Od początku naszym celem

Od początku pandemii zbierane są dane na temat sekwencji genetycznych wirusa pod kątem mutacji. W bazie jest 5.500.000 sekwencji pochodzących z próbek pobranych w głównie cywilizowanych krajach świata. Polski wkład to… 30.000 próbek, czyli 0,5% całości. Jednak nie chodzi o to, czy możemy być z siebie dumni. Chodzi o to, że nie badając nie jesteśmy w stanie wychwycić żadnych zmian, a to oznacza, że działamy na oślep, płyniemy z falą na zasadzie „jakoś to będzie”.

Na początku rząd reagował histerycznie. Najpierw „bo pandemia” kupowano maseczki od instruktorów narciarskich czy respiratory od handlarzy bronią, sprowadzano szmelc z Azji gigantycznymi samolotami, zaś Mateusz Morawiecki, który nadal jest premierem chełpił się, że Polska była pierwszym (i jedynym) krajem, który wprowadził zakaz wstępu do lasu. Od samego początku naszym celem było zapewnienie bezpieczeństwa wszystkim obywatelom. Przyświecała nam troska o ich dobro, a nie żadne polityczne kalkulacje. Wiedzieliśmy, że koronawirus stanowi poważne zagrożenie zdrowia i życia. W takiej sytuacji nie mogliśmy czekać. Każda kolejna godzina zwłoki wiązała się z rosnącym ryzykiem. Dlatego działaliśmy natychmiast. Choć to nie były łatwe decyzje, dziś jestem przekonany, że przyjęliśmy właściwą strategię walki z pandemią. Premierowi, którym jest Mateusz Morawiecki, wtórował mini ster od zdrowia przekonując, że gdybyśmy nic nie zrobili, na dzień dzisiejszy mielibyśmy ponad 8500 pacjentów zdiagnozowanych i zakażonych. Dziś, półtora roku później, mamy 25.000 pacjentów zdiagnozowanych i zakażonych. I co? I żadnych restrykcji! Wbrew pozorom jednak nie to jest najgorsze. Najgorsze jest to, że Mateusz Morawiecki, który wiadomo czym jest, nie może tym razem szczycić się tym, że Polska jest przodowniczką w zaniechaniach. Jest jednym z wielu krajów, które niewiele robią, zaś niektóre, jak na przykład Afganistan, robią jeszcze mniej. Niewykluczone, że ma to związek ze znacznie większą integracją wiary z władzą.

Wielu publicystów, a także polityków opozycji, zarzuca władzy, że wszystkie działania i zaniechania podporządkowuje słupkom poparcia. Słupki poparcia dla rządzącej partii stały się dla nich ważniejsze niż zdrowie Polakówprzekonywał Tadeusz Truskolaski, Prezes Zarządu Unii Metropolii Polskich. Lewica związek decyzji lub ich braku z wysokością poparcia dostrzegła już w marcu, podczas trzeciej fali. Wojciech Konieczny na konferencji prasowej namawiał rząd, żeby nie oglądał się na słupki poparcia, lecz pochylił nad pacjentami. Namawiamy rządzących, aby przestać patrzeć na słupki poparcia, ale pochylić się nad pacjentami, którzy nie mogą znaleźć opieki w szpitalach. Rządzący nie dali się namówić. Niemniej jednak zarzucanie tej czy innej formacji, że w swoich działaniach kieruje się słupkami poparcia, czyli de facto vox populi, nie wymaga żadnego wysiłku umysłowego i jest porównywalne ze stwierdzeniem, że widocznie Bóg tak chciał. Świadczy o nietuzinkowym intelekcie, tyle że raczej à rebours.

Co to jest słupek poparcia? Jest to wirtualny pal względnie kolumna. Jego wysokość zależna jest od estymy jaką cieszy się dana formacja. Preferencje badają pracownie badania opinii publicznej. Jest to więc bardziej ułomna i zdecydowanie tańsza odmiana referendum. Odbywa się to mniej więcej tak: „Wprowadzę obostrzenia” — zapowiada rząd i zleca badania. Słupek kurczy się. Żartowałam — mówi władza i nie wprowadza. Problem z rozumowaniem tłumaczącym bierność lub aktywność władzy wykazaną w sondażach wielkością poparcia dla niej jest co najmniej taki, że kierowanie się słupkami to wytłumaczenie, które opiera się wyłącznie na imaginacji tych, dla których otaczająca rzeczywistość jest banalnie prosta. Dowodzi tego ich rozumienie słupka poparcia jako czegoś, co nie ma żadnego związku ze społeczeństwem. Tymczasem jeśli jest tak jak przekonują, to znaczy, że owo społeczeństwo popiera właśnie takie działania i — w tym konkretnym przypadku — życzy sobie, a przynajmniej nie przeszkadza mu, że konsekwencją będzie śmierć ich dziadkostwa, czyli babć i dziadków, rodziców, rodzeństwa, dzieci, wnuków, a nawet ich samych.

Teoria słupków jest absurdalna nie tylko z tego powodu, że przeczą jej inne posunięcia, które są wręcz samobójcze dla obozu rządzącego. Jest absurdalna dlatego, że… Wyobraźmy sobie, że kilka osób postanowiło obrabować bank. Przygotowywania trwały kilka miesięcy. Gromadzili informacje, sprzęt, opracowali szczegółowy plan. W dniu napadu jeden stanął na czatach, kilku czekało pod bankiem w gotowych do jazdy, dla bezpieczeństwa kradzionych samochodach. Pozostali sprawnie unieruchomili system alarmowy, unieszkodliwili strażników, po czym jeden z nich dziarskim krokiem podszedł do okienka i zażądał wypłaty pieniędzy z konta numer taki a taki. Każdy przyzna, że to zarówno nonsens, jak i absurd, bezsens, niedorzeczność, idiotyzm, a kto wie, czy nawet nie paranoja. A z taką właśnie sytuacją mamy obecnie do czynienia. Słupki jeśli są potrzebne, to tylko po to, by zachować pozory, by uwiarygodnić zwycięstwo. Przykłady Białorusi, Rosji i innych krajów, gdzie odbywają się wybory, w których z góry można wskazać zwycięzcę dowodzą, że o wygranej nie decyduje rzeczywiste poparcie, lecz osoby zliczające głosy i zatwierdzające wynik.

Dlaczego politycy i dziennikarze usiłują wybielać rządzących, usprawiedliwiać ich nieudolność i nieskuteczność na wszelkie możliwe sposoby? By ukryć własne niedostatki? Politycy głośno rozprawiający o poparciu dla partii rządzącej są z reguły również zafascynowani swoim. Jednak gdy zaczyna szorować po dnie nagle traci na znaczeniu. Wtedy indagowani na okoliczność nikłego poparcia „nie oglądają się na sondaże” lecz „ciężko pracując” „robią swoje”. Tak jakby poparcie zależało od ich ciężkiej pracy, a nie od bajek, które opowiadają i kitu, który wciskają. A przecież cechą charakterystyczną każdego reżimu totalitarnego jest właśnie to, że o tym kto wygra nie decydują wyborcy, lecz wyłącznie „ciężko pracujący” politycy. Lub  — przeważnie — jeden z nich.

 

PS.
W programie „Kawa na ławę” Artur Dziambor powiedział coś tak niewiarygodnie niewiarygodnego, że szczęka opada ze zdumienia. Otóż według niego partia, która opowiada się za wprowadzeniem stanu wyjątkowego, a w jego ramach ograniczenie praw obywatelskich i eliminację dziennikarzy stwierdził, że on, Dziambor wywodzi się ze środowiska, które nade wszystko ceni sobie wolność i odpowiedzialność i ponoszenie konsekwencji za swoje decyzje. I dlatego odpowiedzialnie poparł zamordyzm na razie na granicy, choć konsekwencje jego decyzji ponosi kto inny zgoła.

Dodaj komentarz