Mało ich, więcej nam nie trzeba

Najpierw przytoczono kilka łzawych historii pacjentów i pacjentek, które muszą czekać w gigantycznych kolejkach. Swoje perypetie opowiedzieli Ola z Warszawy, Sławek z Poznania, Iza z Wrocławia i inni. Na czym polegały? Na tym, że muszą długo lub bardzo długo czekać na wizytę u lekarza „za darmo” czyli „na NFZ”. Dlaczego muszą czekać? Bo system jest zły, wypycha lekarzy zagranicę, a kolejki są weń wpisane? Skąd! Pacjenci długo czekają, bo brakuje lekarzy i pieniędzy. A najgorsze jest to, że nie wiadomo dlaczego brakuje. Przykład Riada Haidara, który leczy w Polsce, ale z otwartymi ramionami zostanie przyjęty na Zachodzie, niczego nie wyjaśnia. System jest dobry tylko lekarze mało zarabiają i jest ich za mało. Idące w dziesiątki miliardów zadłużenie szpitali nie może stanowić przeszkody, ponieważ lekarze na Zachodzie zarabiają więcej.

Propagandowy portal oko.press teoretycznie sprawdza fakty i prowadzi dziennikarskie śledztwa. W rzeczywistości uprawia tanią, propagandową publicystykę, dostosowując fakty do potrzeb chwili. Gdy trzeba uderzyć w rząd brakami kadrowymi w służbie zdrowia przywołuje wspomniane wyżej łzawe historie Roberta z Warszawy, Uli ze Szczecina i innych i krytykuje władzę za rozwiązania, które praktycznie uniemożliwiają zagranicznym lekarzom rozpoczęcie praktyki lekarskiej w Polsce. Co teraz trzeba zrobić,

żeby zatrudnić się w Polsce jako lekarka? Prawo do wykonywania zawodu w Polsce mają lekarze, którzy zdobyli dyplomy w krajach Unii Europejskiej. Lekarze wykształceni poza Unią Europejską muszą nostryfikować dyplom oraz zdać egzamin z języka polskiego i Lekarski Egzamin Końcowy. A potem – odbyć 13-miesięczny staż w szpitalu, zazwyczaj na zasadzie wolontariatu. Jak ocenia portal rynekzdrowia.pl, cały proces trwa od 6 miesięcy do dwóch lat, a jego łączny koszt – łącznie z kosztami mieszkania, wyżywienia, tłumaczenia dokumentów, wizy, itp. – sięga nawet 10 tysięcy złotych. Dodatkowo trzeba za coś żyć podczas odbywania bezpłatnego rocznego stażu. Mało kto może sobie na to pozwolić. Jeśli jednak komuś uda się przejść tę procedurę, otrzymuje prawo do wykonywania zawodu i może pracować – ale w konkretnej placówce, której dotyczy zezwolenie na pracę wydane mu przez wojewodę.

Gdy wreszcie władza postanowiła znieść bariery i pozwolić lekarzom, głównie zza wschodniej granicy, pracować w Polsce, portal zmienił narrację o 180°. Nagle przestały być problemem braki kadrowe, a i oczekujący latami na wizytę pacjenci stali się jakby pomijalnie mało ważni. Najważniejsze stało się to, że nowelizacja jest nie po myśli lekarzy. Dlaczego? Dlatego, że gdy lekarzy będzie więcej, skończy się eldorado, zatrudnianie na 10 etatach, można będzie wreszcie zlikwidować klauzule opt-out? Dlatego, że dobrze jest jak jest, że polski lekarz nie musi umieć postawić diagnozy, ma prawo uprawiać prywatę, być tumanem, kaleczyć zamiast leczyć bez żadnych konsekwencji?

Doktor mówi, że pobrał wycinek, ale stan jest ciężki. Mówi tak: „Wierzy pani w cuda? To niech pani nie wierzy”— opowiada Wanda Jeziorska, matka 37-letniej Justyny, która zmarła po zabiegu medycznym przeprowadzonym w sieradzkim szpitalu. Kobietę operował Wojciech S. Do jego pracy pacjenci i inni lekarze mają poważne zastrzeżenia. Mimo to wciąż pracuje, a jego koledzy po fachu, którzy zgłaszają uwagi, tracą stanowiska.

Oczywiście nic z tych rzeczy. Polskim lekarzom nie podoba się, że lekarze zza wschodniej granicy zostaną zrównani z lekarzami z Unii i także nie będą musieli nostryfikować dyplomu. Rezydentom nie podoba się, że będą musieli podnosić kwalifikacje i zdobywać specjalizacje w szpitalach powiatowych, co określają mianem „zsyłka”. Sprzeciw budzi także wymóg uzyskania certyfikatów umiejętności zawodowych. Akurat tu pełna zgoda. Po co komu certyfikat? Nie wystarczy, że skończył ciężkie studia? Zastąpienie przez rząd Tuska Lekarskiego Egzaminu Państwowego, respektowanego w całej Unii, Lekarskim Egzaminem Końcowym, nie respektowanym nigdzie, nie powstrzymało wyjazdów, choć je nieco utrudniło. Niemniej jednak jeśli powiedziało się ‚a’, to należy powiedzieć także ‚b’ i zminimalizować albo w ogóle znieść jakiekolwiek wymagania. Oczywiście wyłącznie w odniesieniu do rodzimych absolwentów studiów medycznych.

Prawo albo niesłychanie, absurdalnie rygorystyczne, mnożące wymagania, pokwitowania, zaświadczenia i certyfikaty, albo niebywale liberalne, nie stawiające żadnych barier, to polska norma. Czy jednak tak generalne poluzowanie zasad cokolwiek w polskiej służbie zdrowia zmieni? Na krótką metę być może. Ale nie na długo. Im więcej bowiem zacznie tu pracować obcokrajowców, tym szybciej ich krajanie dowiedzą się, że tutaj znowu choć kowal zawinił, to wieszają Cygana. Że wszystko podporządkowane jest jednej opcji, więc urzędnicy na swoich patrzą przez palce, a wobec innych, zwłaszcza nietutejszych, są niebywale skrupulatni i surowi. Że jedyny azyl, miejsce gdzie jeszcze można szukać sprawiedliwości — sądy, także wkrótce zostaną zwasalizowane. Że bezpieczniej jest na Ukrainie, a Polskę, jeśli już, należy traktować jedynie jako kraj tranzytowy.

Portal oko.press przekonuje, że należy „wspierać wolne słowo”. Czyli co? Jeśli niedobrze, że lekarze zza wschodniej granicy muszą spełniać absurdalne wymogi i niedobrze, że nie muszą, to które słowo jest godne wsparcia, a które nie jest warte funta kłaków? Naprawdę należy wspierać nierzetelne dziennikarstwo, traktujące fakty nader wybiórczo?

Zdrowy system ochrony zdrowia ma być przyjazny dla pacjentów i satysfakcjonujący dla lekarzy. Nie może uprzywilejowywać żadnej ze stron. Nie może także być uzależniony od kaprysów ogólnokrajowego monopolisty, ponieważ medycyna również działa w oparciu o reguły ekonomii.

Dodaj komentarz


komentarze 2

  1. Jakiś czas temu czytałam, że Ukrainiec – pielęgniarz, chciał zatrudnić się w Polsce na Opolszczyźnie. Wydziwiania było także co niemiara. jak to? facet ma być pielęgniarzem? w Polsce pielęgnują chorych tylko kobiety!!!! Poza tym… argumentów przeciw było więcej niż … za. To pracy nie podjął.

    A niektórzy bajerują, że Polacy to taki światły naród.