Niepokojący brak objawów

Nareszcie! Po przepisowych dziewięciu miesiącach doszło w końcu do rozwiązania i światło dzienne ujrzała naga prawda. Długie miesiące naiwnie sądzono, że władza i służby robią wszystko, by postawić tamę epidemii, zdusić ją w zarodku i zażegnać zagrożenie. Nic z tych rzeczy, co wczoraj wprost wyjawił rzecznik prasowy Ministerstwa Zdrowia Wojciech Andrusiewicz. Ta sytuacja w najbliższy dniach na pewno się nie zmieni, musimy przywyknąć do tych wyników. To, co przewiduje nasza strategia, to nie jest postawienie tamy koronawirusowi, ale mierzenie się z koronawirusem punktowo w tych miejscach, w których istnieje duże zagrożenie, w tych powiatach, gdzie mamy dużą liczbę przypadków, dlatego jest ta gradacja na powiaty żółte i czerwone. Skąd wiadomo w których miejscach istnieje duże zagrożenie? Się patrzy, się widzi, się wie. Ale najpierw się czeka aż liczba przypadków wzrośnie, a gdy to nastąpi się bada i się koloruje mapkę. Chodzi o to, by cały kraj uzyskał jednolitą barwę.

Jak teraz wygląda „walka z epidemią” opisuje p. dr Grażyna Cholewińska-Szymańska, specjalista chorób zakaźnych: Ja jako specjalista chorób zakaźnych muszę powiedzieć, że zarówno podczas epidemii wiosennej jak i obecnej odsetek pacjentów, którzy spełniają kryteria kwalifikacyjne do hospitalizacji jest taki sam i wynosi on około 10%. Ponieważ na początku września zaczęto włączać lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej do walki z covid powstało całe ogromne zamieszanie, w wyniku którego lekarz POZ-tu, na podstawie wyłącznie telewizyty, teleporady i rozmowy z pacjentem, wypisuje skierowanie na test i jak test tylko jest dodatni, to bez analizy czy ten chory spełnia kryteria kwalifikujące do szpitala, czy też chory jest bezobjawowy, skąpoobjawowy i powinien być izolowany w domu, wysyła tego pacjenta do szpitala zakaźnego.

Jak to się odbywa prześledźmy na przykładzie. Pacjent wybiera numer przychodni. Po kilkudziesięciu próbach udaje mu się połączyć, więc umawia się na teleporadę. Po kolejnych kilku godzinach zostaje połączony z lekarzem i opisuje mu problem:
— Panie doktorze, nie mam żadnych objawów.
W słuchawce zapada cisza. Po chwili zastanowienia doktor mówi:
— W takim razie wyślemy pana na test, żeby przekonać się czy mamy do czynienia z brakiem objawów grypy czy covida.

Żeby nie było wątpliwości przytoczmy stosowny punkt stosownego rozporządzenia:

2. Zlecenie wykonania testu molekularnego RT-PCR u osoby, u której podejrzewa się lub rozpoznaje zakażenie lub chorobę wywołaną wirusem SARS-CoV-2 (COVID-19), przez lekarza udzielającego świadczeń zdrowotnych u świadczeniodawcy podstawowej opieki zdrowotnej, wymaga przeprowadzenia:
1) badania fizykalnego albo
2) teleporady, w trakcie której stwierdził następujące kliniczne objawy tej choroby: temperaturę ciała powyżej 38 o C, kaszel i duszności oraz utratę węchu lub smaku

Oznacza to, że p. dr zupełnie nie orientuje się w sytuacji. Chory bezobjawowy w świetle przepisów jest zdrowy i nie może być uznany za chorego i poddany testom ani w wyniku teleporady, ani w żaden inny sposób. Nie wspominając już o tym, że jeśli ktoś nie ma żadnych objawów, to do głowy mu nie przyjdzie tracić czas i wydzwaniać po poradniach. Kto jak kto, ale lekarz powinien wiedzieć, że źle rozpoznanej choroby nie da się wyleczyć dopóty, dopóki nie zdiagnozuje się jej poprawnie. Dlatego wnioski, które wyciąga p. dr również są błędne: Konsekwencją tego zjawiska jest fakt, że izby przyjęć i szpitale zakaźne mówiąc kolokwialnie zatkały się w ostatnich dniach. Pies pogrzebany jest zupełnie gdzie indziej. Zamieszanie jest wynikiem  bełkotliwego rozporządzeniu z 6 kwietnia, które zostało we wrześniu „poprawione”.

§ 2. 1. Obowiązkowej hospitalizacji podlegają:

3) osoby, u których stwierdzono zakażenie wirusem SARS-CoV-2 lub zachorowanie na chorobę wywołaną wirusem SARS-CoV-2 (COVID-19) lub podejrzenie zakażenia lub zachorowania, jeżeli nie zostały przez lekarza lub felczera skierowane do leczenia lub diagnostyki laboratoryjnej w kierunku wirusa SARS-CoV-2 w ramach obowiązkowej izolacji lub izolacji w warunkach domowych.

Przepis nie daje żadnego pola manewru — pacjent u którego potwierdzono covid obowiązkowo musi trafić do szpitala i kropka. Nowy mini ster pogłębił zamęt i zamieszanie poprawiając punkt b w § 3:

§ 3. Lekarz lub felczer, który podejrzewa lub rozpoznaje zakażenie lub chorobę zakaźną powodującą powstanie obowiązku hospitalizacji, izolacji lub izolacji w warunkach domowych danej osoby:

b) pkt 3, do wskazanego szpitala oraz niezwłocznie informuje ten szpital o tym fakcie, chyba że po dokonaniu oceny stanu klinicznego tej osoby kieruje ją do leczenia lub diagnostyki laboratoryjnej w kierunku wirusa SARS-CoV-2, do miejsca izolacji lub izolacji w warunkach domowych

Co lekarz ma zrobić z pacjentem, który ma wszystkie wymagane objawy i test pozytywny? Zgodnie z brzmieniem § 2 obowiązkowo skierować do szpitala. No więc kieruje, bo jak nie skieruje, a stan pacjenta pogorszy się, będzie miał prokuratora na karku. Trudno jednak mieć za złe specjaliście chorób zakaźnych, ponieważ prawotwórcze wzmożenie tej władzy jest tak gigantyczne, że nikt już nad niczym nie panuje, nikt nie jest w stanie ani nadążyć, ani połapać się w zmieniających się jak w kalejdoskopie  przepisach, które na dodatek — jak widać na powyższym przykładzie — są bełkotliwe, sprzeczne i utrudniają zamiast ułatwiać. Owszem, są specjaliści, którzy znają się na rzeczy, są w stanie opracować i przygotować spójne, systemowe rozwiązania, ale to są specjaliści niezależni, a więc bezwartościowi. Oni przecież nie zaproponują tak rewolucyjnych rozwiązań jak wkładanie lodu do majtek czy robienie maseczki z biustonoszy w oczekiwaniu na dostawy od instruktora narciarskiego. Dawniej najmądrzejsi i nieomylni byli uczeni radzieccy, dziś tę rolę pełnią specjaliści pisowscy. O ich wybitnych kwalifikacjach najlepiej świadczy epatowanie liczbą dostępnych respiratorów i wyniosłe milczenie na temat liczebności potrafiącego je obsługiwać personelu.

Jak to się robi w cywilizowanych krajach? Skrzykuje się specjalistów, a oni w oparciu o swoją wiedzę i doświadczenie przygotowują scenariusze rozwoju sytuacji. Potem bierze się prawników, żeby to przekuli w spójne i zrozumiałe przepisy. Dzięki temu każdy obywatel wie co go czeka w określonej sytuacji, z czym musi się liczyć, na co zwrócić uwagę. Problem polega na tym, że niezależny specjalista nie będzie mówił tego, co polityk chce usłyszeć. Dlatego nikt nic nie wie, czeski film. Chaos, prowizorka i improwizacja. Skutek jest taki, że władza, dysponująca możliwościami, o jakich Kowalski może tylko pomarzyć, sama siebie ustrzec przed niebezpieczeństwem nie potrafi — Szumowski tak ofiarnie walczył z wirusem, że sam padł jego ofiarą. A przecież już w połowie lipca Komisja Europejska ostrzegła, że może zabraknąć szczepionek przeciwko grypie sezonowej i zalecała, by składać zamówienia. No ale wiadomo, nie będą nam tutaj w obcych językach narzucali, jak mają być prowadzone polskie sprawy.

Jak władza traktuje obywateli najlepiej widać na przykładzie tak zwanej „rekonstrukcji rządu”. Zebrali się panowie i kupczą stołkami, a o wynikach targów ciemny lud zostanie powiadomiony „w swoim czasie”, jeśli w ogóle.

Dodaj komentarz