Ktoś zawsze musi beknąć

Zdumiewające i przerażające zarazem jest coraz powszechniejsze szukanie winnych za wszelką cenę nawet tam, gdzie ich wina jest czysto iluzoryczna. Zwłaszcza, gdy ktoś zginie. Ciągle zaostrzane są kary, a zmieniane prawo zatraca swą regulacyjną i resocjalizacyjną rolę stając się sposobem albo na odreagowanie, albo na wywarcie zemsty. Nie jest to oczywiście wyłącznie polskie zjawisko. We Włoszech swego czasu skazano sejsmologów na sześć (sic!) lat więzienia za to, że nie przewidzieli trzęsienia ziemi.

Wyschła latoś cała gmina.
Czyja wina? Czyja wina?
Śledztwo wszczęte wykazało,
że opadów było mało.

Śledczy drapie się po głowie:
— Kogo wskazać? Kto podpowie?
— Księdza wsadzić trza koniecznie,
bo się modlił nieskutecznie!

W górach podmuch wiatru zerwał dach, który lecąc zabił trzy osoby a jedną ranił. Media grzeją temat, prokuratura na gwałt poszukuje winnego. Oczywiście nie docieka kto spowodował, że tak silnie wiało, ale komuś postawić zarzut musi. Jakikolwiek. Właściciela terenu jakoś nie wypadało, więc postawiono sprawcy „samowoli budowlanej”. Takiej okazji jak tragiczny wypadek nie mogą przepuścić także moraliści wszelkiej maści zmuszeni na co dzień zajmować się mową nienawiści, hejtem i podobnymi drobiazgami. W Rzeczpospolitej autor zastanawia się

Co zrobić z silnym wiatrem i nieprzygotowanymi na niego budynkami? Wiatru nie da się uregulować. Można jedynie przewidywać jego siłę i ostrzegać. Natomiast wszelkie konstrukcje, i te, które powstają na dłużej, i te na sezon turystyczny, muszą być budowane z głową i zgodnie z przepisami technicznymi. Jak widać na przykładzie tragedii w Bukowinie, chodzi nie tylko o straty, jakie może ponieść właściciel źle postawionego obiektu, ale też o narażanie życia przypadkowych ludzi.

Ten „źle postawiony obiekt” stał tam trzy lata, zaś polska norma stanowi, że dach musi wytrzymać wiatr do 100 km/h. Przez te trzy lata wielokrotnie wiało tam znacznie intensywniej, a mimo to dach tkwił na posterunku. To nie wszystko. W prawie budowlanym napisano, że na postawienie wiaty, szopy, baraku, składzika, budy, „parterowych budynków gospodarczych o powierzchni zabudowy do 35 m2” nie trzeba zezwolenia. Oczywiście ustawodawca zadbał o to, żeby w razie potrzeby można się było powołać na inne przepisy, zgodnie z którymi zezwolenie jest wymagane. Z drugiej strony służby meteorologiczne ostrzegały przed silnym wiatrem, więc na tej samej zasadzie można oskarżyć maszynistę, bo ktoś zlekceważył światła i zapory i wszedł lub wjechał na tory. Teraz „inwestor” usłyszał zarzut „samowoli budowlanej”, a prokuratura zastanawia się o co by go jeszcze można oskarżyć.

Byle jak sklecone budy można spotkać na każdym kroku. Ta stała przy wyciągu narciarskim, który ktoś odbierał i kontrolował, a przynajmniej powinien. Czy gdyby nadzór budowlany pofatygował się na miejsce, to sprawdzałby, jak to zgrabnie ujął prokurator, „poziom długości gwoździ i tak zwanych wkrętów”? Autor z Rzeczpospolitej twierdzi, że „wszelkie konstrukcje muszą być budowane z głową i zgodnie z przepisami technicznymi”. Czy to znaczy, że wszędzie tam, gdzie wiatr pozrywał dachy domy były budowane bez głowy i niezgodnie z normami? I mimo to rząd wypłaca poszkodowanym zapomogi? Dawniej wiatr wiejący z prędkością do 150 km/h był rzadkością, dziś staje się normą. Czy zmiany klimatyczne są uwzględniane w przepisach?

Samowole budowlane to polska norma. Wystarczy w Nowym Targu przejść się kawałek od dworca na ulicę Krzywą, by napawać oczy budami i budkami. Miasto zwróciło się do Powiatowego Inspektora Nadzoru Budowlanego, by nakazał rozbiórkę, a Wojewódzki Inspektorat Nadzoru Budowlanego uchylił decyzję rozbiórkową. Gdy lecący z wiatrem dach lub cały stragan komuś łeb urwie, do rozdzierania szat przystąpią urzędnicy i dziennikarze, a winny okaże się właściciel „samowolki”, bo przecież nie urzędnik wojewódzkiego szczebla. Instytucje i służby nigdy nie mają sobie nic do zarzucenia i zawsze mądre i mocne są po szkodzie.

Z jednej strony awantura o szopę, z drugiej taka ciekawostka:

Właściciel samowoli budowlanej na zakopiańskiej Pardałówce już po raz trzeci dostał z nadzoru budowlanego nakaz rozbiórki domu. […] Budynek powstał w 2004 roku, a jego właściciel nawet nie próbował występować o warunki zabudowy, czy pozwolenie na budowę. Budynek obecnie pełni funkcję pensjonatu. Reklamuje się w internecie i przyjmuje gości.

Oczywiście dopóki nic się nie stanie, nic nikomu nie można zarzucić, bo procedury zostały zachowane, pisma wysłane, odpowiedzi uzyskane. Władze i urzędy uwielbiają takie zabawy. W grudniu 2015 roku Urząd Miasta Zakopane wstrzymał „prowadzenie robót budowlanych przy przebudowie ul. Krupówki”. Co w tym niezwykłego? Ano to, że przebudowa została wykonana w roku, uwaga! 1997! Najpierw Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego stwierdził, że remont był legalny, potem to samo orzekł Wojewódzki Inspektor Nadzoru Budowlanego. Gdy sprawa trafiła do Sądu Administracyjnego, ten uznał na podstawie sobie wiadomych przesłanek, że deptak powinien być remontowany na podstawie pozwolenia na budowę, a inwestor, czyli Urząd Miasta, remontował w oparciu o zgłoszenie. Zgodnie z prawem po decyzji sądu nadzór budowlany może nakazać rozbiórkę „samowoli”, ale sąd był niebywale wspaniałomyślny, więc nakazał jej legalizację. Pierwszym krokiem do legalizacji jest wstrzymanie robót, choćby nawet zakończyły się 18 lat wcześniej. Bo Polska jest państwem prawa. A to oznacza, że jak ktoś prawo złamie, to… urząd ma kłopot.

Dziś, dzięki gruntownej reformie sądownictwa, urząd uznałby tak kuriozalny wyrok sądu za prywatną opinię sędziego i zlekceważył. A ponieważ PiS planuje nowelizację prawa budowlanego, zgodnie z którą będzie można uzyskać pozwolenie na budowę bez projektu technicznego, więc w razie katastrofy prokurator… będzie miał mniej roboty.

Dodaj komentarz