Pomieszanie ze splątaniem

Po wykazaniu, że sztuczna inteligencja jest głupia, ponieważ nie wie „Dlaczego facet powinien nosić sikor i mieć wąsa?” przyszła pora na wykazanie, że nikt nie udowodnił nieistnienia Boga. Marek Abramowicz, który jest astrofizykiem pracującym na Uniwersytetach w Göteborgu i Śląskim w czeskiej Opavie oraz w Centrum Kopernika PAN w Warszawie, dowodzi tego w artykule zatytułowanym »Fizyka jest dziś o wiele bliżej uznania istnienia Boga jako aktywnego elementu obiektywnej rzeczywistości«. Co prawda z lektury artykułu wynika, że nie „fizyka”, a fizycy, i to nieliczni, ale tytułologia wyborcza rządzi się swoimi prawami.

Oczywiście jak zawsze w przypadku tego typu publikacji żeby podnieść wagę swoich słów i zwiększyć siłę przekonywania należy wszystkich sceptyków gruntownie zmieszać z błotem. W tym celu należy prawdę objawioną uznać za pewnik, a wniosek nasunie się sam. Tak więc

stwierdzenie „odkrycia współczesnej fizyki sugerują, a nawet dowodzą, że Boga nie ma” jest hucpiarską bzdurą.

Gdy ponad wszelką wątpliwość ustali się, że takie stwierdzenie jest hucpiarską bzdurą można, a wręcz należy postawić kilka pytań naprowadzających:

Dlaczego ludzie rozsądni i bardzo kompetentni w innych niż fizyka dziedzinach gotowi są tę modną bzdurę publicznie głosić? Dlaczego nie są świadomi, że robią z siebie komicznie napuszonych bufonów?

Można domniemywać, że astrofizyk przez lata z powodzeniem udowodnił nieistnienie cząstek elementarnych, poczynając od trzech podstawowych — skwarka, ogarka i lewarka, a kończąc na mezonie francowatym, a także obiektów kosmicznych takich jak galaktyki czarnodziurawe, gwiazdy świecące światłem niewidzialnym (udowodnienie nieistnienia niewidzialnego światła to też zapewne jego dzieło), itd., itp.

Zadawszy te fundamentalne pytania Abramowicz stwierdza, że napuszeni bufoni pouczają

innych, i to na ogół tonem wyniosłej arogancji, o jakoby dowiedzionym przez naukę nieistnieniu Boga, nie dostrzegają, że w najbardziej podstawowym sensie jest dokładnie przeciwnie: fizyka nie dowiodła ani nieistnienia, ani istnienia Boga, ale jej monumentalne odkrycia XX i XXI wieku całkiem zasadnie zmuszają, aby się nad kwestią pozamaterialnych aspektów rzeczywistości wnikliwie zastanawiać.

O co chodzi? Ano o to, że

Fizyka jest dziś o wiele bliżej uznania istnienia Boga jako aktywnego elementu obiektywnej rzeczywistości, niż była w wieku XIX. Dokonane bowiem w XX i XXI wieku przełomowe odkrycia, zwłaszcza dotyczące względnej natury czasu i przestrzeni, kosmologii Wielkiego Wybuchu oraz kwantowej nieoznaczoności, znacznie nadwątliły (niektórzy twierdzą: całkowicie zakwestionowały) status materializmu i ateizmu jako oczywistego paradygmatu nauk przyrodniczych, który obowiązywał w wieku XIX. Fizycy deklarują dziś, i to wcale nie rzadko, przekonania podobne do platońskich, dopuszczając istnienie duchowych, niematerialnych aspektów rzeczywistości. Rzecz jasna takie przekonania nie są tożsame z wiarą w istnienie Boga, ale bez wątpienia są jawnie sprzeczne ze światopoglądem stricte materialistycznym.

Można domniemywać, że chodzi o boga chrześcijańskiego, choć nauka do dziś nie udowodniła nieistnienia żadnego, od Zeusa poczynając, poprzez Świętowita na Latającym Potworze Spaghetti i Niewidzialnym Różowym Jednorożcu kończąc. Jeśli więc istnieje jakiś sprawca wszystkiego, wszechświatowy zegarmistrz, który najpierw wszystko stworzył, a potem dostroił, względnie stworzył od razu dostrojone, wpierw należałoby zbadać który z nich jest za to odpowiedzialny i czy można z całą pewnością wykazać, że działał sam, a nie wspólnie i w porozumieniu z innymi.

Według astrofizyka są trzy główne powody, dla których należy rozpatrzyć „niemożliwe do zaprzeczenia splątania fizyki z metafizyką”. Po pierwsze

Wbrew temu, co większość materialistów twierdziła przez tysiąclecia, materia nie jest wieczna. Nasz Wszechświat powstał w Wielkim Wybuchu 13,8 mld lat temu.

Na czym polega tutaj splątanie dalibóg nie wiadomo. Bóg istnieje, bo materia nie jest wieczna? To jest dowód? Po drugie

Wbrew powszechnemu wśród ateistów przekonaniu o zasadniczym i oczywistym braku jakiejkolwiek celowości w prawach natury, bardzo dokładne i różnorodne dane dotyczące rzeczywistego Wszechświata pokazały, że brak celowości w prawach natury wcale nie jest „oczywisty”. Przeciwnie: stwierdziliśmy, że fundamentalne stałe fizyki (prędkość światła, stała grawitacji, stała Plancka, masa elektronu etc.) są bardzo finezyjnie wyregulowane „antropicznie” – to znaczy mają wartości dokładnie takie, aby gwarantowały nasze istnienie. Problem polega na tym, iż fizyka dopuszcza, aby te stałe miały inne wartości. Nie tłumaczy natomiast, dlaczego są one właśnie takie, jakie są. Ale gdyby wartości stałych były choć trochę inne, to we Wszechświecie nie mogłoby powstać życie. Na przykład, gdyby wartość stosunku siły elektrostatycznej do grawitacyjnej była nieco mniejsza, niż jest, to gwiazdy żyłyby o wiele krócej niż kilka miliardów lat, a więc za krótko, by życie mogło się rozwinąć na krążących wokół planetach. Gdyby była większa, we wnętrzach gwiazd nie mógłby powstać węgiel niezbędny dla ziemskiego życia. Dokładność wyregulowania musi być lepsza niż około 0,1 proc., aby możliwe było powstanie gatunku Homo sapiens.

Jak na astrologa genialne, jak na astrofizyka żenujące. Pandemia koronawirusa pokazała, że nie potrzeba regulatora, przyroda doskonale sobie radzi sama dostosowując parametry wirusa do jego potrzeb. Jeśli coś działa bez żadnej metafizycznej interwencji na małą skalę, to dlaczego nie miałoby działać na wielką? Poza tym skąd pewność, że wszystkie stałe mają takie same wartości w całym Wszechświecie skoro nie wiadomo nawet, czy jest skończony czy nie? Skąd astrofizyk wie, że podczas wielkiego wybuchu nie powstało nieskończenie wiele wszechświatów, ale przetrwał tylko ten, w którym wszystkie zależności były takie, jak być powinny? Dlatego kompletnie chybiony i nieprawdziwy jest wniosek, że

Wszechświat jest więc bardzo wyjątkowy, gdyż wyraźnie zdaje się sprzyjać naszemu istnieniu. Fizyka tę naszą zdumiewającą wyjątkowość coraz dokładniej opisuje, znajdując jej nowe przejawy, ale nie potrafi wytłumaczyć, co jest jej przyczyną.

Przecież to jest kompletny absurd. Nie stałe są stworzone dla nas, lecz my istniejemy w takiej formie dlatego, że te stałe są takie, a nie inne. Bo co z tej hucpiarskiej bzdury astrofizyka wynika? Ano ni mniej ni więcej tylko tyle, że jakaś metafizyczna siła zaprogramowała bez mała 14 miliardów lat temu wszystkie stałe i inne parametry tak, by po ponad 9 miliardach lat na obrzeżach jednej z niezliczonych galaktyk mógł powstać Układ Słoneczny, a po kolejnych 4,6 miliarda lat człowiek. Trzeba zaiste być wybitnym astrofizykiem, by coś takiego wymyślić i przekonywać, że to ma sens.

Po trzecie wreszcie

Wbrew temu, co sądzą materialiści, zdaniem niektórych fizyków kwantowych badających splątanie i teleportację fotonów i innych cząstek elementarnych rzeczywisty świat ukazuje zjawiska, które można interpretować jako zależne od naszej wolnej woli i naszej świadomości, obu autonomicznych względem świata materii. Anton Zeilinger, tegoroczny laureat Nobla, omawiając wyniki swoich eksperymentów dotyczących kwantowego splątania, stwierdza wprost: „Będziemy się chyba musieli pożegnać z naiwnym realizmem, zgodnie z którym świat istnieje sam z siebie, bez naszego udziału i niezależnie od naszych obserwacji”.

I co z tego, że „będziemy się chyba musieli pożegnać” wynika? Że bóg istnieje? I co porabia? Co u niego słychać? No bo

Z religijnego punktu widzenia te metafizyczne splątania fizyki nie przedstawiają żadnych trudności. Wprost przeciwnie: jeśli Bóg istnieje, to Wszechświat powinien ukazywać właśnie takie splątania!

Oczywiście to nie jedyny dowód. Jeśli Bóg istnieje, to średnia temperatura na Wenus powinna przekraczać 500°C. Dlaczego? Bo tak. Bo teraz bajki podlewa się naukowym sosem.

Bo choć stwierdzone obserwacyjnie antropiczne wyregulowanie rzeczywistego Wszechświata jest całkowicie zgodne z hipotezą istnienia Boga, to przecież biorąc rzecz ściśle od strony logiki, tej hipotezy nie dowodzi: z implikacji „jeśli A, to B” nie wynika przecież, że jeśli stwierdzamy B, to musi zachodzić A. Zatem, choć fizyka współczesna odkryła we Wszechświecie zjawiska wprost zdumiewająco zgodne z hipotezą istnienia Boga, to faktu Bożej egzystencji nie udowodniła. To pozostaje domeną wiary. To stanowisko typowe dla poważnych uczonych reprezentujących oświeconą wiarę. Podobne można znaleźć, na przykład, w esejach i książkach Michała Hellera – jednocześnie księdza i kompetentnego fizyka. Oraz, co ważne, laureatem nagrody Templetona, przyznawanej za badanie związków religii i wiedzy.

Jaki jest związek nauki z wiedzą? Przecież nauka i wiara to oksymoron. Przedtem niedowiarków paliło się na stosach. Dziś do rządu dusz używa się zdobyczy nauki wykorzystując naukowe pojęcia. Tak się je dobiera i selekcjonuje, by za ich pomocą łatwo „dowieść” założonej tezy. Wtedy za istnieniem boga przemawiają nie tylko plamy na Słońcu, kształt orbity Ziemi, bozon Higgsa, ale także antropiczne wyregulowanie Wszechświata, metafizyczne splątania fizyki oraz Sagittarius A* w centrum Galaktyki.

Jeśli nawet przyjąć, że astrofizyk ma rację, że wszystko zostało skrupulatnie przygotowane dla człowieka, to niezrozumiała pozostaje gigantomania. Kto o zdrowych zmysłach buduje chomikowi klatkę tak dużą, że życia jemu i niezliczonym kolejnym pokoleniom nie starczym, żeby ją obejść? Jeśli Wszechświat został antropicznie wyregulowany, to pod nieskończenie wielu obserwatorów, a nie wyłącznie pod ludzi przez ludzkiego boga.

Koronnym i przesądzającym dowodem na istnienie Boga jest według astrofizyka teoria wieloświatów.

Różne wersje tej hipotezy mają jedną, fundamentalną cechę wspólną. Zakładają, że oprócz naszego Wszechświata istnieje jeszcze nieskończenie wiele innych z naszym rozłącznych – wszystkie razem tworzą wieloświat. Choć poszczególne wszechświaty mogą się rodzić i umierać, wieloświat trwa bez czasowego początku i końca: materia jest zatem wieczna.

Wszystkich wyznawców bogów wszelakich należałoby spytać nie o to, czy stwórcy istnieją i w jakiej formie, ale skąd pochodzi ich boska wiedza. Bo przecież nie mogli, jak twierdzą teiści, istnieć zawsze, bo to pojęcie traci sens w określonych okolicznościach, chociażby przed wielkim wybuchem, ponieważ wtedy nie istniały ani czas, ani przestrzeń i nie działały znane nam prawa fizyki.

Można jednak także przyjąć, że to faktycznie właśnie bóg był sprawcą. Nie wiedział co i jak, bo nie miał kogo spytać, więc doprowadził do wielkiego wybuchu. Powstało wtedy nieskończenie wiele wszechświatów, a on do tej pory szuka właściwego…

Dodaj komentarz