Nastanie nocy (część czwarta)

Część czwarta

— Czy to już cały materiał do mojego reportażu?
— Cały. Najprzód zaćmienie, które rozpocznie się za trzy kwadranse. Później kompletna Ciemność, być może owe tajemnicze gwiazdy, powszechne szaleństwo i koniec cyklu.
Psycholog zadumał się na chwilę.
— My, ludzie z obserwatorium, mieliśmy dwa miesiące — podjął. — Nie wystarczyło to jednak, by przekonać ludność Lagazy o grożącym niebezpieczeństwie. Myślę, że i dwa wieki byłoby za mało. Jednakże wyliczenia są w Kryjówce, a dziś sfotografujemy zaćmienie. Kolejny cykl zacznie się już z naukowymi podstawami i kiedy przyjdzie następne zaćmienie, ludzkość będzie przygotowana. To również niezły materiał dla pańskiego reportażu.
Teremon otworzył okno, wychylił się, spojrzał na purpurowy odblask słonecznego światła barwiący jego ręce. Lekki wietrzyk sfałdował zasłonę. Dziennikarz odczuł nagły bunt, odwrócił się gwałtownie.
— A czemu Ciemność miałaby przywieść mnie do obłędu?! — rzucił.
Szirin uśmiechnął się do siebie. Wahadłowo poruszył ręką z opróżnioną butelką.
— Doświadczył pan kiedy ciemności, młodzieńcze? — zapytał wreszcie.
Teremon wsparł się plecami o ścianę, pomyślał chwilę.
— Prawdę mówiąc, nie. Ale wyobrażam sobie, co to może być. Po prostu… — urwał, bezradnie rozłożył ręce; nagle odzyskał pewność siebie. — Po prostu nie ma światła, jak w grocie.
— Był pan kiedy w grocie?
— Ja? Skąd?
— Tak też sądziłem. Ja zrobiłem próbę tydzień temu. Chciałem zbadać własną reakcję, ale uciekłem w pośpiechu. Szedłem wśród czerni, póki majaczyła jasna plama wejścia… Słowo daję! Nie przypuszczałem, że osobnik mojej wagi potrafi biec tak szybko.
Teremon wydął wargi.
— Jeżeli o tym mowa, myślę, że nie musiałbym biec, gdybym już raz zaryzykował.
Psycholog zmierzył go pobłażliwym wzrokiem. Zmarszczył brwi.
— Bardzo pan pewny siebie — powiedział. — Zechce pan zasłonić okno?
— Dlaczego? — zdziwił się reporter. — Gdyby świeciło cztery albo pięć słońc, trzeba byłoby ograniczyć światło. Ale teraz? I tak go za mało…
— O to właśnie chodzi. Proszę zasłonić okno i usiąść spokojnie przy stole.
— Dobrze.
Teremon szarpnął sznur zakończony chwastem. Szkarłatna zasłona pokryła z wolna szerokie okno. Mosiężne kółka zgrzytały sunąc po pręcie. Pokój pogrążył się w rudawym mroku.
Wśród ciszy głucho zadudniły kroki. Dziennikarz przystanął w połowie odległości między oknem a stołem.
— Nie widzę pana — szepnął.
— Trzeba omackiem szukać drogi — poradził psycholog.
— Ja pana nie widzę! — Teremon oddychał głośno, chrapliwie. — Nic nie widzę!
— A czego pan się spodziewał? — padła szorstka odpowiedź. — Proszę podejść tu i usiąść.
Zadźwięczały znów kroki, niepewne chwiejne. Szurnęło krzesło.
— No… jestem… — głos dziennikarza odezwał się piskliwie. — Czuję się… eee… nieźle.
— Zadowolony pan?
— Chyba… chyba nie. Jest strasznie. Jak gdyby ściany… — zająknął się — jak gdyby ściany mnie przygniotły. Chcę je podeprzeć, odepchnąć. Ale to przecież nie obłęd. Nic podobnego! Już mi nawet lepiej.
— Pięknie. Niech pan odsłoni okno.
Ostrożne kroki zatupotały w mroku. Kotara zaszeleściła, gdy Teremon szukał sznura na oślep. Wreszcie odezwał się triumfalny chrzęst mosiężnych kółek i pokój zalało czerwone światło. Reporter spojrzał czule na słońce i wydał radosny okrzyk. Szirin otarł spocone czoło wierzchem dłoni.
— To był tylko ciemny pokój — powiedział drżącym głosem.
— Można wytrzymać — rzucił beztrosko Teremon.
— Racja. W ciemnym pokoju można wytrzymać. Ale czy był pan dwa lata temu na wystawie Kontynentalnej w Dżonglor?
— Nie. Jakoś nie wyszło. Sześć tysięcy mil to za daleka podróż, nawet z racji wystawy.
— Ja tam byłem. Słyszał pan pewno, że Tunel Tajemnic bił wszelkie rekordy powodzenia imprez w wesołym miasteczku?… No, w każdym razie przez pierwszy miesiąc.
— Słyszałem. Narobił trochę hałasu.
— Stosunkowo niewiele. Zatuszowano sprawę. Tunel Tajemnic był korytarzem długim na milę i pozbawionym światła. Przez kwadrans jechało się wśród ciemności otwartym wagonikiem. Tunel miał wielkie wzięcie, póki funkcjonował.
— Miał wzięcie?
— Oczywiście. To nie lada satysfakcja bać się dla rozrywki. Dziecko przychodzi na świat z trzema instynktownymi lękami: nagłego hałasu, upadku i braku światła. Dlatego za dobry żart uchodzi wrzasnąć komuś nad uchem „Bum!”. Dlatego ludzie lubią zjeżdżać ze stromej pochylni, dlatego Tunel Tajemnic był zrazu popularny. Ludzie wychodzili z ciemności rozdygotani, bez tchu, półżywi z przerażenia, ale chętnie płacili za wstęp.
— Zaraz, zaraz — podchwycił Teremon. — Coś sobie przypominam. W Tunelu Tajemnic umarło podobno kilka osób. Krążyły na ten temat plotki. Później przycichło.
Psycholog wzruszył ramionami.
— Drobiazg. Dwa lub trzy zgony. Przedsiębiorstwo wypłaciło rodzinom odszkodowanie i uspokoiło sumienia ojców miasta Dżonglor. Ustalono, że osoby cierpiące na niedomagania serca mogą zwiedzać tunel, ale tylko na własne ryzyko. Przy wejściu otwarto gabinet lekarski. Każdy klient musiał poddać się badaniom, nim zajął miejsce w wagoniku. Wpływy kasowe jeszcze zwyżkowały.
— No i co?
— Widzi pan, wynikła inna kwestia. Niektórzy opuszczali tunel w doskonałym stanie. Tyle że wzbraniali się później wejść do budynku. Rozumie pan? Do jakiegokolwiek budynku! Mógł to być pałac, biurowiec, blok mieszkalny, willa, magazyn, barak, szałas, namiot.
Teremon zrobił zdziwioną minę.
— Chce pan powiedzieć, że musieli przebywać stale pod gołym niebem? Gdzie sypiali?
— Właśnie pod gołym niebem.
— Trzeba było siłą wprowadzać ich pod dach?
— Stosowano ten środek, stosowano. Rezultatem były gwałtowne ataki histerii i próby rozbicia sobie głowy o najbliższą ścianę. Chorego, wprowadzanego siłą do budynku, niepodobna było utrzymać bez zastrzyków morfiny i kaftana bezpieczeństwa.
— Taka histeria graniczy z obłędem.
— Nie tylko graniczy. To właśnie obłęd. W podobnym stanie opuszczała tunel jedna osoba na dziesięć. Wezwano nas, psychologów, no i znaleźliśmy jedyne wyjście. Trzeba było zlikwidować tunel.
— Co właściwie stało się tamtym ludziom?
— Dokładnie to, co panu. Pośród ciemności miał pan wrażenie, że walą się ściany. Psychologiczny termin określa wrodzony ludzkości lęk braku światła. Nazywamy to „klaustrofobią”, ponieważ brak światła łączy się zawsze z zamkniętą przestrzenią, a zatem jedna obawa pociąga za sobą drugą. Rozumie pan?
— Rozumiem. A tamci z tunelu?
— Tamci z tunelu? — powtórzył Szirin. — Biedacy. Należeli do osób, których władze umysłowe nie potrafiły opanować klaustrofobii zapoczątkowanej w ciemności. Kwadrans bez światła to długi okres. Pan przeżył tylko dwie lub trzy minuty, a i tak był pan, zdaje się, wytrącony z równowagi. Tamci z tunelu ulegli obłędowi na tle klaustrofobii, obłędowi chronicznemu i, o ile nam wiadomo, nieuleczalnemu. Oto, co może zdziałać piętnaście minut bez światła.

Dodaj komentarz