Jest takie miasto na południu Polski, w którym działa… ‚Działa’ nie oddaje istoty rzeczy, a wręcz zakłamuje rzeczywistość. W tym mieście komunikacja miejska nie działa, w tym mieście komunikacja miejska jest. Ktoś, kto przyjechał do Krakowa na początku lat siedemdziesiątych studiować czy w innych celach i korzystał z określonych linii tramwajowych czy autobusowych, gdy wrócił na początku lat dziewięćdziesiątych mógł w ciemno korzystać z tych samych linii by dojechać w to samo miejsce co 30 lat wcześniej. Potem nastały nowe czasy, nowe władze i nawet mieszkający na stałe muszą przed „wejściem do pojazdu” sprawdzać, czy on dzisiaj jedzie tą samą trasą co wczoraj.
W tym mieście jedno nie ulega zmianie. Jeśli na jakimś odcinku trasy dubluje się kilka linii tramwajowych lub autobusowych, to i w czasach minionych i teraz wszystkie jadą praktycznie jednocześnie, a potem następuje dłuższa przerwa. Dawniej na przystanku zamiast rozkładu jazdy była informacja typu „kursuje co 10 minut”. Raz na kilkanaście minut pojawiało się kilka linii na raz. Zamiast popracować nad rozkładem wymyślono „przystanek podwójny”, a pasażerowie stwierdzili, że autobusy jeżdżą stadami.
Potem zmienił się ustrój i — jeśli chodzi o komunikacje miejską — nic poza tym. Po transformacji pojawili się prywatni przewoźnicy, ale szybko pozbyto się ich, ponieważ oferowali usługi taniej niż miejski i — o dziwo — wychodziły na swoje. Potem było już z górki. Pod byle pretekstem zawieszano linie, skracano lub zmieniano trasy. A potem wymyślono „remarszrutyzację”. Urzędnik odpowiedzialny za nią przyznał w lokalnej prasie bez owijania w bawełnę, że rozkład nie jest układany po to, by służył wygodzie pasażerów, lecz w oparciu o budżet. Jest konkretna kwota do wydania, więc pojazdy będą kursować tak, by się spinał. Pojawiły się linie, z których nikt nie korzystał, większość została skrócona tak, że tam gdy dawniej było bezpośrednie połączenie trzeba było przesiadać się.
Urzędnicy zapewniali, że na przesiadkę nie trzeba będzie czekać dłużej nić pięć minut i tak ułożyli rozkład, że pojazd jadący dalej odjeżdżał przed pojazdem tego, z którego trzeba się było przesiąść. Gdy na przystanku stały dwa pojazdy, pierwszy bardzo rzadko czekał na pasażerów z drugiego. Jednocześnie władze zachęcają kierowców, by porzucili samochody i przesiedli się do tak (nie) działającej komunikacji miejskiej. Zachętą mają być niebotycznie wysokie opłaty za parkowanie. Bo trzeba wiedzieć, że są dwa rodzaje parkingów — pierwszy jest komercyjny,
Drugi to system Parkuj i Jedź oznaczany symbolem P+R, który jest ściśle powiązany z komunikacją miejską, a parkingi są lokalizowane w rejonach pętli tramwajowych i ważniejszych punktów przesiadkowych.
Istotą funkcjonowania systemu „Parkuj i jedź” jest przejęcie przez transport publiczny większości podróży wykonywanych samochodami osobowymi z obszarów zewnętrznych do Krakowa, a w szczególności do centrum miasta. Atrakcyjna oferta, sprawna komunikacja publiczna oraz możliwość kontynuowania podróży na podstawie biletu parkingowego ma stanowić zarówno zachętę do korzystania z nich jak i rekompensatę za ograniczoną dostępność wjazdu samochodem do centrum miasta.
Tak wygląda przykładowy rozkład jazdy, którego celem jest zachęcenie kierowców do pozostawienia samochodu i skorzystania z „atrakcyjnej oferty sprawnej komunikacji publicznej”.
Nasuwa się w związku z tym pytanie czy urzędnicy, którzy nie potrafią przygotować rozkładu jazdy tak, by służył pasażerom, by pojazdy nie jechały w odstępach minutowych, po czym następowała dwudziestominutowa przerwa na pewno poradzą sobie z innymi problemami?