Kto wystrzelił?

Każdy człowiek chce wiedzieć, nie lubi żyć w niepewności, być niedoinformowany, bo to potęguje poczucie zagrożenia. Dlatego Donald Tusk życzy sobie, aby Polska nie stała się bezbronną ofiarą manipulacji, dezinformacji, takiej wojny informacyjnej w cyberprzestrzeni. Okazało się bowiem, że już wczoraj w nocy ci, którzy obserwują wnikliwie media społecznościowe na pewno zauważyliście większą aktywność tych uczestników sieci, którzy, których celem jest dezinformowanie i ewentualnie sianie niepokoju czy paniki.

Niestety, wnikliwi obserwatorzy mediów wolnych i pozostałych zauważyli, że wcale nie siały paniki, ponieważ po prostu wcale nie informowały o tym co się stało, lecz jedynie o tym, że Mateusz Morawiecki, który jest premierem, zwołał Komitet Rady Ministrów do spraw Bezpieczeństwa Narodowego i Spraw Obronnych. Dlaczego zwołał? Po co zwołał? Wątpliwości rozwiał rzecznik rządu Piotr Müller: W związku z zaistniałą sytuacją kryzysową premier Mateusz Morawiecki w porozumieniu z prezydentem Andrzejem Dudą zarządzili zwołanie spotkania w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego z członkami Komitetu ds. Bezpieczeństwa Narodowego i spraw Obronnych. Na czym polega ta „sytuacja kryzysowa”? Znowu udało się zatruć Odrę? Spadło poparcie dla partii rządzącej? Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Dlatego „wszelkie informacje, które zostaną dzisiaj przedstawione na Komitecie, zostaną później przekazane, jeżeli to w ogóle będzie możliwe, do wiadomości opinii publicznej”. Apeluję, aby do tego czasu na razie nie publikować niepotwierdzonych informacji, my będziemy je komentować i informować o nich po posiedzeniu, które się teraz właśnie odbędzie, po przedstawieniu właściwych informacji przez służby, które o tych wydarzeniach poinformują. Odpowiedzialne media odpowiedzialnie podeszły do apelu i nabrały wody w usta zmuszając wszystkich, którzy „mają prawo wiedzieć” do snucia domysłów. Oczywiście w dobie Internetu i telewizji satelitarnej niecierpliwi, których zżerała ciekawość, a rodzime media wystawiły na próbę, o tym, co się w Polsce wydarzyło mogli dowiedzieć się z BBC czy CNN.

Na konsekwencje niedoinformowania zwrócił uwagę Donald Tusk zauważając, że z całą pewnością Polacy mają prawo oczekiwać rzetelnej, możliwie szybkiej informacji. Nie wystarczy deklaracja „panujemy nad sytuacją, jest spokój”. Jest rzeczą także bardzo ważną, aby źródłem informacji na temat tego co się zdarzyło i źródłem interpretacji były polskie władze w tej kwestii. Nie może być tak, że Polki, Polacy budują obraz tego co się dzieje w czasie wojny na naszej granicy na podstawie doniesień agencji zagranicznych, fejkowych njusów czy wręcz sabotażu w sieci, no bo wiadomo do czego to może doprowadzić. Pamiętamy z niedawnych lat, choćby z pierwszych miesięcy pandemii, jak łatwo wzbudzić niepokój, jak łatwo wzbudzić lęk społeczny i zamieszanie wtedy, kiedy brakuje takiej jednoznacznej, szybkiej i rzetelnej informacji, autoryzowanej przez władzę, bo wtedy ta przestrzeń do spekulacji jest tak duża, że ci, którzy uprawiają sabotaż informacyjny i celową dezinformację mają bardzo ułatwione zadanie. Święte słowa, tylko ta władza jest tak niewiarygodnie niewiarygodna, że… Nawet władza ludowa była bardziej godna zaufania.

Przewodniczący najwidoczniej zapomniał także, że dzieci uwielbiają wszelkiego rodzaju tajemnice, ponieważ podnosi to ich wartość w ich oczach. A polski rząd to właśnie takie duże dzieci. Wiemy co się stało, ale będziemy to trzymać w tajemnicy, napawać się swoją wyjątkowością tak długo jak tylko się da. Bo my należymy do kręgu wtajemniczonych. Jak już wszyscy wokół dowiedzą się z innych źródeł, domysły i teorie spiskowe rozleją się szeroko, a dalsze budowanie atmosfery grozy i tajemniczości straci sens, to wtedy łaskawie uchylimy rąbka tajemnicy. Nie wcześniej. Dzięki temu wszyscy uwierzą nam, a nie im. By to dostrzec wystarczy przyjrzeć się minie rzecznika rządu, gdy z błyskiem w oku i z trudem skrywaną dumą daje do zrozumienia, że wie, ale nie powie. Wie, bo ma dostęp do najściślejszych tajemnic, ale zamiast informować plecie o „sytuacji kryzysowej” i apeluje o „niepublikowanie niepotwierdzonych informacji” nie ujawniając „potwierdzonych”. Jaka myśl przyświecała decyzji o nieinformowaniu opinii publicznej, że rosyjska rakieta spadła na terytorium Polski i zabiła dwie osoby? Czy jak Polska zostanie zaatakowana też to będzie utrzymywane w tajemnicy? Czy gdy zostanie wykryta rakieta lecąca na któreś polskie miasto nie zostanie ogłoszony alarm, żeby nie siać paniki?

Gdy już nie dało się ukryć informacji o tym, co się stało, polskie władze przystąpiły do zapewniania, że nic się nie stało, bo choć rakieta była rosyjska to Rosjanie są niewinni, bo to przypadek. Nic, absolutnie nic nie wskazuje na to, że to był intencjonalny atak na Polskę — zapewniał Andrzej Duda, który jest p.rezydentem lewą ręką podkreślając wagę zapewnień, że to, co się stało, że na naszym terytorium spadła rakieta, nie było działaniem intencjonalnym. Nie była to rakieta, która była wymierzona, wycelowana w Polskę. W istocie zatem nie był to atak na Polskę. Rodziny nieintencjonalnie zabitych osób odetchnęły z ulgą. Kolejne zasadnicze pytanie było kto był odpowiedzialny za wystrzelenie tej rakiety? Krótko mówiąc kto wystrzelił? Kto wystrzelił tą rakietę? Nie mamy w tej chwili żadnych dowodów na to, że ta rakieta została wystrzelona przez stronę rosyjską, natomiast wiele wskazuje na to, jest wysokie prawdopodobieństwo, że była to rakieta, która służyła po prostu obronie przeciwrakietowej, czyli, że była użyta przez siły obronne ukraińskie. To wyjaśnienie trzyma się kupy, ponieważ Rosjanie atakują od wschodu, a rakieta zorientowawszy się, że leci na zachód postanowiła skorzystać z okazji i prosić o azyl. Tak jak powiedziałempowiedział prezydentmogę śmiało powiedzieć. Jak powiedział, tak uczynił. Śmiało powiedział, że była to bardzo odpowiedzialna rozmowa, że wypowiedzieli się wszyscy, którzy chcieli, nawet ci, którzy nie mieli nic do powiedzenia, że omówiono wszystko, co było do omówienia. Od tej paplaniny bezpieczeństwo Polek i Polaków tak wzrosło, tak wzrosło, że sięgnęło zenitu.

Polacy mogą spać więc spokojnie, bo nawet jak im jakaś rakieta na łeb spadnie, jakieś miasto zmiecie z powierzchni ziemi, to rząd po kilku godzinach, dniach czy tygodniach poinformuje, że uczyniła to nieintencjonalnie i wybuchła niechcący. W ten sposób uspokoi nastroje i nie wzbudzi paniki. Niestety, gdzieś z tyłu głowy kołacze się pytanie, czy jeśli prężąca muskuły władza, za setki miliardów kupująca broń bez opamiętania gdzie popadnie, nie potrafi zapobiec nieintencjonalnemu ostrzałowi, to jak sobie poradzi z intencjonalnym? Zwłaszcza, że dla premiera źródłem informacji nie są raporty służb, lecz… media. Ukraina musiała, nie miała wyjścia, musiała kontratakować. Skala ataku na cele cywilne i na infrastrukturę energetyczną była tak duża, że ten kontratak musiał nastąpić. Mówimy tutaj nawet o kilkuset, a jedna z informacji, którą dzisiaj przeczytałem, mówiła o tysiącu kontrrakiet, tysiącu pocisków, które starały się strącić ten grad dronów i rakiet pły, na, strzelanych ze strony rosyjskiej.

Rakietę zmierzającą w kierunku kraju namierza się nie dopiero wtedy, gdy przekroczy granicę, lecz znacznie wcześniej. Czy Polska w ogóle ma obronę przeciwrakietową?

Dodaj komentarz