy uspokajali i bagatelizowali zamiast przygotować się na najgorsze.
Mariusz Błaszczak, wysoki, przystojny, znający języki potencjalny kandydat na prezydenta zapytowywał się dlaczego zaniechano budowy zbiorników retencyjnych? My zbudowaliśmy ich dużo w osiem lat, a oni w osiem miesięcy ani jednego. I może to i dobrze, bo te, które zbudowali pękają jak bańki mydlane potęgując straty. Bo pytanie brzmi na jakiej rzece i gdzie zbudować zbiornik retencyjny, by uchronić na przykład Zamość przed zalaniem? Słuchając Błaszczaka i obserwując wysiłki służb trudno nie zauważyć, że zamiast nowoczesnych Caracali pomoc niosą zabytkowe, radzieckie helikoptery i obydwa Black Hawki. Czemu o tym niewątpliwym sukcesie PiS skromnie milczy?
Problemem nie jest brak zbiorników retencyjnych. Problemem jest globalne ocieplenie i towarzyszące mu katastrofalne zmiany klimatu. Trzeba zająć się przyczynami, bo walka ze skutkami zawsze skazana jest na niepowodzenie!