Postęp

Wydawać by się mogło, że nie ma wielkich różnic między funkcjonariuszami publicznymi. Ostatnie wydarzenia pokazały, że nic bardziej mylnego. Weźmy takiego urzędnika państwowego w randze posła oraz, dla kontrastu, w randze premiera. Różnica między nimi sprowadza się do tego, że pierwszy przeważnie pobiera dietę, a drugi uposażenie. Oprócz tego pierwszy reprezentuje władzę ustawodawczą, drugi wykonawczą. To są dwie do tego stopnia odrębne władze, że sejm wybiera premiera, którego następnie desygnuje prezydent. Zdarza się jednak, że wybrane i zatwierdzone przez sejm ciało wykonawcze postanawia rozszerzyć nieco swoje kompetencje i z sobie wiadomych przyczyn zaczyna nadzorować pracę ciała ustawodawczego. Codziennie będę w Sejmie tak, że będziecie mogli monitorować moje działania na rzecz pracy nad tym pakietem ustaw, bo to jest dla mnie naprawdę śmiertelnie poważne zadanie i do Gwiazdki zdążymy z większością projektówoświadczył premier Donald Tusk. Oczywiście nie zdążyli, ponieważ jest zasadnicza różnica między ówczesną a obecną ofensywą legislacyjną. Teraz bowiem sytuacja wróciła do normy i już nie decyduje premier, lecz poseł.

To wszystko są różnice oczywiste. W końcu w „demokratycznym państwie prawnym”, jakim zgodnie z konstytucją jest Rzeczpospolita Polska, poszczególne władze są od siebie niezależne i każda skupia się na robieniu tego, co do niej należy. Oczywiste w tej sytuacji jest, że nie może nie różnić się od siebie coś, co zupełnie do czego innego służy. Jednak ostatnio zarysowały się różnice tam, gdzie ich się nikt nie spodziewał. No bo jaka może być różnica między urzędnikami państwowymi, z których na przykład jeden pełni funkcję ministra, a drugi prezesa organu państwowego? Pozornie żadna, a w rzeczywistości ogromna. Wyjaśnimy to sobie na przykładzie ministra sprawiedliwości i prezesa Najwyższej Izby Kontroli.

Zawsze może się zdarzyć tak, że urzędnik czegoś nie dopilnuje, coś mu się wymknie spod kontroli, o czymś nie dowie się w porę. Dotąd to była okoliczność obciążająca, a niewiedza dyskwalifikowała i kończyła się dymisją, a czasem aktem oskarżenia. Nawet w Kodeksie Pracy mowa jest o odpowiedzialności kierownika za powierzony jego pieczy odcinek. Teraz doktryna uległa zmianie i im mniej osoba na stanowisku wie co się wokół niej dzieje, im mniej panuje nad powierzonymi jej zadaniami, tym bardziej jest kompetentna. Na przykład kierownik zajezdni, który nie wiedział, że na trasę wyjechały autobusy z niesprawnymi hamulcami nie ponosi odpowiedzialności za wypadek, a gdy natychmiast po tym, jak się dowiedział, wyrzuci kierowcę z pracy, to jego postawę można uznać wręcz za modelową.

I tu wreszcie dochodzimy do sygnalizowanej na wstępie różnicy miedzy funkcjonariuszami publicznymi — ministrem i prezesem. Otóż jeśli nic nie wie minister, to się wyłącza, a gdy prezes, to się zawiesza. Wyłączony minister nadal pełni swoją funkcję, zawieszony prezes idzie na urlop bezpłatny, którego sobie udziela sam.

 

PS.
Prezes również wykazał się modelową postawą, ponieważ zanim się zawiesił powyrzucał wszystkich wiceprezesów.

Dodaj komentarz


komentarzy 7

    1. Rozważania czysto teoretyczne. Ludzi są niebezpieczni dopiero wtedy, gdy mogą bezkarnie łamać prawo. Rydzyk szydził z prawa i za PO, i teraz. Warto by było zbadać i porównać skalę. Śmiem twierdzić, że za SLD wcale mu gorzej nie było.

      1. Przecież „komuchy” współpracę z klerem mają w genach. Teraz Wyszyński – największy współpracownik z „komuchami” ma zostać świętym. Ciekawe jaki cud zrobił? Może taki, że nie wydało się iż chłopców gwałcił. No i kilka kościołów będzie potrzeba wybudować.

        A wpływy Rydzyka mogą mieć ciekawe korzenie. ktoś dostarczyć mu musiał „argumentów”.

        1. Nie wiesz jaki cud zrobił? Zaczęło się od tego, że Bóg z sobie wiadomych powodów zesłał chorobę na pewną panią. I ta pani zgodnie z wolą bożą zachorowała. Oczywiście natychmiast przystąpiono do modlitw, modlono się do samego Boga, syna jego jednorodzonego, Ducha Świętego, Józefa świętego i małżonki jego, ale jak grochem o ścianę.

          Niedługo przed tymi wydarzeniami zmarł kardynał Wyszyński. Ktoś rozsądny wpadł na pomysł, żeby zwrócić się do niego, by użył wszystkich swoich wpływów i wymógł na Bogu, to, czego nie udało się wymóc (alfabetycznie) Duchowi Świętem, Jezusowi, Józefowi, Maryi i nieznanej liczbie nieznanych świętych do których zwracano się z tą sprawą.  No i Wyszyński udał się do Boga by się wstawić. Bóg wysłuchał go i zapytał po co ma uzdrawiać tę panią, skoro wcześniej zesłał na nią chorobę? Wyszyński wytłumaczył mu, że jak On ją uzdrowi, to on świętym zostanie. No to Bóg po chwili namysłu stwierdził, że to bardzo dobry powód, bo świętych nigdy dość i im będzie ich więcej, tym będzie lepiej. To tłumaczy, dlaczego cuda zdarzają się głównie za wstawiennictwem zwykłych zmarłych, którzy po wyświęceniu stają się kompletnie bezużyteczni. A jest ich imponująco spora gromadka.