Mafia lekowa, czyli wolnorynkowi spekulanci

Czy trzeba wielkiej wyobraźni, by wyobrazić sobie co się stanie, gdy państwo wprowadzi program „Samochód plus”, zacznie dopłacać producentom samochodów, salonom samochodowym narzuci sztywne ceny i marże i zakaże eksportu?

W czasach minionych rynek działał na podobnych zasadach. Państwo ustalało ceny i marże w tak zwanym uspołecznionym handlu, fabryki produkowały nie w oparciu o rachunek ekonomiczny i zależnie od popytu, lecz zgodnie z planem. Państwowy przemysł spożywczy z kolei funkcjonował w oparciu o system kontraktacji. Rolnik musiał zawierać umowę z państwem na dostawę tego, co wyprodukował i nie wolno mu było niczego sprzedawać na wolnym rynku, którego praktycznie zresztą nie było. Oczywiście ceny oferowane przez państwo daleko odbiegały od cen czarnorynkowych, bo czarny rynek kwitł, więc rolnicy obchodzili prawo na wszelkie możliwe sposoby. Dzięki temu każdy, kto miał pieniądze mógł sobie „na lewo” kupić tyle mięsa, ile chciał, podczas gdy sklepy świeciły pustkami. Jednak największym wrogiem władzy ludowej byli spekulanci, czyli ludzie przedsiębiorczy, którzy wykorzystując dojścia kupowali (lub czasem kradli) towar w fabryce lub hurtowni i sprzedawali drożej na czarnym rynku. W 1989 roku zrezygnowano z kontraktacji, handel uspołeczniony urynkowiono, spekulanci stali się przedsiębiorcami. Do czasu.

W roku 2010 władza doszła do wniosku, że normalność jest sprzeczna zarówno z liberalizmem jak i neoliberalizmem. Ówczesny premier, który był liberałem, spojrzawszy w lustro, ze zgrozą spostrzegł, że przemienił się w socjaldemokratę. Co prawda uczynił to trzy lata później, ale nie takie cuda już się nad Wisłą zdarzały. W wywiadzie dla Polityki ujawnił co chce powiedzieć: chcę też powiedzieć, że im dłużej jest się premierem, tym bardziej staje się w jakimś sensie socjaldemokratą. Bo kiedy się rządzi, to w żaden sposób nie można uciekać od odpowiedzialności za słabszych. W Polsce miliony ludzi ciągle potrzebują albo drogowskazu, albo opieki, albo pomocy, wrażliwość socjaldemokratyczna musi być obecna w praktyce rządzących. Najbardziej potrzebują drogowskazu najbardziej potrzebujący, czyli chorzy.

Prześledźmy jak zachowywali się bez drogowskazu. Otóż najpierw udawali się  do lekarza. Lekarz badał ich, stawiał diagnozę, wystawiał receptę i odsyłał do apteki. W aptece kupując przepisane medykamenty często płacili grosze, ponieważ działała tam doskonale zorganizowana mafia promocyjna. Niecny proceder oferowania pacjentom leków w cenach promocyjnych należało ukrócić za wszelką cenę chociażby dlatego, że korzystali na nim nie ci, co powinni. W związku z tym przygotowano

nowelizację ograniczającą możliwość sprzedaży leków w promocyjnych cenach. Resort chce wprowadzić w aptekach sztywne marże na leki nie tylko wprowadzając ich górną cenę, ale także dolną.

Chcesz sprzedać taniej, pójdziesz siedzieć. Dlaczego? Bo — uwaga!

„…apteki nadmiernie stosują rabaty i promocje, sztucznie zwiększając popyt na leki. W efekcie pacjenci po okazyjnych cenach masowo kupują lekarstwa na zapas, nawet wtedy, gdy nie są im potrzebne. „Musimy ograniczyć wolną amerykankę. Polacy wyrzucają mnóstwo leków, do których dopłacamy wszyscy jako podatnicy” – argumentuje wiceminister zdrowia Marek Twardowski

Tak! To nie pomyłka! Według resortu zdrowia ludzie kupowali leki przepisane przez lekarzy nie dlatego, że zostały im przepisane, bo byli chorzy, ale dlatego, że były tanie! Dlatego Chcemy, żeby miliardy wydawane na refundację leków, były bardzo precyzyjnie skierowane do ludzi naprawdę potrzebujących. Dotąd o tym kto naprawdę potrzebował leku decydował lekarz, ale było to najwidoczniej zbyt mało socjaldemokratyczne rozwiązanie.

Przepisy uchwalono i szybko wyszło na jaw jakie były prawdziwe motywy ich wprowadzenia. Oczywiście skończyły się promocje, ceny wzrosły, czasem znacznie, wzrósł też chaos i zamieszanie. I niemal od razu pojawili się ci, o których zdążyliśmy już zapomnieć — spekulanci. Jednak nie można ich było tak nazwać, bo narzucałyby się zbyt oczywiste skojarzenia z realnym socjalizmem i handlem uspołecznionym, dlatego ukuto nazwę „mafia lekowa”. Pojawiło się także nieznane nigdzie indziej i nigdy wcześniej pojęcie „odwrócony łańcuch dystrybucji”. Na czym on polega? Zanim to sobie wyjaśnimy przypomnijmy dlaczego wprowadzono te przepisy wzorowane na rozwiązaniach wprowadzonych przez Hilarego Minca w czasach pamiętnej bitwy o handel. Jej założenia zresztą były identyczne — zwalczanie drożyzny i precyzyjne kierowanie towarów do ludzi potrzebujących. Tak więc zmieniono prawo dlatego, że Polacy masowo chodzili do lekarzy, lekarze masowo wypisywali im recepty, Polacy masowo je realizowali i płacili za lekarstwa tylko po to, żeby je wyrzucić. Co to jest odwrócony łańcuch dystrybucji? Dokładnie to samo, z tą różnicą, że wykupionego leku nie wyrzuca się, lecz sprzedaje z zyskiem. I nie kupuje się jednego opakowania, tylko dużo, dużo więcej.

Zazwyczaj za zmianą przepisów stoją ci, którzy na niej zyskują. Co prawda premier zarzekał się, że Chcemy zmienić model refundacji w taki sposób, żeby to nie był prosty sposób zarabiania przez firmy farmaceutyczne. Doceniam bardzo tego partnera, a czasami przeciwnika. Ale nie ustąpimy. Z całą pewnością te pieniądze, które mają trafić do pacjenta nie będą pieniędzmi marnowanymi, tylko dlatego że na tym rynku działają bardzo bezwzględne podmioty. Jakie podmioty? Firmy farmaceutyczne. A komu zależało na zmianach, oprócz oczywiście Arłukowicza, który jako członek SLD ustawę krytykował, a jako członek rządu PO forsował?

O wprowadzenie rozwiązań proponowanych przez Ministerstwo Zdrowia od lat zabiega Naczelna Izba Aptekarska oraz niektóre firmy farmaceutyczne.

Te same, w których interesy według władzy ustawa miała jakoby godzić? Kto zyskał na tym, że firmy farmaceutyczne nie zarabiają już w prosty sposób? Kto zyskał na tym, że zamiast otwartego przejrzystego przetargu na zakup leków nie wiadomo kto nie wiadomo z kim nie wiadomo gdzie negocjuje ceny na nie wiadomo jakich zasadach?

Wczoraj telewizja TVN w ramach cyklu „Superwizjer” wyemitowała program, w którym dociekano „Kto stoi za mafią lekową?” Oglądając go trudno nie przecierać oczu ze zdumienia i nie pytać, czy dziennikarze postradali zmysły, czy mają swoich widzów za niezbyt rozgarniętych? Program skonstruowany jest według najlepszych hollywoodzkich wzorów. Bezwzględna mafia pozbawia chorych leków ratujących życie, przez co są jeszcze bardziej chorzy, a nawet umierają. I to jest prawda. Tak jest! Tyle, że to jest skutek, a nie przyczyna! Mafia lekowa, odwrócone łańcuchy i braki w aptekach pojawiły się dopiero po uchwaleniu ustawy refundacyjnej. A prawdziwym celem wprowadzenia nowych przepisów było ograniczenie wydatków i to się udało. W roku 2013 wydatki NFZ na refundację leków były niższe o ponad 1,3 mld zł od wydatków w roku 2011 i o 0,8 mld od wydatków w 2010 roku. W reportażu niemal wprost mowa jest o tym, że tak zwana mafia lekowa to integralna, a więc nietykalna, część systemu. Mówią o tym inspektorzy farmaceutyczni skarżąc się, że wyniki prowadzonych przez nich kontroli są ignorowane, a wykryte nieprawidłowości tolerowane.

Nawet dziecku trudno by było wmówić, że jeśli znacząco zmaleją wydatki na refundację, to wzrośnie dostępność leków. Warto zauważyć, że celem zarówno forsowanej przez tow. Łapińskiego reformy służby zdrowia jak i forsowanej przez tow. Arłukowicza ustawy refundacyjnej było zapewnienie dochodów beneficjentom. Pacjenci stanowią tylko pretekst, zasłonę dymną, występują w roli listka figowego, uzasadnienia istnienia składek i wydatków. Dlatego dziś, po ponad 15 latach, szpitale są zadłużone tak bardzo, że Ministerstwo Zdrowia przestało publikować dane o zadłużeniu. W kwietniu Dziennik Gazeta Prawna informował na podstawie danych ministerstwa, że

Z danych, do których dotarł DGP, obejmujących zdecydowaną większość, bo ponad 520 publicznych szpitali, wynika, że na koniec 2018 r. ich zadłużenie było wyższe od zakładanych 12,8 mld zł. Podawana obecnie kwota 13,7 mld zł może jeszcze wzrosnąć, gdy spłyną dane z pozostałych podmiotów. W porównaniu z III kwartałem to skok o ponad miliard złotych, a z początkiem 2018 r. o 2 mld zł. Nawet biorąc pod uwagę rosnące PKB i wyższe nakłady na zdrowie niż w poprzednich latach, kwota nadal jest bardzo duża i – zdaniem ekspertów – niepokojąca. Szczególnie martwi to, jak szybko idzie w górę.

Gdyby ktoś miał wątpliwości co jest dla czego, czy nos dla tabakiery, czy tabakiera dla nosa powinien zastanowić się jak to się dzieje, że szpitale są zadłużone po uszy, brakuje pieniędzy na wszystko, zamykane są oddziały szpitalne, często brakuje pieniędzy na wypłaty dla personelu medycznego, ale nigdy nie zdarzyło się, żeby któryś urzędnik NFZ nie dostał na czas wypłaty, premii lub nagrody, żeby zamknięto choć jedno biuro, wprowadzono program oszczędnościowy, zwolniono zbędnego pracownika czy dyrektora.

Łzawe reportaże opowiadające o bezwzględnej mafii lekowej przypominają jako żywo obrazki z poprzedniej epoki, na których widać groźnych spekulantów z zimną krwią wykupujących towar w uspołecznionym sklepie. Przez takich jak oni lud pracujący miast i wsi musiał wbijać zęby w ścianę, bo bułki i chleb też wykupili.

 

Talon medyczny

PS.
Kto dziś pamięta Kasy Chorych i pieniądze idące za pacjentem? Gazety drukowały „Talony medyczne” zachęcające do odwiedzenia lekarza specjalisty lub dentysty. Winniśmy dozgonną wdzięczność wszystkim, którzy ukrócili ten proceder i postawili służbę zdrowia znowu na socjalistycznej głowie. Zdrowie bowiem to nie przelewki, to nie sprzedaż marchewki, to poważna sprawa wagi państwowej.

Dodaj komentarz