Niezliczoną ilość razy politycy w mediach społecznościowych lub na konferencjach prasowych odgrażali i odgrażają się, że coś zrobią, że nie pozostaną bierni, na przykład że złożą doniesienie do prokuratury w sprawie podejrzenia popełnienia przestępstwa. Nigdy jednak nie spieszą się. W przyszłym tygodniu złożę zawiadomienie do prokuratury w związku z wydatkowaniem środków publicznych z Funduszu Sprawiedliwości — zapowiedział senator Krzysztof Kwiatkowski, przewodniczący senackiej komisji ustawodawczej. Czemu w przyszłym a nie w tym? Bo pośpiech jest wskazany wyłącznie przy łapaniu pcheł. Albo
Szef MSWiA Marcin Kierwiński poinformował w piątek, że złoży zawiadomienie do prokuratury m.in. w sprawie niezarządzenia ewakuacji po wybuchu granatnika w siedzibie KGP.
Jak 23 lutego zapowiedział, tak już 5 marca zrobił.
Rzecznik Prokuratury Okręgowej prok. Szymon Banna poinformował we wtorek, że do Prokuratury Okręgowej w Warszawie wpłynęło zawiadomienie Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji o podejrzeniu popełnienia dwóch przestępstw — niedopełnienia obowiązków z związku niesprawdzeniem otrzymanego granatnika pod kątem minersko-saperskim oraz posiadania broni palnej w postaci granatnika bez wymaganego zezwolenia.
Łezka się w oku kręci gdy się czyta lub słyszy, że nie można było wezwać przestępcy przed oblicze prokuratora, bo go ciężko w domu zastać. Przestępcy. O prokuratorze nic nie wiadomo.
Przykładów zapowiedzi działań jest na pęczki. Jeśli bowiem jeden polityk dowie się, że istnieje uzasadnione podejrzenie popełnienia przestępstwa przez innego polityka lub polityków, to nie spieszy się zbytnio z donoszeniem gdzie trzeba. Mowa o politykach obecnej koalicji. Sprawy mają się zgoła inaczej jeśli chodzi o polityków obecnej opozycji. Po pierwsze w czasach, gdy sprawowali władzę sędzia, który zwolniłby oskarżanego przez prokuraturę osobnika z aresztu miałby już sprawę dyscyplinarną, zostałby karnie przeniesiony do innego sądu albo w ogóle zawieszony. Po drugie urzędnik pracujący w instutucji europejskiej zawiadomiłby z odpowiednim wyprzedzeniem stosowne ministerstwo, że instytucja unijna szykuje interwencję w sprawie zatrzymania posła opozycji. Jak pisała Wyborcza
zastępczyni szefa Stałego Przedstawicielstwa RP przy Radzie Europy w Strasburgu Magdalena Marcinkowska nie powiadomiła MSZ o tym, że Sekretariat Zgromadzenia Parlamentarnego RE zajmuje się sprawą zatrzymania posła PiS Marcina Romanowskiego.
O tym, że poseł może być chroniony immunitetem wiadomo było od dawna, ponieważ zwracali na to uwagę prawnicy. Prokuratura jednak zachowała się tak, jak zachowywała się za czasów PiS-u — zamówiła ekspertyzę, która potwierdziła to, co prokuratorzy chcieli usłyszeć, więc spoczęli na laurach i nie kiwnęli palcem. Ale nie to jest w tej sprawie zdumiewające, lecz to, że choć zwykle obieg dokumentów odbywa się bardzo powoli, to w tym przypadku niebywale przyspieszył. Ledwo Szymon Hołownia, który jest marszałkiem Sejmu, otrzymał list od przewodniczącego Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy Theodorosa Rousopoulosa, a już niczym rasowy goniec lub gołąb pocztowy w te pędy wyruszył do prokuratury, by jej go dostarczyć. Prokuratura otrzymawszy pismo równie błyskawicznie zawiadomiła sąd, a ten zerwał się z łóżka w środku nocy i wydał jedynie słuszny werdykt — zwolnić!
Trzeba z całą mocą podkreślić, że przedstawiciele koalicji różnią się od przedstawicieli opozycji kolosalnie. Na przykład według Kaczyńskiego Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik w sposób skandaliczny i całkowicie bezprawny zostali skazani. Dla kontrastu według mecenasa Śliza Trybunał Konstytucyjny karząc go karę nałożył nielegalnie, a skoro tak, to on jej nie zapłaci. Jest różnica? Jest!
Podsumowując, po godzinie piętnastej list Rousopoulosa dociera do marszałka Sejmu Szymona Hołowni. Marszałek pędzi do prokuratury, ta błyskawicznie dostarcza list do sądu, a ten nie bacząc na późną porę, już o 23:30, wydaje postanowienie o zwolnieniu Romanowskiego z aresztu. Można mieć do koalicji pretensje, można narzekać na ślimacze tempo rozliczeń, ale nikt uczciwy nie może jej zarzucić, że zwalnianie aferzystów, malwersantów i członków zorganizowanych grup przestępczych z aresztu nie idzie jej szybko i sprawnie.
Bądźmy jednak sprawiedliwi. Sądowa ochrona przestępców ma długą tradycję i nie zależy od tego, kto aktualnie sprawuje władzę.
Jak poinformowała w czwartek częstochowska prokuratura, ponieważ tamtejszy sąd rejonowy nie zdążył rozpoznać wniosków w określonym przepisami terminie 24 godzin, na wolność zostało wypuszczonych pięć osób podejrzanych o udział w zorganizowanej grupie przestępczej, wyłudzenie ze Skarbu Państwa prawie 7 mln zł i pranie brudnych pieniędzy.
Pocieszające jest to, że nie jest źle, a przynajmniej nie gorzej niż było, ponieważ wolne sądy… od dawna były wolne. Rok 2012
Szesnaście lat — tyle łącznie spędziło w areszcie czterech oskarżonych o kradzież kilkudziesięciu luksusowych aut. Każdy z nich spędził bowiem za kratkami cztery lata, a nawet dłużej. Dopiero niedawno sąd zwolnił ich z aresztu.
Areszt dłuższy niż 2 lata jest przewidziany tylko w wyjątkowych okolicznościach. I tylko na papierze. Praktyka sądów jest bowiem zupełnie inna. Orzekają zbyt długie areszty łamiąc przy tym europejską konwencję praw człowieka.
Czy ktoś wreszcie zmusi wolnych sędziów, żeby działali szybciej? Czy ktoś wreszcie zmieni prawo tak, by sędziowie nie musieli wydawać zgód na podsłuchy czy areszt tymczasowy nie mając czasu na zapoznanie się z uzasadnieniem wniosku i przestali przedłużać areszt w nieskończoność? Czy prokuratura przestanie w nieskończoność prowadzić śledztw i stosować areszt wydobywczy? Czy koalicja paździerzowa zdobędzie się na posprzątanie tej stajni Augiasza w jaką PiS zmienił wymiar sprawiedliwości?