Masz prawo umierać w męczarniach

Z reguły podczas wystąpień publicznych politycy trzymają się z daleka od prawdy mówiąc to, co według nich słuchacze chcieliby usłyszeć. Co nie znaczy oczywiście, że kłamią lub mijają się z nią. Nie. Nie mówią całej prawdy, ot co. Warto zilustrować ten obyczaj przykładem. Żeby nie wyważać otwartych drzwi podeprzyjmy się zmodyfikowanym nieco na potrzeby chwili fragmentem przemówienia pierwszego sekretarza KC PZPR. Oczywiście nie jest to w pełni oryginalne przemówienie, wręcz przeciwnie — za takie numery często kabaret bywał zamykany wraz z wykonawcami. Niemniej jednak zauważyć wypada, że gdyby politykom przemowy pisali satyrycy, to nikt by nie spał podczas wystąpień.

— Towarzysze i obywatele! (dziś chwilowo obowiązuje forma panie i panowie, ale Konferencja Episkopatu pracuje nad stosownymi zmianami) — zagajał zwykle towarzysz sekretarz (dziś polityk w randze prezesa względnie przewodniczącego, niebawem być może w randze arcybiskupa) i to była zwykle najciekawsza, bo najbardziej szczera część wystąpienia. — Chcę powiedzieć, że zarówno w dniu dzisiejszym, jak i w dniu wczorajszym sytuacja uległa dalszej znacznej poprawie w porównaniu z analogicznym okresem roku ubiegłego. Pragnę z tego miejsca zapewnić was, że stoimy twardo na gruncie wzrostu. Dzięki nieudolnej polityce naszych poprzedników znaleźliśmy się na skraju przepaści. Na szczęście, wbrew knowaniom określonych kół, w wyniku wytężonej pracy kolektywu, uczyniliśmy olbrzymi krok naprzód…

I tak dalej w podobnym duchu, w atmosferze wzajemnego udawania, że słuchacze słuchają i wierzą w to, co słyszą. Nie ma sensu kontynuować, bo wystarczy posłuchać dowolnego polityka, by przekonać się, że wszyscy mówią to samo i często tak samo. Nie od rzeczy będzie jednak wyrazić zdziwienie, że znajdują się ludzie, którym wydaje się nie tylko, że politycy różnych partii czymś się od siebie różnią, ale także że plotą co innego. Przerwijmy więc tutaj i poszukajmy interesującego nas miejsca. Umówmy się, że prawdę, którą polityk przemilczał, ujmujemy w nawiasy kwadratowe.

— Otóż towarzysze jak wiecie nasz skarbnik z pieniędzmi uciekł zagranicę. Na szczęście zostało jeszcze 40 milionów [do zapłacenia]. Nieprawdą jest, jakoby wymiana handlowa z sojusznikiem była dla nas niekorzystna. Wręcz przeciwnie. Za każdy wyeksportowany wagon węgla dostajemy wagon butów [do podzelowania]…

I tak dalej w ten deseń. Bardzo rzadko, lecz bywało, że czy to pod wpływem emocji, przez przypadek, roztargnienie, polityk mówił prawdę. Na przykład:

— My naszemu sojusznikowi dajemy masło, w zamian za to dostaje od nas chleb, cukier, statki i temu podobne wyroby, których mamy w nadmiarze.

Albo:

Żadne krzyki i płacze nas nie przekonajom, że białe jest białe, a czarne jest czarne.

I wreszcie:

— … Polska w dalszym ciągu jest dzikim krajem

I na tym ostatnim przykładzie poprzestańmy, ponieważ trudno temu twierdzeniu zaprzeczyć. Ba, trudno! Nie da się! W kraju cywilizowanym prawo jest jasne i obowiązuje wszystkich. W dzikim instytucje robią co chcą, a reguły, przepisy, procedury są tylko wtedy ważne, gdy trzeba usprawiedliwić jakiś szwindel.

W maju 2005 r. emerytowany lekarz Stanisław W. zawarł z NFZ umowę, dzięki której mógł wystawiać recepty na darmowe lekarstwa dla siebie i rodziny uprawnionej do refundowanej opieki zdrowotnej. Umowa zobowiązywała lekarza do prowadzenia ewidencji danych. Od 30 grudnia 2010 do 11 lutego 2011 r. NFZ przeprowadził kontrolę dokumentacji u lekarza i stwierdził, że dokumentacja dla niego, żony i córki była źle prowadzona, gdyż nie były odnotowane wszystkie lekarstwa. Tym samym stwierdzono naruszenie ustawy o zawodzie lekarza i nakazano 90-letniemu lekarzowi zwrócić niemal 70.000 zł.

Mama małego chłopca odkryła w systemie komputerowym ZIP zabiegi, których syn nie miał. Zabiegi kosztujące nierzadko kilka tysięcy złotych. Kobieta zawiadomiła NFZ i prokuraturę. NFZ sprawę zbadał, przyznał, że faktycznie doszło do nieprawidłowości i na tym swą aktywność zakończył. Prokuratura sprawę zbadała, przyznała, że faktycznie do nieprawidłowości doszło i postępowanie umorzyła. Matka chłopca nie dała za wygraną, złożyła zażalenie, więc prokuratura śledztwo wznowiła.

Z jak bardzo dzikim krajem mamy do czynienia świadczy najlepiej sprawa warszawskiej kliniki Sensor Cliniq, specjalizującej się w leczeniu zaćmy. 20 września 2013 r. Mazowiecki Oddział NFZ zerwał z nią umowę w zakresie okulistyki. Dlaczego? Bo klinika za dopłatą oferowała pacjentom, którym operowano zaćmę lepsze soczewki, korygujące na przykład także astygmatyzm i umożliwiające akomodację. Choć NFZ refundował najbardziej podstawowe, najtańsze szklane soczewki, to oskarżył klinikę o podwójne finansowanie usługi, bo pacjenci placówki płacili za operacje zaćmy, które były refundowane przez Fundusz, choć refundacja lepszego materiału nie przewidywała, a alternatywą dla — co warte podkreślenia — ubezpieczonych pacjentów była pełna odpłatność. Zmuszając pacjentów do ponoszenia pełnych kosztów Fundusz oszczędzał z jednej strony, lub wymuszał stosowanie przestarzałych komponentów z drugiej. Dopiero sąd orzekł, że pacjent ma prawo dopłacić do lepszych materiałów lub procedur ponadstandardowych. Wystarczy jednak poprosić o lepszą plombę u dentysty czy soczewke u okulisty by przekonać się, że taka instytucja jak NFZ nie musi przejmować się wyrokami sądowymi.

Socjalistyczny twór, jakim jest NFZ, obracający poza wszelką kontrolą miliardami złotych, to najbardziej kuriozalny i zarazem patologiczny system ochrony zdrowia jaki można sobie wyobrazić. Tortury stosowane przez Amerykanów w tajnych więzieniach to pieszczoty w porównaniu z ogromem cierpień jakie ten system serwuje pacjentom co dnia.

Dodaj komentarz