OZE – ratunek czy gwóźdź do trumny?

Zbigniew Ziobro z Polski Sprawiedliwej, która doskonale obejdzie się bez prawa, w programie Moniki Olejnik w Radiu Z miał odwagę głośno powiedzieć to, o czym polscy politycy wiedzą od dawna — dwutlenek węgla wypijany w napojach gazowanych nie jest tyjący. Dwutlenek węgla, ten trujący – sarkastycznie to mówię – gaz, każdy z nas pije w wodzie mineralnej albo pepsi. Z nim walczy Unia Europejska. Nie chodzi o ołów, tylko o CO2. Nie ma sensu polemizować z kimś, kto nie ma pojęcia o czym mówi. Jeśli jednak z woli wyborców abderyta decyduje o losach milionów, to owe miliony Bóg powinien mieć w swojej opiece. Być może nie jest obciachem nie wiedzieć czym się różni globalne ocieplenie od efektu cieplarnianego. Ale niewiedza, że Unia „walczy” z dwutlenkiem węgla w atmosferze, a nie w napojach gazowanych, dyskwalifikuje posła jako członka ciała ustawodawczego. W tej sytuacji najlepiej by dla wszystkich było, gdyby pan poseł zamiast dwutlenek węgla pić, przez parę minut nim pooddychał. Na pewno wszyscy odnieśli by z tego korzyści. A pan poseł by wreszcie się czegoś dowiedział.

W radiu Tok p. Ewa Podolska prowadziła cykl pasjonujących rozmów o klimacie z p. Marcinem Popkiewiczem. Cykl właśnie się skończył, więc można pokusić się o podsumowanie, zwłaszcza, że pozostawił uczucie niedosytu. Dlaczego? Popkiewicz mówi ciekawie i przekonywająco, ale coś w jego entuzjazmie, z jakim opowiada o odnawialnych źródłach energii zgrzyta, i to bardzo nieprzyjemnie. Eksponowane są dwie główne tezy, bezsprzecznie prawdziwe, a kompletnie pomijana trzecia, najważniejsza.

Główne tezy audycji znalazły się w artykule, pomieszczonym na portalu Ziemia na rozdrożu, pod tytułem Pakiet klimatyczny? „Będę się biła o to, żeby ceny energii elektrycznej w Polsce nie wzrosły. Możliwe weto.” Pierwsza teza dotyczy energii. Europa jako region niemal pozbawiony własnych złóż jest uzależniona od zewnętrznych dostawców. A ci bywają kapryśni, jak na przykład Putin ostatnio. Sam import ropy kosztuje kraje Unii Europejskiej ponad miliard dolarów dziennie. A importowany jest także gaz i ropa. Poza tym trzeba się liczyć ze wzrostem cen, ponieważ zasoby naturalne powoli, lecz nieubłaganie kończą się. Na tym bazuje teza pierwsza. Teza druga to zachwyt energią odnawialną poparty liczbami. Komisja Europejska zaproponowała mianowicie, by udział OZE w do roku 2030 podnieść z 27% do 30%. Zgodnie z wyliczeniami firmy konsultingowej Ecofys, zwiększenie celu udziału OZE do 30% wraz z wiążącym celem redukcji emisji CO2 o 40% pozwoli na ograniczenie importu rosyjskiego gazu o 30%. Natomiast jeśli udział OZE w unijnym miksie energetycznym wzrósłby do 45%, można by ograniczyć w UE zużycie energii produkowanej z paliw kopalnych w ilości odpowiadającej całkowitemu wolumenowi importu gazu z Rosji.

Słuchając audycji i czytając artykuł można odnieść wrażenie, że OZE jest na wyciągnięcie ręki niemal za darmo. Wystarczy przewody podpiąć do wiatru, wody czy słońca, by mieć niegraniczne ilości czystej energii. Niestety, nie jest to takie proste.

Gdyby zapytać przeciętnego Jana, Johna, Iwana czy Hansa o to, jakie według niego metale wykorzystywane są w sprzęcie, którego codziennie używa, miałby z tym kłopoty. Wymieni miedź, aluminium, krzem, żelazo, ołów, może dorzuci jeszcze lit z baterii (Ziobro wymieniłby prawdopodobnie jeszcze jony) oraz magnez, wapń, cynk i potas, bo te metale łyka dla zdrowotności. Tymczasem w urządzeniach codziennego użytku wykorzystuje się metale, o których można usłyszeć na lekcjach chemii, a i to trzeba uważać, by nie przegapić. Kto słyszał o neodymie, itrze, dysprozie, europie, cerze? Łączy je wspólna nazwa — metale ziem rzadkich. W tym miejscu dochodzimy do pierwszej informacji studzącej entuzjazm Marcina Popkiewicza. Oto w ciągu zaledwie paru miesięcy cena tlenku europu skoczyła z około 500 dolarów na 5000. W roku 2011 średnia cena tlenków metali ziem rzadkich wzrosła o 537% w porównaniu z rokiem 2010, a w ciągu pierwszych 5 miesięcy roku 2012 o kolejne 10%. W wiatrakach produkujących czystą energię z wiatru znajdują się generatory prądu zawierające nawet 300 kg neodymu oraz kilka kilogramów dysprozu.

Największe złoża ziem rzadkich znajdują się w Chinach. A Chiny też potrafią powiedzieć nie. Gdy na początku dekady w wyniku sporu z Japonią wstrzymały na krótko sprzedaż pierwiastków ziem rzadkich, na kraje przodujące w zaawansowanych technologiach padł blady strach. Ale nie tylko ziemie rzadkie stanowią problem. Światowa organizacja WWF (World Wide Fund for Nature) huraoptymistycznie założyła, że do 2050 roku świat powinien przejść wyłącznie na czystą energię. I według niej nie jest to misja niemożliwa. Redaktorzy Nature zadali sobie trud policzenia, czy aby na pewno to, o czym marzy WWF jest realne. A więc, żeby osiągnąć założone cele, należy w pierwszym rzędzie niemal podwoić światową produkcję cementu. Potrzeba będzie także co najmniej kilka razy tyle, ile dziś produkujemy aluminium, miedzi i szkła. Produkcja stali musiałaby wzrosnąć — zależnie od wariantu paneli fotowoltaicznych — dwukrotnie lub nawet pięciokrotnie. Te wyliczenia w ogóle nie uwzględniają metali ziem rzadkich.

A to dopiero początek problemów. Chiny, na których terytorium znajdują się największe złoża ziem rzadkich, nie są zainteresowane ich eksportem. Dysponując zaawansowanymi technologiami wolą opracować gotowe rozwiązania i sprzedawać gotowe wyroby, bo zarobią na nich znacznie więcej, niż eksportując surowce. Poza tym metale ziem rzadkich wykorzystywane są w przemyśle zbrojeniowym. Dlaczego Chinom powinno zależeć, żeby japońskie rakiety miały sprawny system naprowadzania? Jak obostrzenia w dostępie do metali ziem rzadkich przekładają się na gospodarkę najlepiej zilustruje przykład Toyoty, która pozbawiona ich nie stworzy zapowiadanego silnika indukcyjnego (następcy silników hybrydowych i elektrycznych), a Panasonic może być zmuszony wstrzymać produkcję monitorów LCD. Amerykanie tak się przerazili możliwością zablokowania dostaw, że przeznaczają pieniądze na program ARPA-E, którego celem jest opracowanie kompozytów, którymi można by zastąpić pierwiastki ziem rzadkich. Coś na kształt wyśmiewanej w czasach PRL-u „produkcji antyimportowej”.

Miejmy nadzieję, że pani Ewa Podolska odpyta pana Marcina Popkiewicza na okoliczność przedstawionych wyżej wątpliwości. Żeby nie utrudniać nie będziemy dociekać ile tak gigantyczny wzrost produkcji stali, betonu, szkła, aluminium, miedzi wpompuje dwutlenku węgla do atmosfery. Gdyby to jednak policzyć, to może okazać się, że stawianie na OZE zamiast zapobiec katastrofie tylko ją przyspieszy i przypieczętuje. W tym kontekście trochę… ba, nie trochę, bardzo dziwi, że fizyk boi się energii atomowej…

Dodaj komentarz