Okazja czyni świętego

Człowiek pragmatyczny, rozsądny, stara się — o ile to możliwe — niepowodzenia przekuć w sukcesy, niekorzystne tendencje wykorzystać na swoją korzyść. Nie przepuści żadnej okazji by coś w swoim otoczeniu poprawić, ulepszyć, zmienić. A gdy ma władzę potrafi zostawić Polskę murowaną, choć zastał drewnianą.

Starsi zapewne pamiętają podwórka i ulice pełne dzieci, klasy liczące po 30 i więcej uczniów, słowem wyż demograficzny. Pamiętają też gminne szkoły zbiorcze. Bo władza ludowa, choć stawiała na edukację, to stawiała bez przesady i tam, gdzie kaganek oświaty niosła, to niosła, a tam gdzie nie niosła trzeba było się po niego fatygować samemu. Teraz, gdy dzieci rodzi się jak na lekarstwo, władza — już nie ludowa — stanęła przed jedyną w swoim rodzaju okazją, by szkolnictwo podnieść na wyższy poziom, by odpowiedzieć na wyzwania XXI wieku. Ale, jeśli chodzi o okazje, to w tym kraju okazja czyni tylko złodzieja. Władza sprzyjających okoliczności nie umie i często nie chce wykorzystać. To, co dla innych jest błogosławieństwem, dla nas okazuje się przekleństwem.

Teraz, gdy dzieci rodzi się mało, gdyby się tylko dało, zbiorcze szkoły gminne zastąpiono by chętnie zbiorczymi szkołami wojewódzkimi. A przecież aż się prosi przeglądnąć i przewietrzyć skostniały, mentalnie tkwiący w XIX wieku system oświaty. Pozbyć się nauczycieli miernych, bezwolnych, nie potrafiących odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Stworzyć dzieciakom idealne warunki do nauki w kilku-, góra kilkunastoosobowych klasach. Wybrana przez nas władza robi coś dokładnie odwrotnego — oszczędza na oświacie, na przyszłości swoich wyborców. Trzydziestoosobowe klasy znowu nie są niczym niezwykłym. Szkoły są zamykane, nauczyciele zwalniani. Lecz wcale nie najgorsi. Mierni, bierni, ale wierni zostają, a zwalniani są najlepsi, samodzielni, nie ulegający naciskom, nie biegający z mszy na nabożeństwo i z powrotem, nie wieszający krzyży na ścianach i szyjach.

Utrzymanie katechetów kosztuje podatników ponad półtora miliarda złotych. Za te pieniądze ich dzieci uczą się w szkole treści, na które ministerstwo oświaty nie ma żadnego wpływu. Obecność księdza i krzyża miała wyeliminować agresję. Nie tylko nie wyeliminowała, ale — co widać na każdym kroku — spotęgowała do rozmiarów dotąd niespotykanych. Wystarczy wejść na dowolne forum lub wsiąść do dowolnego środka komunikacji, by się o tym przekonać. Obcująca z bogiem i świętymi w szkole młodzież pod względem używanego języka nie ustępuje najbardziej zdegenerowanemu menelowi, a często menel mógłby się od niej sporo nauczyć.

Nauka religii w polskich szkołach nie odbywa się zgodnie z zasadami opracowanymi przez Ministerstwo Edukacji Narodowej, lecz w oparciu o opracowane przez Konferencję Episkopatu Polski „Dyrektorium katechetyczne Kościoła Katolickiego w Polsce„. Porażająca lektura. Choć przyznać trzeba, że dowodząca nieziemskiego poczucia humoru polskich biskupów. Otóż piszą oni, iż Szkolne nauczanie religii jest służbą świadczoną polskiej szkole. Najwidoczniej nie da się służyć w okazałych budynkach do tego przeznaczonych, ale trzeba za ciężkie pieniądze świadczyć służbę w szkole, świątyni — teoretycznie — nauki i wiedzy. Temu celowi służy także Ministerstwo Edukacji Narodowej, które ustami samej minister Krystyny Szumilas zapewnia gorliwie, że Kościół katolicki nie ma się czego obawiać i nikt go ze szkół rugować nie zamierza. Wręcz przeciwnie, polski uczeń ma po 160 godzin biologii, fizyki czy chemii i 860 godzin katechezy. I nikt nie ośmieli się tych proporcji odwaracać.

Dyrektorium” nakreśla cele: Katecheza otwarta na dialog z wyznawcami innych religii łączy się tematycznie z zadaniem podejmującym wprowadzenie do misji. Należy jednak tutaj koniecznie pamiętać, że przygotowanie i podjęcie takiego dialogu winno się opierać na pogłębionej katechezie o Chrystusie jako jedynym Zbawicielu świata, a także na przekazie rzetelnych i obiektywnych informacjach dotyczących wyznawców innych religii. Nie tak dawno jedynym zbawicielem był Stalin. A w Korei Północnej do tej pory jest Kim Dzong Un. Zapewne dlatego w przedszkolach jedynymi zajęciami ekstra, za które nie żąda się dodatkowych opłat, jest katecheza. A jeszcze na początku lat dziewięćdziesiątych kardynał Józef Glemp żartował: Kościół nie chce ani złotówki z budżetu państwa za nauczanie religii w szkołach publicznych.

Zamiast wykorzystać niepowtarzalną szansę daną nam przez boga i historię, by oświatę unowocześnić, wznieść na światowy poziom, dostosować do wyzwań XXI wieku, wolimy średniowiecze…

Dodaj komentarz