Półkowniki, forpoczta cenzury

Był rok 1977. W roku 1977 ktoś wpadł na pomysł by nakręcić film o tym jak z materiałów przeznaczonych na budowę socjalistycznego zakładu pracy, który da zatrudnienie tysiącom robotników powstaje spontanicznie, acz nielegalnie, wiele innych obiektów. Po nakręceniu filmu ktoś zgłosił się, bo musiał, do Urzędu Kontroli Publikacji i Widowisk i tam usłyszał: „Wicie rozumicie, ale my wam nie możemy pozwolić tego wyświetlać. Ponieważ wy, towarzyszu, w tym filmie szargacie dobre imię partii i narodu, wicie.” Film powędrował na półkę, na której leży do dziś.

W roku 1990 Polska przestała być Polską Rzeczpospolita Ludową, a Urząd Kontroli Publikacji i Widowisk został zlikwidowany.

Był rok 1997. W roku 1997 ktoś wpadł na pomysł by nakręcić film o tym jakimi metodami działa amerykańska firma Amway — światowy potentat w sprzedaży bezpośredniej chemii i kosmetyków. Po nakręceniu filmu, zamówionego przez TVP, przez studio Contra Studio, firma Amway udała się do sądu. Sąd nie powiedział „Wicie rozumicie, ale my wam nie możemy pozwolić tego wyświetlać. Ponieważ wy w tym filmie szargacie dobre imię amerykańskiej firmy, wicie!” Nie. Sąd po prostu zakazał rozpowszechniana filmu (tak zwane zabezpieczenie powództwa). Film powędrował więc na półkę, na której leży do dziś.

Co prawda po piętnastu latach sąd doszedł do wniosku, że ten film jednak broni prawa do wolności wypowiedzi, do swobody twórczej. Że w interesie nas wszystkich było ujawnienie niebezpieczeństw i manipulacji. Oraz że mówi prawdę — informacje pochodziły ze szkoleniowych materiałów Amwaya  przeznaczonych na mityngi dla dystrybutorów. A także że twórca, Henryk Dederko ma prawo ilustrować niektóre informacje artystycznym komentarzem, na przykład zdjęciami biegających szczurów. Tylko co z tego, skoro od nakręcenia filmu minęło piętnaście lat, a poza tym, mimo pozytywnego orzeczenia sprawa nie znajdzie finału na ekranie, bowiem film pozostanie na półce — stanowi „zabezpieczenie powództwa” w procesach wytoczonych z kolei przez sprzedawców Amwaya…

Był listopad 2012 roku. „Jesteś Bogiem”, największy polski filmowy hit tego roku, nie może być dystrybuowany, rozpowszechniany ani udostępniany poza wyświetlaniem w kinach. Tak zdecydował Sąd Okręgowy w Poznaniu po tym, jak były współpracownik zespołu uznał, że film godzi w jego dobra osobiste i wniósł pozew. Ograniczenie dystrybucji to forma „zabezpieczenia powództwa”. Proces ma się dopiero odbyć.

Nadal jest rok 2012. Grudzień. Telewizja Polska zapowiada materiał reporterski o elitarnej  gdańskiej szkole im. św. Jana de la Salle. W zajawce pojawia się wyraźna sugestia, że w szkole prowadzonej przez zakonników ze Zgromadzenia Braci Szkół Chrześcijańskich odbywają się alkoholowe libacje. Słychać też głos brata Krzysztofa (wtedy dyrektora gimnazjum, został już zawieszony), który biegle posługuje się łaciną, niestety nie jest to łacina klasyczna, jeno kuchenna.

Gdy ową zajawkę zobaczyli zainteresowani, natychmiast poczuli zagrożenie. Bez zbędnej zwłoki wystąpili do sądu, a sąd w niespotykanym tempie „zabezpieczył powództwo”, wstrzymując emisję. Według sądu bowiem nie leży w interesie publicznym ujawnianie nieprawidłowości w szkole, w której uczy się kilkaset dzieci. Zresztą sąd wydał wyrok nawet nie zadając sobie trudu obejrzenia materiału, którego emisję wstrzymał. Zakonnicy zaś mają teraz (także prawne) podstawy, by odwrócić kota ogonem — twierdzić, że padli ofiarą nieuczciwego dziennikarza, że to oni zostali skrzywdzeni, że naruszono ich mir domowy publikując nagrania z prywatnej imprezy i że to ich dobre imię zostało naruszone.

Wygląda na to, że większym zagrożeniem dla dzieci nie jest wbrew pozorom nauczyciel-gej czy nauczycielka-lesbijka, lecz nauczyciel-duchowny. A sądy powinny odbierać prawa rodzicielskie ludziom, którzy swoje pociechy powierzają komuś, kto kocha tylko siebie, swoich braci i fikcyjne postaci.

Czy w oparciu o te trzy przypadki można twierdzić, że w Polsce nie ma wolności słowa? Że rolę Urzędu Kontroli Publikacji i Widowisk przejął sąd? Oczywiście. Bowiem należy pamiętać, że równoległe działa Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji i inne szacowne gremia, które drakońskimi krami są w stanie zmusić kazdego nadawcę, by zrezygnował z poruszania nieprawomyślnych lub niewygodnych tematów i wziął w cugle satyryków. A doświadczenie uczy, że niezawisłość sądów, bezstronność instytucji państwowych kończy się, gdy sprawa dotyczy duchownych lub obcych, a zwłaszcza amerykańskich firm. Wszystkie „niezależne” instytucje państwowe stają wtedy na baczność i zabezpieczają co się tylko da…

Dodaj komentarz