Nie tak dawno było tak: minister sprawiedliwości Jarosław Gowin powiedział w Sejmie, że wszystkie trzy projekty w sprawie związków partnerskich są niezgodne z konstytucją. Premier Donald Tusk oświadczył, że w tej sprawie Gowin wygłosił swoją osobistą opinię.
Potem D. Tusk oświadczył: W ocenie konstytucjonalistów konstytucja wyklucza małżeństwa homoseksualne. Potrzebne są zmiany w ustawie zasadniczej. Nie zdradził którzy konstytucjonaliści oceniali małżeństwa homoseksualne i po co, skoro chodziło o związki partnerskie.
Konstytucja tylko w jednym miejscu wspomina o małżeństwie. W kontekście troski, jaką państwo otacza ten szczególny związek. Brzmi to dokładnie tak: Małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, rodzina, macierzyństwo i rodzicielstwo znajdują się pod ochroną i opieką Rzeczypospolitej Polskiej. Wynika z tego, że małżeństwo jako związek dwóch kobiet lub dwóch mężczyzn nie znajduje się pod ochroną i opieką Rzeczypospolitej Polskiej. Tylko więc konstytucjonalista nie znający języka polskiego lub polskiej konstytucji może „ocenić”, że konstytucja cokolwiek wyklucza.
Tak było nie tak dawno. Teraz jest inaczej. Okazało się, że Wprowadzenie filtrów ograniczyłoby plagę pornografii, która sieje spustoszenie w głowach młodych. Tak sytuację ocenia minister sprawiedliwości Marek Biernacki. Jak coś według polityka sieje, a już nie daj boże to co sieje, to jest plaga, to polityk to bardzo chętnie odfiltruje, ocenzuruje względnie weźmie na siebie. Filtrował Hitler, filtrował Stalin, Kim Ir Sen, Fidel Castro, to my też możemy. A co, my gorsi?
Panu ministrowi od sprawiedliwości, któremu marzy się filtrowanie plagi, w sukurs przychodzi minister od cyfryzacji. Minister cyfryzacji zajmuje się głównie cyfryzacją Funduszu Kościelnego, ale w przerwach marzy. — Chciałbym — dzieli się minister od cyfryzacji chęciami — abyśmy znaleźli rozwiązania, które są skuteczne i nie spowodują poczucia zagrożenia, że my jako użytkownicy internetu jesteśmy śledzeni. Albo że ktoś przez pomyłkę ograniczy naszą aktywność internetową. Tłumacząc to na język bardziej zrozumiały — chodzi o to, by filtrować, cenzurować, blokować, ale tak, by użytkownicy nie zorientowali się, że to co widzą jest już ocenzurowane i odfiltrowane. A jak się któryś zorientuje, to się go zablokuje, albo aresztuje.
Pan premier ma dziś, tak jak niedawno, odmienne zdanie niż pan minister. Nie zakładamy żadnych działań ani prac, jeśli chodzi o blokowanie dostępu do legalnych treści, nawet jeśli nam estetycznie czy etycznie nie odpowiadają. Wolelibyśmy, żeby wspólnie czuwać, głównie rodzina czuwała, żeby dzieci nie miały dostępu do treści przeznaczonych wyłącznie dla dorosłych. Tako rzeczą premier. Dziś. Czy jutro nie okaże się, że żeby nie cenzurować, nie blokować, nie ograniczać i nie inwigilować trzeba zmienić konstytucję (ponieważ w ocenie konstytucjonalistów państwo powinno czuwać) okaże się niebawem.
Co prawda konstytucja mówi, że Cenzura prewencyjna środków społecznego przekazu oraz koncesjonowanie prasy są zakazane, ale sądy ten zapis konstytucji wkładają między bajki*. A konstytucjonaliści nabierają wody w usta.