Luzik

Red. Marcin Fijołek z Polsat Wydarzenia na dzisiejszej konferencji prasowej zadał premierowi fundamentalne pytanie. Chciałem zapytać o sprzeciw Solidarnej Polski i stanowisko tej partii, waszego koalicjanta, która przestrzega, która to partia przestrzega przed tym, że te pieniądze, które przyjmiemy to staną się one dla nas, znaczy staniemy się przez nie żyrantami pożyczki dla innych, będziemy musieli spłacać długi na przykład Grecji, no i tak naprawdę na horyzoncie są dodatkowe podatki europejskie i warto się nad tym zastanowić. Chciałbym panie premierze poprosić o komentarz do tych merytorycznych [sic!] argumentów.

Pan premier odpowiedział. Mówił, i mówił, przypominał przypadek Grecji (która należy do strefy euro, a Polska nie), a im bardziej mówił tym mniej z tego mówienia wynikało. O co chodzi Solidarnej Polsce? Ano o to, że według niej Polska nie powinna nadal być częścią większej całości, wspólnoty, lecz żeglować sobie samotnie, być sama dla siebie sterem, żeglarzem, okrętem. Co prawda osamotniona nigdzie nie dopłynie, ale to nie jest problem władzy, która jak wiadomo sama się wyżywi.

Sprawa jawi się w innym świetle gdy spojrzeć na nią chłodnym okiem w szerszej perspektywie. Wtedy okazuje się, że Solidarna Polska ma rację! Tak! Nie wolno nam podejmować żadnych dodatkowych zobowiązań, ręczyć za nikogo. Co prawda na zasadzie wzajemności inni ręczą za nas, ale to nie ma żadnego znaczenia. Dlaczego więc Solidarna Polska ma rację? Choćby dlatego, że sami potrafimy zadłużać się nie gorzej niż inni. Do końca roku dług Polski w stosunku do poziomu z grudnia 2019 roku wzrośnie o bez mała pół biliona. Należy mieć na względzie, że wszystkie kolejne rządy działały na kredyt, ale prawdziwie rozrzutne, względnie nieudolne, zależnie od tego jak na sprawę spojrzeć, okazały się rządy prawicy i liberałów. Pierwsze pół biliona długu sektor finansów publicznych odnotował w połowie 2006 roku czyli po 16 latach od transformacji. Osiągnięcie tego samego wyniku liberałom zajęło połowę tego czasu — uwinęli się w nieco ponad siedem lat. Ograbienie OFE pozwoliło im ukryć ten fakt w oficjalnych statystykach. Potem w kraju zaszła dobra zmiana, która w kreatywnej księgowości pobiła wszystkich na głowę. Przez kilka lat udawało się lawirować ukrywając prawdziwe zadłużenie w różnych funduszach celowych, aż kraj nawiedziła epidemia. Wtedy okazało się nagle, że król jest nagi — na koniec 2019 roku zadłużenie sektora finansów publicznych wynosiło 990.948.414.648.471 (991 mld) zł, by rok później osiągnąć 1.111.272.521.412.94. (1 bln 111 mld) zł. Przez rok urosło więc o 120.324.106.764.469 (120 mld) zł. Nowszych danych nie ma.

To, co podaje ministerstwo na swojej stronie to ułamek rzeczywistego zadłużenia. Sięgnijmy po opracowanie Biura Analiz Sejmowych by przybliżyć problem:

Ukryty dług publiczny to finansowe zobowiązania państwa nieuwzględnione w jego sprawozdawczości budżetowej. Podstawowym jego źródłem są przyszłe zobowiązania państwa, m.in. z tytułu wypłaty emerytur i zasiłków dla bezrobotnych oraz funkcjonowania systemu opieki zdrowotnej. Ukryty dług publiczny powstaje wtedy, gdy wartość bieżąca przyszłych świadczeń na rzecz obecnie żyjących pokoleń jest większa od wartości bieżącej płatności finansujących działanie tych publicznych systemów. Dług ukryty można również rozpatrywać jako ten, który powstaje wskutek przenoszenia zobowiązań państwa na rachunki jednostek samorządu terytorialnego, specjalnych funduszów lub przedsiębiorstw państwowych, pod warunkiem że zobowiązania te przestaną być uwzględniane przy obliczaniu wielkości oficjalnego długu publicznego.

Unia Europejska rozporządzeniem zobowiązała GUS do podawania co trzy lata wysokości ukrytego długu publicznego. Zerknijmy więc sobie na stronę Głównego Urzędu Statystycznego, by zapoznać się z najnowszymi danymi sprzed sześciu lat upublicznionymi trzy lata temu:

Łączna wartość nabytych uprawnień emerytalno-rentowych wyniosła w Polsce na początku 2015 roku 4 580 080,8 mln zł (255 % w relacji do PKB), a na koniec 2015 roku – 4 959 144 mln zł (276 % w relacji do PKB). Większość uprawnień emerytalno-rentowych stanowią uprawnienia z powszechnego systemu ubezpieczeń społecznych (ZUS). Wyniosły one na koniec 2015 roku 4 056 811,7 mln zł , co stanowi 255,5 % PKB, tj. blisko 82 % wszystkich uprawnień. Natomiast najmniejszą wartość stanowią uprawnienia emerytalno-rentowe w pracowniczych programach emerytalnych (PPE). Wyniosły one tylko 10 623 mln zł, co stanowi 0,6 % PKB, tj. 0,2 % wszystkich uprawnień.

Od tego czasu zaszły dzięki prawicy, liberałom i postkomunistom tak dobre zmiany, że aż strach, ponieważ dodano emerytom 13 i 14 emeryturę. Niech się stojący jedną nogą w grobie dziewczyny i chłopcy zabawią, bo ich zstępni dostaną figę. I właśnie dlatego Solidarna Polska ma rację. Należy robić wszystko, by stojąca nad przepaścią Polska jak najszybciej uczyniła wielki krok naprzód. Nie ma się bowiem co oszukiwać. Ani populiści skupieni wokół Budki, ani neobolszewicy zjednoczeni wokół Czarzastego nie są w stanie powstrzymać katastrofy, a zdobywszy władzę tylko ją przyspieszą. W to, że PO czy Lewica zreformuje cokolwiek, zapobiegnie kryzysowi nie uwierzy nawet dziecko. Dzisiejszą zapaść ochrony zdrowia zawdzięczamy neobolszewickiemu rządowi tow. Millera, a system emerytalny zdewastował neoliberalny rząd Tuska. Jaki teraz Platforma ma pomysł na naprawę ochrony zdrowia mieliśmy okazję przekonać się niedawno. Neobolszewicy z kolei od lat przekonują, że wystarczy zwiększyć finansowanie, żeby system niewydolny, marnotrawny system zaczął działać. Ludowcy nie mają żadnego pomysłu i zadowolą się miejscem przy korycie. Hołownia zaś nawet gdyby miał wiedzę, umiejętności i chciał coś sensownego zrobić, to nie może ujawnić się, ponieważ natychmiast straciłby poparcie. Elektorat bowiem nie lubi prawdy. Zdecydowanie woli być oszukiwany, bo oczami wyobraźni widzi już wszelkie korzyści jakie odniesie. Dlatego ochoczo głosuje na tych, którzy obiecają większe gruszki na wierzbie.

By nie kończyć w minorowym nastroju zostawmy złe wieści i poszukajmy dobrych. Gdy na początku lutego liczba zakażeń spadła do ośmiu tysięcy, rząd przystąpił do luzowania obostrzeń. Gdy teraz, pod koniec kwietnia liczba zakażeń spadła do ośmiu tysięcy, rząd przystąpił do luzowania obostrzeń.

Nie od dziś wiadomo, że jeśli to samo działanie powtórzy się dostatecznie wiele razy, to kiedyś otrzyma się oczekiwany wynik. Inna zasada głosi, że do trzech razy sztuka. Trzecia fala za nami, dzieci trzeci raz pójdą do szkoły. Tym bardziej tym razem musi się udać!

Dodaj komentarz