Pasażera obowiązuje opłata za przejazd plus dopłata za korek

Socjalizm to, jak odkrył znany i ceniony polityk średnio-starszego pokolenia, ustrój hołoty dla hołoty. Co innego totalitaryzm, kapitalizm zarówno liberalny jak i obywatelski czy religijna wspólnota wyznaniowa. To są ustroje elit dla elit. W socjalizmie wszystko było w naszych rekach, z wyjątkiem władzy, która była w ich rękach. Dzięki transformacji ustrojowej nic nie jest w naszych rękach, a władzę jak dawniej sprawują oni.

Kapitalizm to ustrój, w którym podstawową rolę gra konkurencja, czyli znienawidzona niewidzialna ręka rynku. Dlaczego znienawidzona? Ponieważ rynek normalnie działa normalnie. Do momentu, gdy jego działania nie postanowią wyregulować politycy. Weźmy takie OFE. Powstało ich kilka z założeniem, że będą konkurować między sobą. Ale zasady wynagradzania przyjęto socjalistyczne — opłaty pobierane są od składki (opłata dystrybucyjna) i za „zarządzanie aktywami”. Na czym polega tutaj konkurencja, czyli niewidzialna ręka rynku, należy spytać światłego ustawodawcę, któren choć jeden, to w 460 osobach.

Zostawmy jednak wielkie pieniądze, wielką politykę i ustawodawcę, a rozejrzyjmy się wokół siebie. Co za komuny było do bani a teraz kwitnie i działa jak szwajcarski mechanizm do robienia pieniędzy? Wiele rzeczy, zgoda. Ale najlepiej działa, każdy to przyzna, komunikacja miejska w dużych miastach. Ceny biletów poszybowały tak w górę, że gdyby nie ewidentna zmowa cenowa przewoźnika miejskiego z taksówkarzami poruszanie się po mieście taksówką byłoby zdecydowanie tańsze.

Po transformacji ustrojowej miejskim przewoźnikom zaczęła rosnąć konkurencja. Ponieważ jednak przewoźnicy miejscy związani byli z radami miast, a w ich zarządach zasiadali radni, szybko poradzono sobie z raczkującą konkurencją. A to wprowadzając dodatkowe opłaty za korzystanie z przystanków, a to uniemożliwiając korzystanie z przystanków, a to zmuszając do korzystania z przystanków, a to ułatwiając działalność na setki innych sposobów. Gdy w końcu konkurencja została wyeliminowana lub spacyfikowana, można było przystąpić do dalszego doskonalenia przewozów.

Dawniej pasażer kupował bilet, wsiadał i jechał. Co z tego miał odpowiedzialny za komunikację zbiorową urzędnik? Odpowiedź jest prosta — nic nie miał. Ale wszystko można polskim politykom obojętnego szczebla zarzucić, ale nie to, że nie umieją garnąć pod siebie. Wymyślili więc sobie, że pasażer kupi bilet, który po skasowaniu ważny będzie przez określony czas. I nie byłoby w tym nawet niczego zdrożnego, gdyby nie interpretacja. Otóż według zarządów i wszelkich możliwych rad pasażer kasując bilet zawarł z przewoźnikiem umowę nie na przejechanie określonego dystansu w określonym czasie, ale na przebywanie przez określony czas w pojeździe. Tak więc — zgodnie z tą interpretacją — jeśli pojazd stoi w korku przez godzinę, to pasażer zobowiązany jest skasować cztery bilety piętnastominutowe lub trzy dwudziestominutowe. Po czym kierujący pojazdem stwierdzi, że jest awaria, otworzy drzwi i pasażer pójdzie sobie dalej pieszo.

Trudno zrozumieć, dlaczego Polak, na co dzień miły, inteligentny, rozsądny gdy tylko dostanie mandat od wyborców do ręki, lub zasiądzie za biurkiem, natychmiast zmienia się nie do poznania. Przestaje być miły i rozsądny, a zaczyna być szczwany i sprytny. Wszystkich poza sobą i paroma kolegami uważa za oszustów i złodziei i kombinuje usiłując wymyślić takie rozwiązanie, które umożliwiłyby pobieranie kasy za nic, a przy okazji pomogły ustawić jak najlepiej siebie, rodzinę i znajomych.

Oszukiwani pasażerowie tak długo będą oszukiwani, jak długo sobie na tę wątpliwą przyjemność pozwolą. Po pierwsze jeśli przewoźnik nie odpowiada za utrudnienia w ruchu, to tym bardziej nie może za nie — i to finansowo — odpowiadać pasażer. Po drugie pasażer opierając się na rozkładzie jazdy, który jest formą umowy i zobowiązania, określa rodzaj biletu, który mu będzie potrzebny. I kasując go zaraz po wejściu do pojazdu uiszcza opłatę z góry. Żądanie dopłaty do usługi, która już raz została opłacona jest bezczelną próbą wyłudzenia pieniędzy. Po trzecie pasażer którego okres ważności biletu właśnie minął ma prawo zrezygnować z dalszej podróży. Uniemożliwiając mu to przewoźnik popełnia poważniejsze przestępstwo — przetrzymuje pasażera wbrew jego woli w celu niekorzystnego rozporządzania mieniem, czyli wyłudzenia pieniędzy. Praktyka kontrolerów polegająca na wpisywaniu nieco późniejszej godziny w tym przypadku działa na korzyść pasażera — na bilecie znajduje się kod przystanku, kod linii, data i czas, więc można bardzo łatwo określić o której pasażer wsiadł, a o której dojechał.

Aż dziw bierze, że za przykładem transportu miejskiego nie podążyli inni. Bowiem w tym systemie największe dochody osiągaliby przewoźnicy nie ruszający się z miejsca. Niestety, z krzywej Laffera wynika, że wpływy nie byłyby nieskończenie wielkie, lecz zerowe, bo ze stojącego w miejscu samolotu, pociągu czy taksówki pies z kulawą nogą by nie skorzystał….

Dodaj komentarz